środa, 31 grudnia 2014

Jego Wysokość Furbowatość

A jednak jest.
Nastał.
Wujek-Mikołaj się szarpnął, ponieważ stał się właścicielem nadmiaru gotówki.
Od dziś furby mieszka sobie w naszym domu, ględzi w swoim języku, beka, pierdzi, okazjonalnie robi kupkę.
Ubaw po pachy.
Ustaliłam z Zuzią, że furby o imieniu Way-Doo, jest jej dzieckiem i to ona ma się nim opiekować. Świeżo upieczona mama zareagowała z entuzjazmem. Zrazu wszystko szło dobrze (parę razy nawet potrzaskali się z Krzysiem o zabawkę), ale po kilku godzinach intensywnego kontaktu nastąpiło zmęczenie materiału.
- Mamo uśpij go - poprosiła mama Zuzia robiąc smutno-cwany ryjek.
- Sama go uśpij - odparłam twardo - to twój dzieciak w końcu.
Oparłam się o ścianę i patrzę.
Zuzia pociągnęła Way-Doo za ogonek, co według instrukcji powinno futrzaka uśpić, a tu kicha: furby chichocze i podryguje. Zuzka-mama pociągnęła jeszcze raz. Wreszcie się udało: furby zachrapał obiecująco. Ale w tej samej chwili, gdy Zuzka odstawiła go na półkę, zerwał się z radosnym "łiiiiiiiiii!!!!!!!!" W oczach Zuzi odmalowała się zgroza.
Ja nic. Przed oczami stanęły mi te wszystkie noce, podczas których obijałam się od ściany do ściany nosząc na rękach malutką Zuzunię, której nie dało się odłożyć do łóżeczka, bo budziła się natychmiast z dzikim rykiem. Wspominałam sobie palący ból kręgosłupa. Piasek pod powiekami. Omdlewające ręce. Przenikliwe zimno.
Po czwartej - bezowocnej - próbie odstawienia Way-Doo na półkę, zrozpaczona Zuzia odezwała się  patrząc na mnie żałośnie:
- Znowu się obudziła gadzina. Już nie daję rady.

Ojojojojoj.
Ale mi przykro.



wtorek, 30 grudnia 2014

O tym, jak się Kasjopea przedmuchać chciała

Rok ma swoje żelazne punkty: święta, majówki, urlopy, urodziny i inne daty istotne, które stanowią o przewidywalności niestabilności czasu.
Dla mnie takim punktem constans są zbiorcze urodziny, które obchodzę co roku w sierpniu, wraz z moimi najlepszymi przyjaciółkami - Kasjopeą i Syriuszem. Ta przyjaźń to prawdziwy dar od Boga, niespodziewany bonus uczęszczania do ogólniaka w mieście Gie.
Kasjopea jest bogata, bo jako jedyna posiada domek wolnostojący na zamiejskiej wsi, w pobliżu sporej aglomeracji na zachodzie Polski. Co roku ładujemy się więc do samochodu Syriusza i wyruszamy w drogę ku nowej przygodzie.
Zajeżdżamy z fasonem w piąteczek. Jemy sałatkę gyros robioną przez gospodynię. Pijemy napoje. Obgadujemy nieobecnych. Jemy. Rozmawiamy o życiu. Pijemy napoje. Słuchamy muzyki i dziwimy się, że ktoś słucha takiego szajsu, bo za naszych czasów, to muzyka była, że ho ho. Jemy. Rozmawiamy o życiu. Pijemy. Wspominamy stare dzieje (a pamiętasz, jak... hy hy). Skubiemy sobie brwi. Jemy. Rozpaczliwie naciągam sobie skórę na twarzy, żeby zniwelować zmarszczki. Pijemy. Kasjopea robi mi  smoky eyes. "Co ty masz na twarzy?" rechocze Syriusz. Kajospea obraża się. Przeglądam się w lusterku i zaczynam płakać. Pijemy. Jemy. Zaczynamy płakać wszystkie. Syriusz wchodzi z łomotem w szklane drzwi. Pijemy.

Soboty już nie są takie fajne.
W sobotę umycie zębów urasta do rangi wyzwania.
- Co ci? - spytała Kasjopea
- Boli jak cholera - odrzekłam.
- To ja pojadę do apteki i kupię coś przeciwbólowego - powiedziała.

l   P-O-J-E-C-H-A-Ł-A.

W tym czasie chciałam wziąć prysznic, ale oślepiło mnie światło dnia. Lekko zamroczona klapnęłam na sedes i zamyśliłam się. Po paru godzinach wtoczyłam się do kabiny i zalałam wodą z deszczownicy. Po wytarciu, planowałam umyć zęby, ale znów zasłabłam i musiałam usiąść na klapie sedesu. Po kolejnych kilku godzinach udało mi się umyć zęby kurczowo trzymając umywalki. Wreszcie - umyta, świeża i pachnąca -  wynurzyłam się z łazienki w poszukiwaniu Syriusza. Przepadła na włościach Kasjopei i odnalazła się dopiero w kuchni.
Okazało się, że w tzw. międzyczasie Kasjopea PRZYJECHAŁA. Opowiedziała podówczas historyjkę, którą opiszę tak, jak ją zapamiętałam.
- No więc pojechałam, ale czułam się niewyraźnie, więc postanowiłam jechać na komisariat i dmuchnąć w alkomat, żeby sprawdzić, czy mogę jechać dalej. A tam okazało się, że na całą wiochę są dwa radiowozy, z czego tylko w jednym jest alkomat. Pan policjant złapał za telefon i zadzwonił "słuchaj no tam, Dzidek, gdzie wy właściwie jesteście, bo tu jedna pani przyjechała i chciałaby się przedmuchać... aha... czyli daleko... to nie dojedziecie tutaj... no ok... dobra... Proszę pani - rzekł zdecydowanie - koledzy niestety są za daleko i tak szybko nie przyjadą, ale ja tak myślę, że dobrze pani wygląda i może pani jechać dalej". No to zajechałam do apteki i kupiłam ci co tam potrzebujesz.
Przez dłuższą chwilę milczałyśmy z Syriuszem z szacunkiem.
- Łaaaaaał - cmoknęłam wreszcie z podziwem - ale wy tutaj to macie wyluzowanych policjantów! Przyjeżdża sobie na komisariat pani - na oko wczorajsza - a pan policjant mówi, że dobrze wygląda i może jechać samochodem dalej. No no.
- Jakim samochodem? - zdziwiła się Kasjopea - ja rowerem pojechałam.

czwartek, 25 grudnia 2014

Wśród nocnej ciszy...

... Małżon przemówił.
Kolacja wigilijna u rodziny. Licznej.
I tak:
1. My - 4 osoby
2. Teściowie - 2 os.
3. Ciocie - 2 os.
4. Kuzyn z Żoną i chłopcami - 4 os.
5. Kuzynka z Mężem i synem - 3 os.
6. Kuzynka z Narzeczonym - 2 os.
Razem = 17 osób.

Uroczyście ustawieni wokół stołu wigilijnego, tuż przed zmówieniem modlitwy, mogliśmy usłyszeć dostojny głos Małżona.
- No więc - odchrząknął nieśmiało - zanim zaczniemy, chciałbym coś ogłosić.
Zrobiło mi się gorąco, bo wiedziałam, co dalej nastąpi. Blask szczęścia w oczach bliskich, wzruszenie i radość z niefartu innych. Spojrzenia dziesięciu osób (minus dzieci, Małżon i ja) skierowały się ku mojemu brzuchowi. Odruchowo zassałam go jeszcze bardziej. "Na nic moje starania! - pomyślałam z rozpaczą - Tyle godzin przewalania szafy i wyboru szmat maskujących fałdziochę! I teraz wszyscy wystawili peryskopy i widzą załamania i zaokrąglenia! Zaraz się rzucą z gratulacjami!" Przełknęłam ślinę. Chciałam coś powiedzieć, coś dosadnego (ale bez użycia słów ogólnie uznanych za obelżywe), coś takiego, że... że...
- Otóż - kontynuował wesolutko Małżon - jestem przeziębiony i nie mogę się dzisiaj z nikim całować.
Powszechne westchnie zawodu.
- Oooooo, a my myśleliśmy, och, jaka szkoda...

wtorek, 23 grudnia 2014

Anioły

- Co się dzieje z tymi wszystkimi obrazami w galerii? - zapytała Zuzia.
- Sprzedaje się je. Przychodzą ludzie zainteresowani sztuką albo jak im się jakiś obraz spodoba, to go kupują.
- Aha. To ja też sprzedam swój obraz w Galerii.
- Dobrze - uśmiechnęłam się.

Po ogromnym sukcesie, jaki osiągnęła Zuzka w zakresie tworzenia papierowych aniołów, nakazała się zawieźć na kolejne warsztaty do Galerii Pro Arte - tym razem z lepienia w glinie i toczenia naczyń na stole garncarskim. Tym razem jednak miała w zanadrzu sprytny plan.
Rano usiadła przy swoim biureczku i namalowała rysunek. Przedstawiał człowieka ślizgającego się po falach. Zapakowała go w foliową koszulkę i poniosła do Galerii celem sprzedaży. Na miejscu wyjaśniliśmy Pani Kurator Galerii o co chodzi i na czym nam zależy. Pani Kurator z pełną powagą obejrzała rysunek (Zuzia nazywała go uparcie "obrazem") i rzekła:
- Myślę, że jest wart co najmniej 25 zł.
Po wstawieniu obrazu do galerii, Zuzka z zapałem ruszyła lepić gliniane cudeńka. Porzuciła jednak rzeźbę na rzecz ciekawej prelekcji na temat garncarstwa i zasiadła przy kole. Trzeba przyznać, że formowała naczynko z zapałem, chociaż pedał koła obsługiwał jego właściciel (nogi Zuzi po prostu nie sięgały ziemi).
Udało jej się wykręcić talerzyk, który Artysta obiecał zabrać do swojej pracowni i wypalić.
Trzeba przyznać, że ruch był w Galerii spory. Dzieciarnia z warsztatów mieszała się z klientami oraz innymi ciekawskimi, którzy zaglądali do środka.
- Pani Iwono - zwróciłam się do Kurator Galerii - proszę mnie powiadomić, kiedy obraz Zuzi się sprzeda.
- Naturalnie - odpowiedziała.
- A co to za obraz? - zapytał znienacka kompletnie nieznany mi mężczyzna. Od jakiegoś czasu kręcił się pomiędzy obrazami i wiedziałam, że zastanawiał się nad kupnem jednego z nich.
- Och - zaśmiałam się - to rysunek Zuzi. Przedstawia mężczyznę surfującego po falach.
- A ile kosztuje? - zapytał pan
- 25 zł - odpowiedziała Pani Kurator.
Mężczyzna przyjrzał się rysunkowi i zwrócił się bezpośrednio do Zuzi.
- Kupię go za 20 zł. Co ty na to?
Różowy pomponik na czapce Zuzki podskakiwał w rytm ruchów jej główki.
- Gratuluję Zuziu - Pani Kurator uścisnęła Małej rączkę - rzadko się zdarza, że artysta sprzedaje swój obraz tego samego dnia, w którym go wstawił do galerii.

Nie wiem, kim Pan jest, ale dziękuję Panu.
Nie dlatego, że Zuzia biegła do domu jak na skrzydłach.
Nie dlatego, że machała wszystkim przed nosem dwoma banknotami krzycząc "zarobiłam pieniądze!"

Ale dlatego, że moja Córeczka poczuła się artystką.


Tryptyk Anielski Dnia i Nocy.
Lilianna Lazarska
http://www.lilu.net.pl/
 


niedziela, 21 grudnia 2014

Święta jak z reklamy

Właśnie skończyłam ozdabiać choinkę, kiedy do domu powrócił Małżon. Odsunęłam się lekko od drzewka i uważnie przyjrzałam mojemu dziełu. Bielusieńkie bombki pyszniły się wokół białej lamety, słodkie aniołki zwisały z gałązek, a wszystko podświetlała ciepła barwa idealnie zawieszonych światełek na choince. Czubek tego cudeńka wieńczyła biała jak śnieg gwiazda. Tak. Było wytwornie. Skromnie, z klasą, ale szykownie.
Przez moment, w idealnie wypucowanych szybach, dostrzegłam swoje odbicie. Mimo że szykowałam 12 potraw, sprzątałam dom i ubierałam choinkę, wyglądałam olśniewająco, niczym - nie przymierzając - księżniczka Disneya. Biały sweterek i białe spodnie oraz idealnie ułożone włosy, odejmowały mi lat. Z uciechy aż klasnęłam w rączki. Jasne światło lampek cudnie zamigotało na moim manikiurze. Zanuciłam radośnie: "last christmas aj gejw ju maj hart lalalalalala...."
Małżon wszedł do pokoju i, w butach, nie ściągając płaszcza, podszedł do mnie i znienacka wręczył mi pudło czekoladek i diamentową kolię.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Rzuciłam okiem na ślady butów Małżona na świeżo upranym dywanie i z satysfakcją wspomniałam wyjątkowo skuteczny proszek, który w sekund 5 doczyści ślady wody i błota na białym dywanie.
Bez cienia podejrzliwości zerknęłam na dzieciaczki. Gustownie ubrana Zuzia siedziała na wyglancowanej podłodze i dzielnie składając literki zaczytywała się w "Opowieści Wigilijnej". Obok niej, elegancko ubrany Krzyś trzymał w rączce jeden samochodzik i w skupieniu przysłuchiwał się siostrze.
Wysmakowana zastawa stołowa dyskretnie przypominała o salonowych manierach. Apetycznie wyglądające potrawy aż prosiły się, żeby je zjeść. Dla poprawy i tak wyśmienitego nastroju zaparzyłam kawę. Rozkoszny zapach poniósł się, hen, aż pod niebiosa. 
Wtem - pukanie.
W drzwiach stał jakiś obcy pan, który twierdził, że intensywny zapach kawy przywiódł go - niby ta gwiazda betlejemska - aż ze śródmieścia. Serdecznie zaprosiłam pana z centrum miasta na kolację.
Byłam z nas dumna. Ani jeden pieróg się nie rozgotował, karp sam wskoczył na patelnię, nie zabrakło ani jednego krzesła, a wdzięczna mączna bitwa, którą rozegraliśmy rodzinnie, radując się magicznym czasem, nie zaszkodziła firanom, meblom ani nawet dywanowi.
Z niekłamaną przyjemnością włączyliśmy telewizor, żeby obejrzeć po raz kolejny, tak bardzo uwielbiane przez nas, kolędowanie góralskie z braćmi Golcami. Gdy zagrały skrzypki, objęliśmy się ramionami i zaśpiewaliśmy od ucha, z całego serca, kołysząc się w rytm góralskich smyczków.
Tak.
Było cudnie.
Jak w reklamie.

I wtedy obudziłam się z krzykiem.

https://semichorus.wordpress.com/2012/12/23/merry-christmas-2/

czwartek, 18 grudnia 2014

Córka zaprawdę prawdę ci powie

Korzystając z zaproszenia i wychodząc naprzeciw zainteresowaniom Zuzanny, wybrałyśmy się dziś do najprawdziwszej galerii - takiej z obrazami - na warsztaty tworzenia papierowych aniołów.
Pomiędzy przedszkolem a warsztatami było ok. 1,5 godziny wolnego, więc zaprosiłam Zuzię do kawiarni - takiej z kawą i ciastkiem, w której to Słoneczko moje zażyczyło sobie rurki z kremem. Zapłaciłam, dostałam, doniosłam do stolika. W kawiarni gorąco, więc trzeba było ściągnąć łachy. Taka elegancja-francja, ale wieszaka nie dostrzegłam, przeto postanowiłam zamarkować stojak na ciuchy. Najpierw rzuciłam sobie na kolana swoją kurtkę, czapkę i rękawiczki; na to Zuzinkową kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki; a wszystko przytrzasnęłam wielką filcową torbą.
- Uffff - zaśmiałam się rozkosznie - ledwo się zmieściłam przy stoliku.
- To przez twoje grubaśne brzuszysko - odparła Zuza poważnie - zrób coś z tym.

I chrupnęła rurkę.

Zatrzęsło mnie z oburzenia.

Pogadamy za 30 lat - pomyślałam mściwie.


środa, 17 grudnia 2014

Obrzygany o świcie

Codziennie w nocy, tak ok. 7.10 rano, Małżon odwozi Zuzię do przedszkola. Ponieważ robotę zaczyna punkt ósma, nie patyczkuje się z treningiem samodzielności córki i sam rozbiera ją z odzieży wierzchniej.
Kiedy nadeszła pora na buty, Małżon pochylił się nad stopami Zuzi i usłyszał nad sobą gromkie:
- Uuuuuuaaaaaaaaaa!!!!!!!!!
- Co ty robisz?! - zapytał wstrząśnięty.
- Narzygałam ci na głowę. Cieszysz się?

Czy się ucieszył to nie wiem, albowiem w tym momencie przerwał swoją opowieść; lecz kwestia narzygania na głowę jest ostatecznym argumentem wieńczącym każdy spór ojca z córką (córki z ojcem).
Tym razem rzyga Małżon.

niedziela, 14 grudnia 2014

Przygotowanie pierniczków w domu Oriona

Aby przygotować świąteczne pierniczki należy zaopatrzyć się w przepis, ozdobne czekoladki, lukier, kolorowe pisaki, różnorakie posypki. A także szczotkę, ew. kij od szczotki, ścierkę, bazukę oraz czujnik ruchu.
Pierniczki szykujemy w sposób tradycyjny.






Już podczas ozdabiania wypieków należy zachować czujność i w razie potrzeby osłaniać się kijem lub ścierką do naczyń. W sytuacji krytycznej należy użyć bazuki. Powinno to wyeliminować zagrożenie - przynajmniej na jakiś czas.
W nocy, w sytuacji, gdy się śpi, warto mieć na podorędziu czujnik ruchu. Można użyć sprzętu profesjonalnego, lecz alarm domowej roboty również się nada.


Piernikowym skrytożercom mówimy stanowcze - nie!!!



piątek, 12 grudnia 2014

Zuzia - potentat finansowy

Zuzia dostaje kieszonkowe w wysokości 5 zł tygodniowo. Monety odkłada(my) do skarbonki-świnki, a papierki do portfelika. To czyni z Zuzi domową krezuskę, albowiem ja i Małżon posiadamy pewne zasoby finansowe, ale wiecznie zamrożone w plastikowej podłużnej karcie. Krótko mówiąc, jesteśmy golcami, bo kasa niby jest, ale jej jakby nie ma. Można więc sobie wyobrazić popłoch, jaki zapada w domu, kiedy w drzwiach staje kurier i żąda zapłaty za paczkę.
A ponieważ zbliżają się święta, drzwi się u nas nie zamykają, a jeden dostawca mija drugiego.
- Zuzia, pożyczę od ciebie pieniążki - powiedział po raz kolejny Małżon.
- A ile?
- Stówę.
- A ile mi oddasz?
(Zuch dziewczynka, myślę sobie, ma smykałkę do interesów.)
- A ile chcesz? - dopytywał się żartobliwie Małżon.
- Tysiąc!
- Ha! - zawrzasnął ojciec matematyk - 1000% odsetek! Toż to lichwa jest!!!

Po długich targach stanęło na 10 procentach.

czwartek, 11 grudnia 2014

No to chlup

Podobno w genach moich znajdują się mikroprocenty wielkopolskich praprzodków. I pewnie z tego powodu, ekologicznie i oszczędnie, namaczam dzieci w jednej wannie. Maleństwa moje, już we własnym zakresie, wrzucają sobie do wody parę setek zabawek i impreza zaczyna się na całego. Ja w tym czasie wyciągam lekturę i, sporadycznie oceniając stopień zanurzenia Zuzi i Krzysia, czytam sobie.
Dzisiejszą lekturę przerwał jednak rozdzierający kaszel synusia. Spojrzałam z zainteresowaniem na córkę.
- Wody z wanny się nachlał - poinformowała mnie najspokojniej w świecie.
- Ale jak? - zapytałam przekrzykując rzężenie syna.
- Normalnie. Do korka od szamponu nabrał wody i wypił.
- Czy ty oszalałeś? - zapytałam bezpośrednio Krzysia, podnosząc go do góry i po znachorsku klepiąc po pleckach.
A Krzysztof tymczasem kaszlał i dusił się, i prychał, i smarkał, aż zakończył wszystko efektownym charkotem godnym najzacniejszego samuraja ulicy najbliższych dwóch kwartałów. Wreszcie złapał oddech.
- Kurćie pećione - podsumował.


niedziela, 7 grudnia 2014

Ostatnie słowo należy do matki

- I wiesz, co ci jeszcze powiem? - pisnęła Zuzia stojąc w progu. Nóżki szeroko rozstawione, piąstki wciśnięte w boczki. Niby z oczu lecą skry gniewu, ale drżąca bródka zdradza jej niemoc wobec mojej rodzicielskiej potęgi.
- No? - warknęłam.
- Jesteś dla mnie okropną mamą. O.
- Ciekawe bardzo. Bo co? Bo ci sprzątać swój pokój każę?
- To nie ja nabrudziłam - broni się Zuzia-  tylko Krzysiek.
- No to co mam zrobić?! - krzyczę doprowadzona do szału - Mam sprzątać sama po waszej trójce?! Nikt mi nie pomoże?!
- Ja nie brudzę - mamrocze Małżon nie podnosząc na nas wzroku. Swobodnie rozparty na sofie, zmaga się właśnie z pierdylionowym poziomem candy crush saga.
- Się składa kotek - cytuję klasyka - że ty jesteś największym syfiarzem w tej chałupie.
- A ja jak będę miała własne dzieci, to będę dla nich lepsza niż ty dla mnie - zapewnia siebie, mnie i sąsiadów Zuzunia.
- No i luzik. W twoim domu, twoje dzieci, na twojej podłodze, będą mogły nawet kupę zrobić i deską przyklepać. Tutaj rządzę ja i dopóki mieszkasz pod moim dachem, masz robić, co ci każę - kończę klasycznym argumentem, który już niejedną córkę i syna doprowadził do białej gorączki i wzbudził pragnienie natychmiastowej wyprowadzki.
- Upokój się - zadudniło nagle spod ziemi.
Zaskoczona spojrzałam w dół poszukując źródła głosu. Zamrugałam oczami z niedowierzaniem. Szczęka opadła w dół.
W drzwiach, rączka w rączkę z Zuzią, stanął Krzyś. W pobrudzonej obiadem koszulce (miaki i mięsko), rajtuzki zawadiacko zsunięte do półdupka, do prawej stópki przyczepiony cienki pasek papieru toaletowego.
(Zajefajnie, jeszcze w kiblu go nie było.)
- Upokój się - powtarza.
Milczę. Nie wiem, co powiedzieć. Cała potęga matki rozpływa się w powietrzu.
- Ku-MASZ? - upewnia się Krzyś.
I nagle wiem, co powiedzieć.
- W takim razie pocałujta w tyłek wójta.

Krótko, zwięźle i na temat.

sobota, 6 grudnia 2014

Nie wiem

U Zuzi w tym roku skromnie.
Tylko dwa listy i dwa wymarzone prezenty.

A ja nie wiem.

- Posłuchaj Zuziu, może się zdarzyć, że Mikołaj nie będzie miał na składzie tych rzeczy.
- Coś ty! - odpowiedziała niefrasobliwie - Mikołaj zawsze przynosi to, co się chce!

Przyzwyczailiśmy Zuzię do tego, że pod choinkę zawsze dostawała zamówione zabawki. Były to jednak inne zabawki, lżejsze gabaryty i skromniejszy przedział cenowy.
W tym wypadku nie chodzi nawet o idiotyczną cenę tych rzeczy - chociaż uważam, że 300 zł za stworka niewiadomego przeznaczenia jest przesadą. Sedno wątpliwości tkwi mianowicie w tym, że dla Zuzki będą to zabawki jednorazowego użytku: się pomaluje zelfa i sru go do bezdennego kosza z rupieciami. Pobawimy się furbim, aż się rozczochra i postawi się go na półce - niech się kurzy.
(Jak się bawi furbim? Do czego służy? Wot, zagwozdka)
Oficjalnie Mikołaj odebrał dziś listy.

No i teraz nie wiem, jak to załatwić, żeby wilk był syty i Manczester Siti.



wtorek, 2 grudnia 2014

Przesłuchanie

Rytualna pogawędka z Zuzią - odbywana dzień w dzień po przedszkolu.
(Zaczynamy spokojnie, lekką rozgrzewką.)
- Jak w przedszkolu?
- Dobrze.
(Ok. Teraz coś trudniejszego)
- A co robiliście?
- Bawiliśmy się.
(Dobrze. Zawęźmy problem)
- A w co?
- Eeeee..... w jeża...
(Drążmy nieustraszenie)
- A co było na obiad?
Zawiesiła się. Wzrok katatonika sfokusowany na telewizorze. Nie dziwota: w końcu na dziecięcym kanale leci ten palant, co ma jakieś zadanie do wykonania - "rycerzem będąc chcę postarać się" - wrzeszczy zapalczywie.
(Rycerzem-będąc-chcę-postarać-się. Co to za składnia? Kto tak mówi? Kto jest autorem tego bon motu?)
- Nnnnnooooo więęęęc.....
- Taaaak?
- Nnnnnoooo ....
(Ha! gdyby Mary Shelley usłyszała niezborną wypowiedź Zuzki, to by gromko zakrzyknęła: "it's alive!")
- ... jak wyginęły dinozaury.

A teraz to mnie zatkało.

Musiała wyczuć skubana, że atmosfera zgęstniała, bo oderwała wzrok od telewizora. Fotografia dokumentująca jej jasne oblicze, stanowić może ilustrację hasła encyklopedycznego "wiek niewinności".
- Naprawdę mamusiu. Nie ściemniam - mówi patrząc na mnie spokojnie, a powieka nawet jej nie drgnie. Z błękitnych oczu wyziera się li i jedynie szczerość.
- Na obiad???!!!
- Buahahahahah - zarechotała - a to barszcz był.


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Smutnam

Codziennie między 17 a 18 zaczyna mnie nosić po domu. Jakieś tajemne moce poruszają moimi nogami, zaburzają proces logicznego myślenia, przekształcając moje skromne jestestwo w zlepek atawistycznych pragnień i pożądań.
Krążę po kuchni rozglądając się bezradnie dookoła. Kompulsywnie otwieram szafkę za szafką, ale im bardziej otwieram, tym bardziej nic tam nie znajduję.
- Zjadłabym coś. Najchętniej te pyszne serniczki, które ostatnio upiekłyśmy - smarknęłam żałośnie - ale nie ma w domu ani sera, ani ciasta francuskiego.
- No to dupa zbita - podsumowała Zuzia.

Ototototo córcia. Trafiłaś w sedno.

Zuzka jako brakujący posąg wrót Argonath


Popularne posty