poniedziałek, 19 stycznia 2015

Elsa, niewolnictwo i aua

Mimo oczywistych niedogodności związanych z brakiem stroju, wyelegantowaliśmy Zuzannę na bal w przedszkolu.
Na topie Elsa, więc i suknia strojnie zimowa.

Po pracy pojechałam z Małżonem odebrać balangowiczkę z imprezki.
I podczas gdy oni, zrelaksowani, z rękami w kieszeniach, wychodzili z przedszkola, radośnie szczebiocząc, ja wlokłam się za nimi, wyposażona w torebkę, kawałek ciasta dla Krzysia, kromkę chleba z pasztetem dla Krzysia, suknię balową zabezpieczoną nieprzemakalną reklamówką, opaskę na włosy z dolepionym sztucznym warkoczem koloru blond oraz tubę z fototapetą.
Normalnie trzeci świat. "Massa zaczeka, massa nie idzie tak szybko" wołało moje niewolnicze alter ego.

No i nie wiem, jak to się stało. Niczym w dowcipie a la familiada: to był moment.
Wsiadałam do auta (tak, tak, niewolnica, a po pańsku miałam jechać) i, kurcie pecione, nie zmieściłam się! Lewą stroną głowy przypieprzyłam w dach samochodu i, równocześnie, tuba z fototapetą rąbnęła mnie w czerep z prawej strony. Wszystko się posypało i poleciało w cztery strony świata: ciasto, chleb z pasztetem, torebka, sukienka w folii i opaska.
- K'mać!!! -  zaryczałam z oburzeniem.
- A czego ty się drzesz? - zapytał czule Małżon - Stało się coś?

Nie massa.
Czaszka rozłupała mi się na pół; poza tym dzień jak co dzień.

2 komentarze:

  1. łomatko.....ja ostatnio przyiwaniłam z całej siły tyłem czachy pod schodami w Szkole Muzycznej....podczas,gdy liczyłam gwiazdy,dzieci radośnie rechotały z mego nieszczęścia....ehhh...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic tak nie raduje innych jak nieszczęście bliźniego :-)

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty