środa, 18 lutego 2015

Jak zostałam wdową

Niby dziś środa a czuję jakby był weekend. Pewnie dlatego, że wszyscy są w chałupie: i Krzyś (normalne), i Zuzia (chora), i Małżon (nienormalne). Sfrustrowana tym, że gdyby nie choroba Zuzki, bylibyśmy dzisiaj w ZOO we Wrocławiu, zapewniłam sobie i najbliższym rozrywkę w stylu sobotnim. Glancowałam, pucowałam, układałam, składałam, czyściłam kolejno: kuchnię, salon, łazienkę, sypialnię. Najwięcej czasu zajęło mi tradycyjnie odgruzowywanie pokoju dzieci. Z satysfakcją stwierdziłam, iż osiągnęłam zakładany poziom czystości, co wynagrodziłam sobie opadając na sofę w poczuciu dobrze przeżytego dnia.
Wtedy nadeszły dzieci i zaczęły domagać się atencji i zabawy. Przepędziłam je jednym ruchem ręki i nakazałam zmolestować Małżona, w końcu to ich ojciec, kurczę blade.
Udali się więc do dziecinnego, gdzie Małżon zainicjował opiekę nad Synem i Córką.
Ja zajęłam się czytaniem pudelka, gazety wybiórczej, połaziłam po fejsbuku, zagrałam w candy crush soda.
Gdzieś tam w międzyczasie przylazły dzieci i zasiadły grzecznie obok mnie. Posiedzielim, pogadalim, obejrzelim teleexpress. Wtedy przypomniałam sobie o Małżonie, który pozostał u dzieci. Na swoje nieszczęście poszłam go szukać.
Znalazłam i pękła mi jakaś żyłka w mózgu.


W tym momencie, kiedy to piszę, Małżon jeszcze śpi.
A ja poczekam.
A kiedy się obudzi, to będę gotowa.

O tak. Będę gotowa.

2 komentarze:

Popularne posty