środa, 29 marca 2017

Warto rozmawiać

Karma, ta mściwa wiedźma, wraca.

Po powrocie ze szkoły Babi brała mnie zawsze na rozmowę polegającą na iście policyjnych pytaniach: co w szkole? coś dostałaś? dużo masz lekcji? I tym podobne.
Na każde z nich odpowiadałam od niechcenia, monosylabami albo równoważnikami zdań, po czym czmychałam do swojej jamy. I już.

I teraz mam to samo.

Księgi i autorytety w dziedzinie wychowania, jak również blogerzy parentingowi i lajfstajlowi, przekonują, że rozmowa jest fundamentem rodziny i ma zbawienny wpływ na relacje rodzice-dzieci. No więc gdy tylko Zuzia wkroczy do domu, zaczynam swobodną pogawędkę: co w szkole? jak lekcje? dużo masz zadane? z kim się bawiłaś?
A Zuzia, nieodrodna córka swojej matki, odpowiada: fajnie. dobrze. mało. z Ilenką.

I wiem tyle co nic.

No to - myślę sobie - może od Krzysia się czegoś dowiem.

- Krzysiu, jak było w przedszkolu?
- Fajnie
(słowo-klucz. Temat wyczerpany)
- A z kim się bawiłeś?
- Ze sobą.
- A z innymi dziećmi nie?
- ...
- Bawiłeś się z Alanem?
- Nie.
- A z Kacprem?
- Nie
- A z Jerzym?
- Nie
- A z ... - wymieniam imiona pozostałych dzieci z grupy Krzysia. Odpowiedź jest zawsze ta sama.
- A dlaczego się z nikim nie bawiłeś? - pytam wreszcie zrezygnowana
- Bo wszystkich wywiało dzisiaj tornado. Tylko ja zostałem, bo się trzymałem drabinki.

Pfffff
Tornado.
No jasne.

czwartek, 23 marca 2017

Dywan

W Wielkiej Xiędze Dizajnu Rodzicielskiego stoi jak wół:
- nie urządzaj mieszkania w szlachetnej bieli, albowiem syf widoczny będzie wszędzie;
- dywany i wykładziny kupuj po kosztach i staraj się by, obfitowały w musztardowo-bure ubarwienie (zmniejszy się widoczność syfu);
- meble i stoły nie powiny pochodzić z renomowanych salonów, lecz z marketów powszechnych; mniejszy żal bowiem będzie, kiedy dziecię zryje je śrubokrętem;
- ścian nie oblekaj tapetą tylko farbą jakowąś. Oznaki tfu(tfu)rczości pacholęcia na nich widoczne będą niezależnie, czy pokryjesz ścianę farbą za milion monet, czy za cenę godną klasy średniej niższej;
- nie dbaj gorączkowo o muzealną czystość w mieszkaniu, albowiem jest to czynność funta kłaków nie warta.

Kiedy jednak Krzyś-artysta z ogromnym samozaparciem wbił w dywan karton plasteliny, a Zuzka w napadzie kreatywności zalała go farbą , orzekłam, że koniec tej obory. Niech sobie babcie cmokają z podziwem jakie to cudne, jakie nowatorskie, ile w tym koloru i dziecięcego serduszka. Syf to syf i żaden amator chaotycznych bazgrołów dwójki nielatów tego nie zmieni.

Wybraliśmy się zatem do marketu budowlanego położonego na rogatkach miasta i po rodzinnych konsultacjach zakupiliśmy skromny chodniczek 100x150, w rozsądnej cenie.

Uroczyście rozłożyliśmy go na podłodze, Małżon wyraził umiarkowany zachwyt, ja czułam satysfakcję, a dzieci przebiegly się na paluszkach, żeby sprawdzić jego miękkość. Dywan nie byle jaki, bowiem wzorowany na mapie świata, więc i funkcję edukacyjną spełniał. Jednym słowem - wilk syty i Manchester City.

Do czasu.
Zuzia właśnie uczyła się słówek na sprawdzian z angielskiego, kiedy przyjrzałam się dywanowi uważniej. Zmarszczyłam brwi, przetworzyłam informację i wytrzeszczyłam gały.



Mają rozmach Chińczyki.

piątek, 17 marca 2017

Atrakcje dnia powszedniego

Co ja za dzień wczoraj miałam!

W czwartki zawsze jest nerwowo, bo z trudem wyrabiamy się czasowo. Wczoraj było jak zwykle.

Dzieci w kurtkach. Zuzia z ręką na klamce a mi się zacina materiał w suwaku kurtki. Wkładka pod zapięciem była za szeroka i zatrzaskiwała się prawie za każdym razem. No więc materiał zacięty i ani drgnie w górę czy w dół. Niecierpliwie zaczęłam szarpać suwak. Bezskutecznie. Czas bieży, francowaty kangur lada moment się zacznie a ja podskakuję jak pajac próbując zapiąć albo rozpiąć suwak. Krew nabiegła mi do twarzy, aż poziom szału* osiągnął punkt krytyczny. Przestałam się cackać i


Materiał puścił ze złowrogim trzaskiem a zęby suwaka wyskoczyły jak z procy.
- Aaaaaaaaa - zaryczałam i pocisnęłam kurtką przez całą długość pokoju - leż tam durna kurtko i gnij!!!!! - nakazałam jej surowo.
Dzieci umilkły wystraszone.
- W czym teraz pójdziesz? - zapytała ostożnie Zuzia
- W tej szmacie! - wrzasnęłam ściagając z wieszaka inną kurtkę - A spróbuj się zaciąć, dziadowski suwaku, to zobaczysz co ci zrobię!

Za udział w konkursie Zuzia dostała breloczek-kostkę, która:
- Rozwaliła mi się jeszcze w szkole. Złożysz mi?
- No pewnie córcia. Daj.

Podała mi breloczek ok. 12.00. Po 15 wrócił z pracy Małżon i zastał mnie siedzacą na sofie i wpatrującą się tępo w porozwalane elementy breloczka.
- Nie ma obiadu? - zajrzał do pustej kuchni
- Nie ma.
- A czemu?
- Bo nie ugotowałam.
- A czemu?
- Klocki układam.
- Od czasu jak wróciłam ze szkoły - doprecyzowała ponuro Zuzia
- A ty co jadłaś? - zwrócił się Małżon do córki
- Odgrzałam wczorajsze spaghetti.

Małżon zerknął na kolorowe klocki
- Co to własciwie jest?
- Pomiot szatana - stwierdziłam pewnym głosem - nagroda za udział w kangurku. Rozpadło się badziewie i próbuję to złożyć. Pytałam znajomych na fb, nawet układałam z filmikiem, ale normalnie się nie da tego sklecić. Jeszcze trochę i łeb mi eksploduje.


- Daj, złożę.
- Nie dam - warknęłam - złożę to, choćbym miała tu kipnąć.

Nie kipnęłam, ale też nie złożyłam, bo pojechalismy na kręgle. Tam dałam z siebie wszystko zajmując zaszczytne trzecie miejsce na trzech grających.



Porwana kurtka, zszarpne nerwy przez sześcioelementowy breloczek i połamane paznokcie od kul.

Dzień jak co dzień.
Zupelnie w moim stylu.

czwartek, 9 marca 2017

Kangourou Sans Frontières czyli jak zabłysnąć przed ośmiolatką

Na hasło "konkurs" Zuzia odpowiada rzeczowo: "jakie nagrody?"

- Jakieś tam są, ale kangurek to taki konkurs matematyczny, można się sprawdzić. Chciałabyś wziąć udział?
- Uhm. Spróbuję.

No więc opłaciliśmy wpisowe (9 PLN) i zaczęliśmy treningi przed konkursem. Nie jakieś intensywne, ot, takie, żeby Zuzia przyjrzała się testom, zadaniom i wiedziała później co i jak.
Za treningi wziął się Małżon, gdyż jest przedstawicielem wąskiej grupy osób, która wie i umrze spokojnie, bo reszta (w tym ja), to:



Rozłożyli długopisy, otoczyli się papierami i ćwiczą. Ja pilnie obserwuję.

zadanie za 3 pkt.:


Zuzia zagapiła się w okno, policzyła coś na paluszkach, pomruczała do siebie i zaznaczyła odpowiedź b., żabkę.

Ukryłam twarz w dłoniach. "No to lipa - pomyślałam - proste zadanie, a Zuzia się wykłada już na starcie".
Odchrząknęłam.
- Zuziu, zastanów się. Czy to na pewno dobra odpowiedź?
- Dobra. Jestem pewna.
- Córcia, no źle myślisz. To powinien być pingwinek. On jest następny.

Małżon spojrzał na mnie koso.

- Ale czytamy ze zrozumieniem - powiedział do mnie protekcjonalnym tonem - zadanie dotyczy miejsca dziesiątego a nie dziewiątego.
Zagapiłam się w okno, policzyłam coś na palcach, pomruczałam do siebie i powiedziałam:
- Eeeeeeee...

zadanie za 4 pkt.:


Zuzka zamyśliła się, po czym, bez słowa, zaznaczyła odpowiedź "d".

- A to jakim cudem? - zdumiałam się - 3 dodać 3 to przecież 6!

Tym razem oboje na mnie spojrzeli z politowaniem.

- A pozostałe 10? Te nieścięte?

Tego było dosyć.
Tych podchwytliwych zadań, spojrzeń: rozbawionych  Zuzi i pożałowania godnych Małżona, jakiegoś kangurka bez granic.

- A wy za to piszecie "który" przez u otwarte - zasyczałam obrażonym tonem.

Wysoko uniosłam swój urażony podbródek i wyszłam z godnością.

Ale konstatacja jest smutna: pokonały mnie zadania za 3 i 4 punkty z testów dla klas II, rok 2012, kategoria "ŻACZEK"

Popularne posty