piątek, 23 czerwca 2017

Pierwszy dzień wakacji Małżona. Christine

Jak zaczynać wakacje - to z przytupem.

- Nie wiem, co ty będziesz z nim robić - uprzedziła mnie lojalnie Babcia Ala - ale nudzić się nie będziesz na pewno.
Sęk w tym, że oznajmiła mi to dopiero w dniu ślubu, więc kapkę za późno.

Życie z Małżonem, funkcjonującym zgodnie z zasadą Ordnung muss sein, komplikuje się potwornie, w sytuacji wyłomu z rutyny dnia codziennego.

- Małżon, musisz dziś odwieźć Krzysia do przedszkola, bo ja nie zdążę. Muszę jeszcze kupić kwiatek na zakończenie roku szkolnego dla Zuzi.
- Ale ja mam na dziewiątą, nie zdążę, trzeba było mi wczoraj powiedzieć, ubierz go chociaż, ty nie masz czasu, ja też, z tobą tak zawsze, mogłaś uprzedzić....
(najlepiej miesiąc wcześniej)

Gdera i gdera, mną miota jak cholera, ale nic nie mówię.

Wreszcie - idą.
Małżon na galowo, koszula, krawat, gajor, Krzysiu też wytwornie, bo w końcu wakacje, trzeba godnie wyglądać. Leje, więc jadą autem.

Niecałe pięć minut potem zadzwonił telefon.
- Zjedź do garażu - zadudniło coś katedralnym pogłosem

Zjeżdżam ci ja na dół, patrzę i nie wiem, co powiedzieć. Normalnie mnie zamurowało.

Małżon stoi przed autem, krew mu się z nosa leje strumieniem, koszula, tak starannie przez niego z rańca prasowana, upstrzona czerwonymi plamami.

- Co się stało?
- Walnąłem się drzwiami od samochodu.
- Ale jak???
- Nie wiem jak!!! Otwierałem samochód.
- No i co? Nie zmieściłeś się do auta?
- Weź już skończ tę ankietę, spóźnię się do roboty. Muszę iść się przebrać... No i z czego się śmiejesz??
- Nie śmieję się; kaszlałam tylko.
- Taaaa ... "kaszlałam"...

Obficie brocząc krwią, z głową wysoko uniesioną do góry, pojechał windą na górę, żeby się przebrać.

Zajrzałam do wnętrza samochodu. Grzeczniutki Krzyś siedział spokojnie na foteliku.

- Krzysiu, co się stało?
- Tata walnął się w nos.
- Bardzo krzyczał?
- Dalł się.

Nie spytałam, co krzyczał i jakich słów użył. Zamiast tego zapięłam synka i roześmiałam się na głos.

-------------------------------------------------

Żart żartami, ale ten samochód też mnie kiedyś zaatakował.
Ongiś podsłuchałam rozmowę dzieciaków z klasy Zuzi o rodzinnych samochodach. Okazało się, że prawie wszystkie mają imiona: ktoś jeździ Cytryną, czyjaś mama Renatą, czyjś tata Białą Strzałą. Nasz samochód nosi ogólną nazwę Przygodowozu, ale po ostatnich wybrykach ochrzciłam go Christine.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty