czwartek, 31 sierpnia 2017

W ciemnościach

- Mamo, możemy dzisiaj z tobą spać?
- A dlaczego?
- Bo tak.
- A pytaliście się taty?
- Tak. Pozwolił nam, będzie spać w dużym pokoju.
- No to wskakujcie!

Skoczyli raźno, bliziutko mnie.

- Ej, ale posuń się! Ja chcę spać koło mamy!
- Nie, bo ja śpię koło mamy!
- Ale przysięgałeś na paluszka, że dzisiaj ja śpię obok mamy!
- Bo ja kłamałem.
- Ty świnio!
- Ty świnio!

Skoczyli sobie do gardeł i zaczęli regularną nawalankę. Krzyk, pisk, ryk. Cios za cios, wet za wet. Palec w oko za wyrwany pęk włosów. Kop i cios. Przewrót w przód i tył. Tyłek gdzie głowa i głowa na wysokości tyłka. Młynek piąstkami i rowerek nóżkami.

A wszystko DOSŁOWNIE na mnie.

Po pięciu minutach nie wytrzymałam:
- Lejecie się jakby wam rozum odebrało! Sami se tu śpijcie! Ja idę na materac na podłogę!

Posapując ze złości rozłożyłam materac i, zgasiwszy światło, położyłam się na nim. Bez poduszki, kołdry ani najlichszego kocyka.

Szept w ciemnościach:
- I widzisz co narobiłeś?
- Ty nalobiłaś!
- Przysięgałeś na paluszka!
- No i co?
- No i teraz będziemy spać bez mamy.

Cisza. I wreszcie spokojny głos Krzysia:
- No tludno. Doblanoc Zuziu.

No kuźwa*, faktycznie trudno.
Szczególnie kiedy stajesz się jedyną ofiarą wielkiej bitwy o zaszczyt spania u twojego boku.



poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Raar maar waar holenderski język

Serce boli jak się słucha.
Natężenie "hrrrrr" powoduje, że człowiek się zastanawia, czy oni wszyscy nie cierpią na jakąś chorobę gardła.
Jednakowoż złota zasada podróżowania brzmi: "nie komentuj innych za granicą, nawet w tak egzotycznym języku jak polski, bowiem nigdy nie wiesz, kto stoi przed tobą i czy przypadkiem cię nie rozumie".

Strzegę tej zasady i uczę jej dzieci, bowiem..., no wiadomo...

Stoimy sobie z Zuzią w długaśnej kolejce po lody. Na głośników na kempingowym minidisco leci wesołe umpa umpa.
- Podoba mi się ta piosenka - mówi Zuzia pląsając zgrabnie między ludźmi w kolejce - sprawdzisz mi co to jest?
Odpalam shazam i po chwili wyświetla mi się takie coś:


- No i?
- No i to jest po holendersku i ma tytuł rar mar war.
- Jak?
- Raar maar waar - mówię przeciągając głoski.
- Co to znaczy?
- Pewnie nic, bo to niemożliwe, żeby istniały takie słowa raar maar waar i to mogło coś znaczyć. Pewnie jakiś żart.
Obie zaczynamy się śmiać.
- To piosenka zespołu Kinderen voor Kinderen - odzywa się za moimi plecami po angielsku jakiś facet - bardzo popularny w Holandii.
Mina mi rzednie.
- Och, to pan jest Holendrem - mamroczę czerwona na twarzy
- Tak
- Eeeeee... a co to znaczy?
- "Dziwne, ale prawdziwe".
- Och.

Nie, nie było żadnej obrazy majestatu, facet nie zbeształ mnie, że nabijam się z jego ojczystego języka, a ja pewnie bym zapomniała o incydencie, gdyby to nieszczęsne raar maar waar nie wpadło mi w ucho.


P. S. Ktoś zna holenderski? Wie o czym jest piosenka?

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Król i ja

W kategorii turystów lubię plasować się w typie indywidualnego turysty masowego, który podąża uczęszczanymi szlakami, nie lubi rezygnować ze standardów, do których jest przyzwyczajony, ale jak ognia unika przewodników, map oraz przewodników gadających.

Nie mam problemów ze zwiedzaniem różnych miejsc w tzw. wysokim sezonie. Z racji wykonywanego zawodu oraz posiadania dzieci w wieku przedszkolno-szkolnym, wielkiego wyboru nie mam, dlatego zahartowałam się w bojach o dostęp do atrakcji w różnych częściach Europy. Stoję grzecznie w kolejkach do kas biletowych, potem w kolejkach do miejsc pożądanych, a potem w kolejce do idealnej fotki z daną atrakcją. Może się wydawać, że moje urlopy składają się ze stania w kolejkach, ale nic bardziej mylnego. Ja po prostu lubię ludzi. Nawet w kilometrowych kolejkach lubię się im przyglądać, czytać ich gazety, foldery albo smsy przez ramię, ordynarnie podsłuchiwać ich rozmowy.
A potem lubię wyłączać ich ze swojej świadomości i delektować się tym, po co przyszłam: obrazem, zapachem, dźwiękiem.

Zwiedzanie Neuschwanstein przypomina nieco desant na Normandię, dlatego wszystkim, którzy uważają innych za januszy turystyki, samych siebie zaś za wytrawnych smakoszy podróżowania, odradzam wyprawę do zamku.

No bo tak:
1. dojeżdżasz do Schwangau, zostawiasz auto na parkingu (6 euro) i dalej per pedes do "centrum" miasteczka;
2. bilety do zamku kupujesz w kasie albo automacie, stojąc w długiej kolejce. Bilety są na określoną godzinę i jeżeli się spóźnisz to tschuss und auf wiederseh'n - nie wejdziesz (ok. godziny 11 sprzedawali bilety na wejście na 16.00);
3. z biletem lub bez (tak jak my, bo nie lubię szwendania się po cudzych domach) idziesz lub jedziesz pod górę;
4. pieszo - dość forsowny spacer cały czas ostro pod górę ok. 30 min. (oczywiście to czas wleczenia się i robienia fotek na trasie)
5. jazda - do wyboru: bryczka (zgroza, konie dręczą), busik, autobus
6. wejście na zamek oznacza przepychanie się pomiędzy zorganizowanymi wycieczkami grupowymi, z których połowa to Azjaci;
7. żeby pozyskać pocztówkowy obrazek Neuschwanstein trzeba iść ponownie stromo pod górę jakieś 10 min. do Marienbrücke, z którego roztacza się ów smakowity widok;
8. żeby wejść na Marienbrücke trzeba stać w kolejce, bo most ten ma ograniczoną zdolność utrzymania określonej liczby osób.

Zamek Kamiennego Łabędzia zawsze krążył mi po głowie jako rzecz do zobaczenia przed zgonem, więc wypłakałam u Małżona powrót do Polski przez Schwangau. I ani tłum, ani ścisk na parkingu, ani jęczący Krzyś, ani nawet obdarte do krwi stopy po wczorajszej wycieczce na Highline 179, nie były w stanie popsuć mi tej wyprawy.

Neuschwanstein to zamek położony w miejscowości Schwangau, w południowych Niemczech (prawie na granicy z Austrią), nad rzeką Pollat. Życie mieszkańców musi być tam ciężkie ze względu na zlokalizowane tu dwa zamki: Hohenschwangau oraz Neuschwanstein. Ten ostatni został wzniesiony na polecenie Ludwika II Wittelsbacha (1845-1886), ówczesnego króla Bawarii (zwanego również Ludwikiem Szalonym, Bajkowym lub Łabędziem). Budowę zamku rozpoczęto w roku 1869, planując budżet w wysokości 3,2 mln marek. Do roku 1886 na budowę wydano dwa razy tyle, a i tak końca nie było widać. Zdeterminowany król zaciągał coraz nowsze pożyczki, kasa państwa świeciła pustkami, więc króla obalono przypisując mu chorobę psychiczną. Ludwik II zmarł w niejasnych okolicznościach w czerwcu 1886 roku, a już tydzień po jego pogrzebie Neuschwanstein stał się miejscem odwiedzanym przez turystów. Dzięki opłatom za wstęp udało się spłacić część długów, dokończono budowę rezydencji i urządzono 30 z 90 sal.

Tyle teoria.

A teraz to, co naprawdę ciekawe:

1. Neuschwanstein był pierwowzorem zamku Kopciuszka z czołówek bajek Disneya
2. Ludwik II spędził w zamku zaledwie 11 dni
3. Ludwik II wysoce cenił łabędzie, dlatego nazwał zamek Neu-schwan-stein (nowy kamienny łabędź). Przypuszcza się, że estyma, jaka darzył te ptaki, wiąże się z jego dzieciństwem, które spędził w pobliskim zamku Hohenschwangau, ozdobionym motywem łabędzia.
4. Obecnie Neuschwanstein odwiedza rocznie 1,3 mln turystów (ok. 10 tys. dziennie)
5. Andy Warhol namalował zamek w roku 1987
6. W 2010 roku kraik o nazwie Palau wybił pięciodolarową srebrną monetę ozdobioną wizerunkiem zamku
7. Chociaż w zamku jest sala tronowa, nie ma tam tronu
8. Wnętrze zamku można zwiedzać tylko w grupach i z przewodnikiem. Obowiązuje zakaz robienia zdjęć w środku
9. Zamek Neuschwanstein jest (podobno) najczęściej odwiedzanym miejscem w Europie po wieży Eiffela
10. Zamek jest odsłonięty i narażony na wszelkie możliwe warunki atmosferyczne. Niemcy wydają rocznie prawie 15 mln euro na prace remontowe
11. Łączna powierzchnia zamku to 6000 m2. W założeniu miał mieć 200 pomieszczeń.
12. Marienbrücke (Most Marii) to drewniana kładka, z której roztacza się widok na południową fasadę budynku. Jego nazwa upamiętnia matkę Ludwika II - Marię Fryderykę Pruską.


Oto Neuschwanstein moimi oczami:

there!

deszcze
romantyczny minesinger













widok na Hohenschwangau

kolejka na Marienbrücke ;-)
Marienbrücke - widok na lewo
Marienbrücke - widok na prawo



breathtaking



durne buty


niedziela, 20 sierpnia 2017

Highline 179



- Ha! - wrzasnęłam - naciągać pampersy na tyłki i jazda!

W biegu zmieniłam obuw na sportowy i ruszyłam galopem w stronę kasy. Wokół nóg powiewała mi szara, szeroka spódnica do kostek, która nijak nie przystawała do górskich szlaków, ale kij z tym.
Za mną, z godnością i bez pośpiechu, poruszała się rodzina. 

Przedmiot mojej fiksacji wisiał 114 m nade mną.

Most Highline 179 znajduje się w pobliżu miejscowości Reutte w austriackim Tyrolu. Zawieszony  na wysokości 114 m, długi na 403 m oraz 120 cm szerokości, zostal wpisany do Księgi Rekordów Guinessa. Legenda głosi, że może tam znaleźć się jednocześnie 500 osób. Rozciąga się majestatycznie ponad drogą, łącząc ze sobą ruiny dwóch zamków: Ehrenberg - jednej z najstarszych i najważniejszych warowni w Tyrolu - oraz Fort Claudia.

Ehrenberg został wzniesiony w XIII w. jako punkt strategiczny strzegący przejścia oddzielające rzekę Lech od regionu Zwischentore. Wielokrotnie przebudowywany, ostatecznie upadł w okresie walk napoleońskich.

Znajdujący się naprzeciwko Ehrenberga zamek Falkenburg okazał się być niewystarczającym do obrony granic Tyrolu w XVi wieku. W 1639 roku rozpoczęto budowę nowego fortu, który swoją nazwę zawdzięczał Klaudii Medycejskiej, wdowie po arcyksięciu Leopoldzie V von Habsburg.

Po zakupie biletów (24€ rodzinny) oraz opłaceniu parkingu (4€) ruszyliśmy 179 m w górę ostrym podejściem.




Po 20 minutach byliśmy na miejscu. Teraz tylko bilety w kasownik i można wyruszać:



 - Mamo, a czy tu buja?
- Nie, synku, nie buja.
(w tym momencie ruch wywołany krokami odwiedzających spowodował wyraźne wibracje)




szeroka spódnica + wiatr = bad, bad idea

Po przejściu mostu znaleźliśmy się w ruinach Fortu Claudia, z którego widać było pyszny obraz warowni Ehrenberg:



Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną celem zwiedzenia ruin warowni:





- Gdzieś ty wlazła?
- Spoko, mamo. To tylko drabina.





Wandale, wszędzie wandale. W tym miejscu był wbity miecz
rycerza Thordola, będący elementem gry terenowej dla dzieci.
Jakieś świnie ukradły.








 I to były dobrze wydane pieniądze.

Nie polecam: osobom nie lubiącym gór i spacerów górskich oraz osobom z lękiem wysokości. Cokolwiek by Wam mówili - na górze trzęsie, wieje i buja. Wiatr podnosi kobietom spódnice. Most ma ażurową fakturę, a to działa na wyobraźnię. Mijałam ludzi, którzy idąc, trzymali się kurczowo obu barierek, ludzi, którzy przystawali co parę kroków oraz takich, którzy z wyprawy nie czerpali ani grama frajdy.
Ale jeżeli będziecie w pobliżu, zajrzyjcie na Highline 179.
Będzie bosko.
Dosłownie i w przenośni, bo będziecie 114 metrów bliżej Boga.



I na koniec taka ciekawostka. Vlepka na słupie na tarasie widokowym Fortu Claudia:



Popularne posty