czwartek, 10 sierpnia 2017

Pedalo

Wywiało nas na urlop do słonecznej Italii - w sumie nic dziwnego, bo lubimy ten kraj, głównie za jego przewidywalność.
Jak zwykle kemping, jak zwykle namiot.


Kemping się nazywał Bella Italia, ale tak naprawdę powinien się nazywać Little Holland czy Netherland czy jak oni nazywają swój kraj. Siedzieliśmy niczym w okopie, otoczeni żółtymi rejestracjami oraz ludźmi mówiącymi chropowatym językiem, bladymi Brytyjczykami mogącymi robić za latarnie morskie oraz - z rzadka - Niemcami. Język polski słyszeliśmy wszystkiego cztery razy.




I w sumie nic z tego, bo wszyscy żyliśmy w zgodzie i pełnej harmonii.

Ostatniego dnia pobytu Zuzi zamarzyła się przejażdżka pedalo, czyli włoskim rowerem wodnym. Załadowaliśmy się i ruszyliśmy w głąb jeziora, ale nie dalej niż 300m od brzegu.
Zaraz po wypłynięciu Zuzka zjechała z piskiem do wody, wskoczyła w koło ratunkowe i chichocząc z radości chlapała nogami.
Tymczasem Krzyś wystrojony w koszulkę, pływaczki i czapkę całą drogę gderał o bezsensie pływania pedalo.
- Ale po co pływać po wodzie? Ja chcę na brzeg!
- Wskakuj do wody.
- Nie, bo mam koszulkę.
- Skacz w koszulce.
- Ale tak nie można!
- Skacz! Koszulka wyschnie!
- Nie! Nie! Nie!
Wtedy Małżon złapał Krzysia z rękę i bezceremonialnie chlupnął do jeziora.
- Aaaaaaauuuuuuóóóó - zawył Krzyś z wściekłością - No i klops! Co nalobiłeś?! Moja ukochana koszulka, najlepsza, przepadła, już po niej! A tak ją kochałem! Wszystko przez ciebie!!! Aaaaaaaaaa!!!!

Trzeba go było wyciągać z wody i od tego momentu tworzyliśmy osobliwą orkiestrę: piszcząca z radochy Zuzia, wyjący rozpaczliwie Krzyś, ja - klnąca na czym świat stoi i skrzyp pedałów, kiedy zataczaliśmy kolejne kółka po Gardzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty