niedziela, 20 czerwca 2021

Życie w tropikach

Od kilku dni walczymy o życie.

Im wyższa temperatura, tym mniej szarych komórek w mózgownicy.

Sobota. Krzyś pod prysznicem:

- Maaaaaaaaaaaaaaaaaaaammmoooooooooooooooooooooooooo, ratuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuj!

- Nie idę - mamroczę - dzisiaj nie uratuję nikogo.

Krzyś drze się nieustępliwie. Zuzia drze się przez drzwi: "mamy nie ma!!!!!!"

Umieram pod tropikami nocy.

- Czy ktoś mi pomoże?! Czy ktoś mnie rozumie?! Haaaaaaalo!!!! No co ja mam za rodzinę, nikt nie pomaga, nikt!!! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Maaaaaaaaaaaaaaaammoooooooooooooooooooo!!!!

Zrywam się wściekła, kuśtykam w stronę łazienki, a pot zalewa mi nabiegłe krwią oko. Szarpię za klamkę i widzę kupkę nieszczęścia pod prysznicem, wciskającą się w szczelinę między fugą a płytkami. Z góry leci silny strumień z deszczownicy.

- No przecież ja tu zamarzam!!! - gdera Krzyś - Woda lodowata i jeszcze leje się z góry a nie z prysznica!!!

Przestawiam prysznic z deszczownicy na słuchawkę. Krzyś nie wygląda na zadowolonego, ale łaskawie akceptuje moją pomoc.

Niedziela wczesna noc.

Umieram od żaru. Słyszę jak Krzyś jojczy, że prysznic, że znowu mu na głowę zleci, że lodowata woda, że kto wymyślił codzienne mycie, że jakby od niego zależało, to...

i kiedy już-już ma wejść do łazienki, żeby pogderać do lustra, Zuzka wślizguje się do środka z przepraszającym uśmiechem.

- Małżon - jęczę - poprawiłeś prysznic, żeby nie było deszczownicy?

- Taaaaaaaaaaaa - odpowiada słabym głosem.

Po kilku minutach:

- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

Zrywam się na równe nogi, serce mi wali jak młotem. Mordują go???

Zuzia łypie na mnie koso i siorbie herbatkę z lodem.

- Gdybym nie przestawiła prysznica nie byłoby śmiesznie.

- Maaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaamoooooooooooooooooooooooooooooooooo!!



środa, 9 czerwca 2021

Pandemiczne nauczanie

Oczywiście, wymienienie wszystkich zalet zdalnego nauczania, zajęłoby mi kilka stron, więc poprzestanę na niczym.

Ale tymczasem młodzież wróciła do szkół.

Na początek: weryfikacja znajomości lektury szkolnej "Ania z Zielonego Wzgórza", klasa VI

Pani: dzieci, sprawdźmy, co wiecie o książce. Napiszcie na karteczkach pytania, następnie rozlosujemy te karteczki z kapelusza i będziemy odpowiadać na pytania.

Dzieci: piszą

Pani: losujemy

Zuzia: miesza palcami w kapeluszu i losuje:


Zuzia myśl pierwsza: Chryste Panie, gdzie to było zapisane?

Zuzia myśl druga: Ej, no bez jaj

Zuzia myśl trzecia: Japieraczę, który to wymyślił?!

Pani: Zuziu, twoja kolej

Zuzia myśl czwarta: bylenieryknąćsmiechembylenieryknąćsmiechembylenieryknąćsmiechembylenieryknąćsmiechem

Zuzia (czyta): Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Pani (surowym tonem): kto to napisał?

Autor: ja

Pani: no to proszę, słucham. Ile metrów kwadratowych miało pole głównego domu bohaterki?

Autor: a skąd ja mam wiedzieć????

Klasa:



Moja konkluzja: Bogu chwała, że poczucia humoru nie stracili

czwartek, 8 sierpnia 2019

Liam

Dziwne to lato.
Na urlopie w słonecznym kraju w siódmym dniu pobytu mamy za sobą cztery burze, w tym jedną z gradobiciem.
Po kazdej burzy wychodzi jednak słońce, zaś morze zalewa brzegi spienionymi falami.


Wysokie niczym samochód osobowy fale, kuszą plażowiczów, którzy uzbrojeni w materace, deski i koła ratunkowe szusują po morskiej pianie, śmiejąc się na całe gardło. Piski spowodowane upadkiem z dmuchawców, miotnięciem falą i/lub zdjęciem gaci do kostek niosą się pod samo niebo.
Ale donośny głos faceta słychać wyraźnie:
- We need to find your brother!
Dzieciak, do którego krzyczy, stoi owinięty ręcznikiem spoglądając na wodę.

Dwie plażowiczki i jakiś mężczyzna podnoszą głowy. Ja też prostuję się na leżaku.
Facet miota się wzdłuż brzegu, biega po plaży wzniecając za sobą kaskady piasku, wreszcie staje i chwyta się bezradnie za głowę.
Obie kobiety - Włoszka i Holenderka - podchodzą do niego i o coś pytają. Facet gestykuluje i leci w stronę wieżyczki z ratownikiem. Podchodzę do kobiet*:
- Jak wygląda ten mały? - pytam
- Ma na imię Liam, sześć lat, ma szorty i koszulkę do pływania. Był na plaży, a teraz zniknął.
- Może poszedł na plac zabaw - zgaduje Włoszka. Obie oddalają się w stronę placu.
Ruszam brzegiem. Ponieważ facet biegał po lewej stronie od mojego koca, postanawiam iść w prawo.
Mężczyzna w oliwkowo-zielonych szortach woła za mną:
- Jak ma na imię?
- Liam.

Mężczyna wchodzi do wody po uda, ja idę brzegiem. Nawet nie chcę myśleć, co przeżywa ojciec zaginionego. Fale bawią, fale zabijają.

Pod kamiennym falochronem, w wodzie po piersi skacze przez fale dzieciak, ktory wygląda jak Liam.
Biegnę do niego. Skacze wesoły, w otoczeniu dorosłych i dzieci, ale nikt nie zwraca na niego szczególnej uwagi. Chwytam go za ramię.
- Masz na imię Liam?
Patrzy na mnie nieufnie. Powtarzam pytanie głośniej.
- No tak.
(Boże, jaka ulga)
- Musisz iść ze mną. Twój tata cię szuka.
- A czemu mnie szuka?
W sumie racja. Niejednemu psu burek na imię.
- Czy twoj tata jest ubrany w czerwoną koszulkę?
- A ja nie wiem w co jest ubrany.
- A gdzie macie swoje miejsce na plaży?
- No gdzieś tam - robi nieokreslony ruch ręką.
Lekko głupieję. Ostatecznie nie mogę wyciagnąć z wody dzieciaka i zaprowadzić go na okazanie.
- A czemu ty mówisz po angielsku?
(Och mały, myślę, nie czas na wprowadzanie cię w meandry edukacji szkolnej w Polsce.)
W tej chwili podbiega kobieta w zielonym stroju.
- Czy to Liam?
Za nią zjawia się facet w oliwkowo-zielonych szortach.
- Musisz iść z nami - mówi i chwyta chlopca z rekę. Wyprowadzamy go z wody. No coż, pocieszam się, przynajmnie nie zamkną mnie samej za porwanie.
Ojciec Liama idzie z dwiema kobietami. Wołamy go machając łapami i przekrzykując fale.
Facet widzi naszą paradę, a ja widzę jak uginają mu się nogi. Mam pewność, że to TEN Liam. Porywa młodego na ręce i dziekuje nam.
Oliwkowo-zielone szorty wskazuje na mnie i mówi:
- Ona go znalazła.
Podczas gdy Liam zgarnia opieprz, nasza mała ekipa poszukiwawcza przybija sobie piątki.
- Świetna robota zespołowa ludziska - mówię - ale obyśmy się wiecej w takiej sytuacji nie spotkali.
Ostatnie uśmiechy i każdy wraca na swój kocyk.

Wracam i ja. Dzieci grzebią w piachu i ogólnie mają wywalone na bohaterstwo matki. Ostatecznie trzy dni temu eskortowaliśmy zaryczaną, na oko jedenastoletnią, Niemkę, która zgubila w ciemnościach rodziców.
- Nie wiem gdzie są - szlochała - nie wiem, jak są ubrani. Dali mi klucz od domku i poszli na kemping.

- Dzieci, jak ja jestem dzisiaj ubrana?
Patrzą na mnie z poziomu babki z piasku.
- Masz biały strój, z takim czymś na staniku. I czapkę, w ktorej wygladasz głupio moim zdaniem - stwiedza Zuzia.
- Aha. A jak wygląda nasz grajdołek?
- Mamy kocyk w klocki lego - opisuje Krzyś.
- Aha.

Dzieci nie wiedzą, w co są ubrani rodzice, grajdoł może być wszędzie, a znajomość języka angielskiego średnio przydaje się we Włoszech.
- A jak się zgubisz na plaży to co zrobisz?
- Do namiotu pójdę - wzrusza ramionami Zuzia.

Tyle, że Liam nawet nie wiedział, że się zgubił. Słusznie był nieufny, kiedy go zagadnęłam, ale to, że nie wiedział, w co ubrani są rodzice, gdzie mniej więcej siedzą i to, że zniosło go od jego stanowiska paręnaście metrów, już było niepokojące.


Od jutra wykład jak w samolocie. Nigdy nie wiadomo. W sumie wolałabym, żeby moje dzieci nie opisywały mnie jako mama co ma white gacie and stupid hat. And siedzi na lego blankett.

* Cała konwersacja odbywa się w języku angielskim, co, jak widać, miało znaczenie.

piątek, 11 stycznia 2019

Piąta kolumna

Dzieci czeba wychowywać konsekwentnie - stanowią ojcowie-założyciele globalnej myśli pedagogicznej. W wolnym tłumaczeniu: my dorośli, spokrewnieni z dziećmi, idziemy jednym frontem, jeżeli chodzi o dzialania. Co tam sobie myślimy w głebi ducha, nie ma znaczenia w ciągłym procesie wychowania.

Ale ci, co to pisali, nie mieli zapewne babci. Albo najlepiej dwóch.

Dwóch piątych kolumn.

- Co wy tu robicie?
(Wzruszenie ramion, nonszalanckie prychnięcie, spojrzenie w sufit)
- Pytam się. Co robicie w tym pomieszczeniu?
- Nudzimy się.
- To się pobawcie.
(Krótka mina rozważająca propozycję, potem szybkie spojrzenie jedno na drugie, wzruszenie ramion i cicha odpowiedź: "nie chce mi się potem sprzątać").
- No to nie wiem, idźcie do siebie.
- Czyli gdzie?
- Do swojego pokoju.
- Ja nie mam swojego pokoju.
- Ja też nie.
- To ciekawe, jak nazywa się to pomieszczenie obok drzwi wejściowych.
- Mam na myśli SWÓJ pokój. A obie babcie mówią, że powinnam już mieć. Babcie mówią, że wy macie przerobić sypialnię na pokój Krzysia, a sami przenieść się do dużego pokoju.
- No co ty nie powiesz. A po co wam pokoje skoro wy i tak siedzicie w dużym albo ze mną. Ile razy odrabiałaś lekcje na swoim biurku w pokoju?
- Parę razy. Ale jakbym miała...
- To co? Przecież nawet teraz siedzicie ze mną. Cały wasz pokój wolny.
Zniecierpliwiony przewrót oczami.
- Ludzie! Ale to jest łazienka a ja się kąpię! Leżę w wannie! Idźcieżesz stąd!
Mina wyrażająca powątpiewanie
- Kurczę, przecież podczas gdy ja tu jestem, moglibyście jeść słodycze albo jutuba oglądać skoro matka tego nie widzi!

Dzieci:


Ja:
- Ej, ale zabraniam wam oglądać jutuba!


Grunt, że stawiłam czoła babciom-siewcomfermenruwrodzinie.

wtorek, 4 grudnia 2018

Jak to jest być Zuzią

Wychodziła z mojego łóżka. Nogi zaplątały jej się w pościel. Rymnęła jak długa na podłogę. Zadudniły panele, zatrzeszczały futryny, rozległ się brzdęk szyb.
Zawyła z bólu.
Przewróciła się na plecy i potoczyła wściekłym wzrokiem dookoła.
- Co to jest? - rozdarła się - jeden chce mi obciąć włosy, drugi mnie szarpie za włosy, a trzecia podstawia nogę!!! To jakiś piekielny dom przetrwania!!!


Dzień jak co dzień.

Popularne posty