czwartek, 6 sierpnia 2015

Best komplement ever

Zdarza mi się od czasu do czasu przebywać za granicą w celach wypoczynkowych. Gdziekolwiek bym była, na dowolnej szerokości geograficznej, zawsze spotyka mnie to samo: jestem mianowicie brana za Rosjankę. Zasadniczo nic do Rosjan nie mam, ale przyjmijmy, iż moje poczucie patriotyzmu wewnętrznego cierpi na tym niezmiernie. Niezależnie czy mam makijaż czy jestem saute, czy jestem ubrana od stóp do głów w najnowszą kolekcję burbery czy też w worek od ziemniaków, zawsze cudzoziemcy zwracają się do mnie po rosyjsku.
- Zdrastwujcie priwiet! - zwraca się do mnie jakiś tubylec, podczas gdy dmucham gumowego zygzaka mcquinna do pływania.
- Ja nie gawarju pa ruski - odpowiadam wyniośle - ja gawarju anglijskij i germanskij i polskij.

No ale ad rem.

Jest takie miejsce, gdzie jedną z atrakcji są elektroniczne samochodziki dla naszych milusińskich. Jako że Zuzka niczego się nie boi, a Krzyś tym bardziej, wespół w zespół zaordynowali sobie przejażdżkę mechanicznym cackiem.
Na nic nasze tłumaczenia ani prośby.
- Tego jeszcze brakuje, żeby nam się tu zabili - warknął Małżon.
- Słuchaj, a może to o to chodzi. Zabiją się raz i popamiętają na zawsze.
Po paru dniach upierdliwego mędzenia, Małżon ugiął się i wypożyczył czerwone autko na 15 minut.

No i poszły konie po betonie.

Zuzka nacisnęła gaz i wjechała prosto w krzaki. Małżon wytargał ją stamtąd i jął wykładać prawidła jazdy samochodem: gaz, hamulec i takie tam.
Zuza dała po garach i ruszyła przed siebie. Zaprawdę osobliwy był to widok: Zuzka w czerwonym autku, prująca z maksymalną prędkością od krawężnika do krawężnika, i Małżon biegnący za córką, coraz bardziej zgrzany, czerwony na twarzy i wkurzony* do ostateczności. Do tego oburzony Krzyś: "teraz ja! a kiedy ja?"
- Ej, poczekajcie - zawołałam - lecę po aparat! Trzeba to uwiecznić!
W tym momencie Zuzka przejechała mi po lewej stopie autem.
- Nic się nie stało skarbie. Naprawdę. Nawet nie boli. Uważaj na siebie a ja przyniosę aparat dobrze?
- Dobrze.
Na wszelki jednak wypadek odsunęłam się lekko i ruszyłam biegiem pchając spacerówkę Krzysia. Pierwsze pięć metrów poszło nieźle, ale już na szóstym metrze prawa noga zdradziecko wygięła się i poczułam, że tracę przyczepność. Po nanosekundowej próbie uchwycenia balansu, stopy moje odtańczyły dość wdzięczną rumbę i pierdzielnęłam z wózkiem i hukiem na ziemię.

W takich sytuacjach tak już mam, że nie zrywam się od razu, tylko muszę się wyśmiać.

- Ojojojoj - usłyszałam za sobą słowa rzucone półgłosem w eter - dobrze że wózek pusty. Ciekawe czy żyje?
- Żyje, żyje - zarechotałam.
- O! - zdziwił się właściciel półgłosu - wy gawaricie po polski?
- No przecież jestem Polką! - niezdarne próby podźwignięcia się z chodnika utrudniał mi odbierający oddech chichot.
- A wywaliła się pani jak rasowa Ruska.



1 komentarz:

  1. Dla ludzi, którzy zapragnęli wizualizacji upadku a la ruska: prawa kostka wygina się w prawo, ciężar ciała przechyla się na prawo, dłonie kurczowo chwytają się wózka, pusty wózek przeciążony od tyłu odjeżdża gwałtownie do przodu , ty lecisz szczupakiem do przodu i lądujesz na kolanach a potem na brzuchu na chodniku. Kuniec

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty