niedziela, 27 marca 2016

Święta u Babi

czyli włącza nam się szwendacz i robimy niezapowiedziane naloty Przyjaciółkom, które miały inne plany na wieczór, ale decydują się nas przyjąć.

Wszystko to po odrobieniu pańszczyzny natürlich (sałatka, zakupy, jaja faszerowane).

No więc siedzimy i gadamy i nagadać się nie możemy. Kasjopea tradycyjne naciąga zmarszczki, Syriusz ma na kwestie starzenia się wywalone, Andromeda przygląda nam się pobłażliwie, ja zalewam się łzami na okoliczność nieustannego tycia.
Pan Domu wyciągnął dwie flaszeczki i szczodrze polewając nam do kieliszków, uprzejmie udaje zainteresowanie babskimi dylematami.
Winko jest domowej roboty, wiśniowe, cierpkie jak należy i wchodzi jak soczek.

Po dwóch kieliszkach, jajku w galarecie, dwóch sałatkach i cieście, mam dosyć, więc przesiadam się na sofę, gdzie z dziewczynami robimy sobie obciachowe selfie z dzióbkiem.

Około 22 opuszczamy wreszcie gościnne progi Andromedy i udajemy się w stronę auta Syriusza (jedyna trzeźwa; migrena to straszliwa klątwa). Może i Kasjopea szła, ja tam nie wiem, bo moje stopy obite w pantofelki na obcasie, tańczyły po chodniku wdzięczną sambę.
- Zawsze tak jest - marudzę - jak popiję w mieszkaniu, jest git, ale jak wylezę na świeże powietrze, to widać od razu, ile spożyłam.
Na szczęście udało się wleźć do samochodu, zajechać z fasonem pod dom rodzinny, w którym oczekiwali mnie Małżon z Dzieciami oraz Babi i dojść w miarę równo pod drzwi od klatki.

Pod blokiem puściusieńko, ani żywego ducha, głucho, na szczęście nie ciemno.

Naciskam domofon.
- Tak? - zakrzeczało w głośniku.
- Otwórz!
- Ziemniaków nie potrzebujemy. Dziękuję - I Małżon huknął słuchawką.
- Noszszsz ty taki owaki, by cię posra... - mamroczę wyciągając telefon - A, no i elegancko - warczę patrząc na rozładowany ekran.
Stanęłam pod klatką. Myślę. Dzieciaki pewnie śpią, Babi takoż, a ja będę domofonem napierdzielać. Trudno, wzruszyłam ramionami i nacisnęłam guzik.
I nic.
Głucho.
Domofon spsuł się.
Nie dzwoni.

Pora na panikę albo alternatywne plany działania.

- A pani co tu tak stoi? - zadudniło mi znienacka za plecami.
- Eeeee ... a stoję ... bo tego ... drzwi zamknięte i ... tego ...
- A mama co? Nie otwiera?
- Mama pewnie śpi - zmyślam na poczekaniu - a mój mąż (nie chce mnie wpuścić gadzina i jaja se robi, że niby ziemniakami handluję i jak go znam, to teraz stoi skryty za firanką i rechocze do rozpuku, a ja się tu produkuję jak jaki cudak, telefon mi padł, a wokół mnie ulatnia się aromat domowego wina wiśniowego i tak to z grubsza wygląda, panie sąsiedzie) pewnie nie umie nacisnąć guziczka - kończę uśmiechając się rozkosznie.
- To ja cię wpuszczę - mówi sąsiad - Piwnicą przejdziesz.
Zawyłam w duchu. Zabiję dziada. Przez jego durnowate dowcipasy będę kanałami do domu wracać. Z sąsiadem jako fortpocztą. Już to widzę:
"Jak tam było u dziewczyn?
A spoko mamuś. Troszku się naprułam i chciałam się wśliznąć cichcem do dom, co się będziesz w święta denerwować, widząc mnie splątaną, ale wtedy, wystaw sobie, twój zięciuniu nie wpuścił mnie do klatki; domofon się zepsuł, ale uczynny sąsiad mnie o 22.30 pod drzwi piwnicą odstawił. Będą sąsiedzi ci jeszcze o tym opowiadać; w końcu nie co dzień znajoma smarkula z trzepaka wężykiem wraca."
- E, ty - zaskrzeczało ponownie w domofonie - jesteś tam?
Błogosławiony dźwięk brzęczyka.
- O, jest! Dziękuję, mąż mi właśnie otworzył. Spokojnej nocy życzę!

Już na parterze nie miałam złudzeń, a na trzecim piętrze wszystko było jasne: w drzwiach stał komitet powitalny - Małżon, Babi i Krzyś na dokładkę.
- Coś wolno szłaś - powiedział Małżon słodkim głosikiem - martwiliśmy się.

3 komentarze:

  1. oj,łeb bym urwała.....małżonowi :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Gamoń wpuścił... A jak mu mówię że jest pantoflarz to strzela focha

    OdpowiedzUsuń
  3. No jasne, jeszcze czego... dywersję będzie mi tu uprawiać

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty