niedziela, 2 września 2018

Panta rhei

Jak się wychodzi za mąż, to wiadomo, że na zawsze, że na dobre i na złe, że cud, miód i orzeszki. Z biegiem lat sporo rzeczy rozłazi się w szwach, a inne przechodzą z jednej fazy do następnej.

Ostatnio przydarzyła się nam intrygująca historyjka.

Sklep.
Wydajemy wyprawkę dobrodzieja Morawieckiego.

- Jaki chcesz ten zeszyt - pytam Małżona
W odpowiedzi coś tam gada pod nosem.
- Co? - pytam zniecierpliwiona
Znowu coś mamrocze.
- Co on tam gada?! - gderam do Zuzi - skocz no i się dowiedz.
Skacze i wraca z odpowiedzią.

Po owocnych zakupach jedziemy na CPN (wtajemniczeni widzą co to).
- Kto chce hot-doga?
- Ja! - zgłasza się Zuza
- A ty Krzysiu?
- Nie.
Wysiadają Małżon z Zuzką. Tankują i idą zapłacić.
- Mama, ja też chcę hot-doga.
Otwieram drzwi i drę się.
- Małżon, Krzyś chce hot-doga!
- Co?
- Hot-doga dla Krzysia weź!!
I wtedy, ku mojemu zdumieniu, słyszę jak jak Małżon mówi do Zuzy:
- Co ona tam chce? Idź się spytaj!

Oto ten etap. Postępującej głuchoty, zniecierpliwienia małżeńskiego i korzystania z usług pośredników konwersacyjnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty