niedziela, 6 marca 2016

Chora, chorsza, najchorsza

Piątku nie pamiętam w ogóle, sobotę jak przez mgłę, ale dzisiaj to nawet popełniłam obiad.


Żyjesz sobie człowieku kulturalnie, nikomu nie wadzisz, pląsasz przez świat niczym tygrysek przez Stumilowy* las i nagle - jeb - mordą w mikser, pardon, w grypę.

No więc weekend spędziłam zwiedzając przedsionki piekła.

Niebożęta zastrachane, bo matka umierają, Małżon pragmatyczny jak zwykle (wstawaj, do roboty się spóźnisz. Do jakiej roboty, człowieku, ja do sracza bez GPS nie trafię), Babi wstrząśnięta (jak to: chora? Przecież ty nigdy nie chorujesz); na szczęście z odsieczą przybyła Ciocia, od której nie odbierałam telefonów, więc doszła do wniosku, że ani chybi zeszłam i przyszła to sprawdzić.

Bo ja NAPRAWDĘ nie choruję. Taki mój psi los, że tylko bywam przeziębiona, zasmarkana, zakaszlana, ogólnie rozbita i nic ponad to. Obecna sytuacja jest dla mnie ekstremalna.


Są też plusy ujemne tej sytuacji; obejrzałam mianowicie z wielkim skupieniem krajowe eliminacje do Eurowizji. No i powiem bez kozery, że co się zobaczyło, to nie nieodzobaczy, a co się usłyszało, to się nieodusłyszy. A babaryba to chyba tam dla jaja wystąpiła. I nie, nie wygramy, no way hose.

                      Uuuuuuu óóóÓÓÓÓÓ (best wykon ever)



* wiem, wiem, są tacy heretycy, co to twierdzą, że chodzi o Stuwiekowy las, ale na pohybel im.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty