poniedziałek, 5 października 2015

Małżon strzela focha. I ja też.

Czasami, kiedy okoliczności sprzyjają, zabieram się do pracy z kolegą.
Młodsze wyrobnice w mojej fabryce wołają go: "Pan Ciasteczko" (ale niech mu pani nie mówi, prosimy, bo to siara).
No to mu nie mówiłam. W ogóle nikomu nie mówiłam, choć jęzor świerzbił.
Pan Ciasteczko podjechał po mnie z rańca, otworzył mi drzwi, wcisnął guzik podgrzewający cztery litery, bo od skórzanych obić siedziska chłodem powiało i sprawnie powiózł do fabryki.
Po robocie odwiózł do domu, stosując identyczne procedury, z tą różnicą, iż tym razem wycisnął guzik podgrzewający cztery litery.

Miły i uroczy człowiek z tego Pana Ciasteczko.

Tego samego dnia, późnym popołudniem, pilnie i w pośpiechu musieliśmy wyjechać z domu celem zakupienia tentegesa. Wbiegliśmy do windy i stoimy.
- Co? Może ja mam guzik nacisnąć? - zapytał Małżon.
Wzruszyłam ramionami.
- Kolega z pracy, wiesz który, to mi nawet drzwi od swojego samochodu otwiera, a tobie się nie chce guzika wcisnąć - odpowiedziałam.
Małżon zagryzł wargi i nic nie odpowiedział.
W ciszy pokonaliśmy pięć pięter.
W garażu Małżon wyprowadził auto, wyskoczył z niego, obiegł truchtem i zawołał:
- Zaczekaj! Ja otworzę!
Ręka mi zamarła w połowie drogi do klamki.
Z szerokim uśmiechem Małżon otworzył bagażnik.
- Co? - zapytał wyczekująco - Nie?

Prychnęłam pogardliwie.
Pan Ciasteczko 1
Małżon 0



2 komentarze:

Popularne posty