Ale jak się człowiek mocno postara, napnie się tak z całej siły, w dodatku jeden z nich to autochton, a drugi ludność napływowa, to nie ma bata, żeby czegoś nie spieprzyć.
Skupcie się teraz, bo historia będzie wielowątkowa i z zapadniami.
Od lat sekretnie kocham się w Wojciechu Malajkacie, którego uważam za skrzyżowanie Orsona Wellesa, Richarda Burtona i Charliego Chaplina, więc jak rzucili bilety na sztukę "Kłamstwo" w wybornej obsadzie, to pognałam aż miło.
Małżon kupił mi naprawdę kulturalną miejscówę, dzięki której mogłam, gdybym się uparła oczywiście, dotknąć swojego idola.
I kiedy ja zaśmiewałam się do łez na sztuce, Małżon z dzieciakami kibicowali Stelmetowi, który w tym samym czasie rozgrywał mecz w miejscowej hali.
Po przedstawieniu, uszczęśliwiona jak nie wiadomo co, dzwonię do Małżona, żeby po mnie zajechali.
- Będę czekać na elżbietankach - informuję Zuzię, która rozmawia zamiast Małżona, bo ten prowadzi auto.
- Tata mówi, że masz przyjść do Barcelony.
Stanęłam jak wryta.
- Przecież to w drugą stronę - mówię zdziwiona
- Tata mówi, że masz stamtąd bliżej niż na elżbietanki.
- Powiedz tacie, że nieprawda, bo stąd mam parę metrów, a na Ciesielską muszę przeciąć deptak.
- Tata mówi, że to rzut beretem z teatru.
- Od teatru tak, ale ja już jestem na Reja.
- Tata się pyta, jak trafiłaś na Reja, bo bez sensu.
(Właśnie w tym momencie MNIE trafia)
- I tata się pyta, czy ty na pewno byłaś w teatrze, a nie w jakiejś knajpie.
(Krew zalewa mi oczy)
- Dawaj mi go do telefonu - warczę do Zuzi
- Haaaalo (musi zaparkował, bo słyszę go w słuchawce)
- Czy ciebie człowieku porąbało? Po co mam iść na Ciesielską skoro mam bliżej na elżbietanki?!
- Ciekawe jak?
- Ja ci powiem jak. Nie chciało ci się podjechać remontowaną ulicą, to specjalnie zaparkowałeś, żeby tobie było wygodnie!
- Co ty gadasz? Podjechałem po ciebie najbliżej jak się dało.
- Uhm. Ale dobra. Niech ci będzie. Idę na tę całą Konkatedrę i chcę żebyś wiedział, że jest tu ciemno i jak mnie napadną, to będzie twoja wina!
- Jakie ciemno? Cała Kupiecka oświetlona!
- Ale ja nie idę Kupiecką, tylko koło Konkatedry!!!
- Ale po co ty idziesz koło Konkatedry???
- No a jak mam wracać z filharmonii?
- Z jakiej znowu filharmonii???
- Przecież byłam w teatrze!!! - drę się, na pół w słuchawkę, na pół w przestrzeń, jako że widzę Małżona stającego obok zaparkowanego samochodu. Rzuca mi spojrzenie z cyklu: ciekawe-czy-to-jest-dziedziczne.
- Gdzie ty byłaś???
- W filharmonii!!
- Mówiłaś, że w teatrze.
- Bo byłam w teatrze!
- No to w filharmonii czy teatrze?
- Byłam w teatrze na filharmonii - wyję doprowadzona do furii.
- Poszła do teatru, wyszła z filharmonii - rechocze Małżon - W dodatku oba budynki dzieli jakieś 300 metrów. Dzieci, takie cuda tylko z naszą mamą. Już nawet nie pytam, czy sztuka była fajna, bo zaraz się okaże, że operę podziwiałaś.
Na szczęście dzieci śpią ukołysane szumem silnika i nie słyszą, co mówię do Małżona i jak nisko oceniam jego stan umysłowy.
A na czym polegał problem? Z czego wyniknęło nieporozumienie?
Małżon kupił mi naprawdę kulturalną miejscówę, dzięki której mogłam, gdybym się uparła oczywiście, dotknąć swojego idola.
I kiedy ja zaśmiewałam się do łez na sztuce, Małżon z dzieciakami kibicowali Stelmetowi, który w tym samym czasie rozgrywał mecz w miejscowej hali.
Po przedstawieniu, uszczęśliwiona jak nie wiadomo co, dzwonię do Małżona, żeby po mnie zajechali.
- Będę czekać na elżbietankach - informuję Zuzię, która rozmawia zamiast Małżona, bo ten prowadzi auto.
- Tata mówi, że masz przyjść do Barcelony.
Stanęłam jak wryta.
- Przecież to w drugą stronę - mówię zdziwiona
- Tata mówi, że masz stamtąd bliżej niż na elżbietanki.
- Powiedz tacie, że nieprawda, bo stąd mam parę metrów, a na Ciesielską muszę przeciąć deptak.
- Tata mówi, że to rzut beretem z teatru.
- Od teatru tak, ale ja już jestem na Reja.
- Tata się pyta, jak trafiłaś na Reja, bo bez sensu.
(Właśnie w tym momencie MNIE trafia)
- I tata się pyta, czy ty na pewno byłaś w teatrze, a nie w jakiejś knajpie.
(Krew zalewa mi oczy)
- Dawaj mi go do telefonu - warczę do Zuzi
- Haaaalo (musi zaparkował, bo słyszę go w słuchawce)
- Czy ciebie człowieku porąbało? Po co mam iść na Ciesielską skoro mam bliżej na elżbietanki?!
- Ciekawe jak?
- Ja ci powiem jak. Nie chciało ci się podjechać remontowaną ulicą, to specjalnie zaparkowałeś, żeby tobie było wygodnie!
- Co ty gadasz? Podjechałem po ciebie najbliżej jak się dało.
- Uhm. Ale dobra. Niech ci będzie. Idę na tę całą Konkatedrę i chcę żebyś wiedział, że jest tu ciemno i jak mnie napadną, to będzie twoja wina!
- Jakie ciemno? Cała Kupiecka oświetlona!
- Ale ja nie idę Kupiecką, tylko koło Konkatedry!!!
- Ale po co ty idziesz koło Konkatedry???
- No a jak mam wracać z filharmonii?
- Z jakiej znowu filharmonii???
- Przecież byłam w teatrze!!! - drę się, na pół w słuchawkę, na pół w przestrzeń, jako że widzę Małżona stającego obok zaparkowanego samochodu. Rzuca mi spojrzenie z cyklu: ciekawe-czy-to-jest-dziedziczne.
- Gdzie ty byłaś???
- W filharmonii!!
- Mówiłaś, że w teatrze.
- Bo byłam w teatrze!
- No to w filharmonii czy teatrze?
- Byłam w teatrze na filharmonii - wyję doprowadzona do furii.
- Poszła do teatru, wyszła z filharmonii - rechocze Małżon - W dodatku oba budynki dzieli jakieś 300 metrów. Dzieci, takie cuda tylko z naszą mamą. Już nawet nie pytam, czy sztuka była fajna, bo zaraz się okaże, że operę podziwiałaś.
Na szczęście dzieci śpią ukołysane szumem silnika i nie słyszą, co mówię do Małżona i jak nisko oceniam jego stan umysłowy.
A na czym polegał problem? Z czego wyniknęło nieporozumienie?
P.S. Legenda, dla nie-zielonogórzan:
gwiazdka - elżbietanki (przystanek autobusowy)
kropka - budynek filharmonii
żaróweczka - budynek teatru
kciuk w górę - ul. Ciesielska w pobliżu pubu Barcelona