Ogólnie to z kasztanami lipa; szrotówki wyżarły miejskie kasztanowce i owoców jak na lekarstwo. Musieliśmy udać się w głąb parku.
Gdzieś w tajemniczym miejscu znaleźliśmy okazałe drzewo, więc Małżon z dzieciarami poszli szukać "darów jesieni" (tak mawia Zuzka). Szukaliśmy tak intensywnie, że na moment pogubiłam ich z oczu. Po jakimś czasie, spoza dźwięku szurania po suchych liściach usłyszałam konwersację:
- A po co ci to?
- Muszę wziąć!
- Krzysiu wywal to!
- Nie mogę! Tato poniesiesz mi?
- Jeszcze czego! Daj mamie!
- Yyych, ale mamy tu nie ma!
- No to wywal to!
- NIE MOGĘ!!! Ja zbieram cuda, a to jest cud!!!!
Wyjrzałam zza krzaka.
Przedmiotem dyskusji był okazały kamień, głaz niemal, który Krzysiu, posapując i postękując, trzymał z wysiłkiem w dwóch rączkach.
- O, mama! - ucieszył się - poniesiesz mi go do domu?
- Nie mogę - powiedziałam z powagą - to troll. One za dnia zmieniają się w kamienie, ale w nocy odzyskują swoją postać i spędzają czas z rodziną. Gdybyśmy go zabrali, biedaczek nie mialby rodziny i byłoby mu bardzo, bardzo smutno.
Spojrzeli na mnie:
Małżon - "buahahah trolle! I co jeszcze?! Powiedz od razu, że nie chcesz kamola tachać do domu"
Zuzia - "hmmmmm... serio???"
Krzyś - "wow, ale ta mama mądra! Tyle wie o trollach!"
Cudu nie było.
Kamol został wśród zeschniętych liści, pardon, troll wśród ukochanej rodziny.
Idzie skubana zamaszystym krokiem. Jesień... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz