niedziela, 16 października 2016

Zmartwychwstanie deski do prasowania

Przysięgam, że przez tę deskę oszaleję, osiwieję albo rozwiodę się z Małżonem.
Od czasu jej tragicznego, aczkolwiek spodziewanego przez niektórych, zejścia, biedne truchło stało w schowku i zawadzało. Nie mogłam jednak nic zrobić, bo jak kiedyś zasugerowałam, że wyniosę ją na śmietnik, Małżon rozdarł się na mnie, aż szyby w bloku się zatrzęsły.
- Ani mi się waż! - grzmiał - spróbuj ją dotknąć!
Nie to nie, co się będę z koniem kopać. W końcu ta żałoba kiedyś się skończy.

Dni mijały, Małżon w ramach protestu nosił dwie koszule, których nie trzeba prasować (nakładał, prał, nakładał, prał i tak w koło macieju), zaś cała sytuacja bawiła okrutnie darczyńców, czyli Rodziców Małżona.
- Wczoraj w carrefourze widziałam deski do prasowania za 25 zł - zagadnęła przy niedzielnym obiadku Babcia Ala.
- Powiedziałem już, że na żadnych drutach prasować nie będę - nasrożył się Małżon.
- No właśnie ta deska to deska. To tylko 25 zł, dramatycznego uszczerbku w budżecie nie poniesiesz.
- Hm - fuknął Małżon jak zawsze, kiedy brakuje mu argumentów, ale i tak chce mieć ostatnie słowo.

Po obiadku, hojnie obdarowani przez Babcię Alę słoikami z obiadem na poniedziałek, pojechaliśmy do carrefoura.
Deska jak deska - pokrowiec wstrętny kolorystycznie, brakowało jej wejścia do kontaktu i miejsca na żelazko, ale za 25 zeta nie ma co czekać na fajerwerki.
No więc kupiliśmy dechę; oczami wyobraźni widziałam radosnego Małżona prasującego swoje ubrania na nowiutkiej desce, zaś rupiecia ustawionego starannie w śmietniku, kiedy to po przyjeździe do domu wszystko szlag trafił.
- No i zobacz, zobacz tylko, proszę, śmiało - zagderał obrażonym tonem - Co to za badziew jest; niska fciul (na kolanach nie będę prasował, dziękuję bardzo), kabel krótki, deska zresztą też krótka. Chciałem ją odkręcić od stelaża i nałożyć starą deskę, ale tu zamiast śrubek jakieś gwoździe są i nie da się. I co teraz? Ty i twoje genialne pomysły - nakręcał się coraz bardziej.
- Jesu Małżon - wrzasnęłam - odpierdziel się w końcu ode mnie; zaraz te deski wywalę przez okno i będzie po ptakach.

Poddenerwowany* Małżon minął mnie z furią, wytaszczył ze schowka trupka deski nr 1, coś tam pogmerał, pomamrotał pod nosem, złapał za śrubokręt, odkręcił dwie śrubki, przykręcił w miejsce odpadniejętych i w niecałą minutę truchełko stało mocno na podłodze.
- Ha! - wykrzyknął uradowany - naprawiłem! A mówiłaś, że się nie da! I co teraz?! Możesz sobie ten szmelc wziąć.
- Ja?
- A kto? Kto mi kazał kupić nową deskę?!

No więc wychodzi na to, że jestem redydywistką deskosabotażystką. Morduję jedną, zatajam fakt, że da się ją naprawić, podstępem zmuszam Małżona, żeby kupił żałosną podróbkę deski do prasowania i upajam się tym faktem.

A teraz najlepsze. Zgadnijcie, co stoi na środku dużego pokoju, tzw. salonu?





Dwie deski do prasowania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty