sobota, 8 października 2016

Małżon jedzie na męski zjazd

Najlepszy kumpel Małżona z licealnych lat jakiś czas temu porzucił ZG, zesłoiczył się, pracuje w wielkiej międzynarodowej korpo i kosi grube siano (przynajmniej tak to sobie wyobrażam).
Panowie jednak utrzymują ze sobą stały kontakt (mam telekonferencję - informuje mnie Małżon co środę), a raz do roku wyjeżdżają na męski zjazd - bez żon i dzieci, naturalnie - i tam, łażąc po górach, wspominają stare dzieje.
W tym roku wyjazd dodatkowo stoi pod znakiem zakopanej gdzieś na szlaku w Karpaczu flaszki zacnego trunku, którą to Panowie mają zamiar po 5 latach odkopać.
Po rozdzierających serce pożegnaniach ("Pa tatusiu", "Tatusiu, przywieź mi coś z podróży", "Małżon melduj mi się co jakiś czas, żebym nie musiała cię z policją szukać"), obładowany Małżon wyruszył autobusem w Sudety.

A ja wspominam pierwszą wyprawę męską Małżona i Wujaszka Wani.

Było to na świeżo po inicjatywie zjazdu, więc realizacja na gorąco odbyła się w Warszawie.
Po dwóch dniach czynienia męskich rzeczy Małżon powrócił do dom i stanął przede mną cokolwiek zmarnowany.
Blada cera, zmarszczki i cienie pod oczami, opuszczone żałośnie ramiona znamionowały ciężki dni i noce, a cienki głosik ogromne wyrzuty sumienia.

- No bo - wyjąkał po dłuższej chwili nerwowego kręcenia się po chałupie - no bo coś tam się w tej Warszawie stało.
- Taaaaaak? A co?
-  Było tak. Poszliśmy z Wujaszkiem Wanią do Bierhalle, tam wypiliśmy parę piwek, zjedliśmy jakąś golonkę i wtedy spotkaliśmy Szymona*. Strasznie się ucieszyliśmy i on zaproponował żeby pójść do Hulakula. Pojechaliśmy tam taksówkami, też się pobawiliśmy, jakiś kręgle, piwko. No a potem trzeba było zapłacić rachunek. I wtedy okazało się, że Wujaszek Wania nie ma tyle kasy i musiałem zapłacić całość kartą.
- Ile ten rachunek?
- Tylko się nie denerwuj, bo koledzy już mi oddali.
- Ale ile wyniósł rachunek?
- ...siąc złotych.
- Ile, bo nie dosłyszałam?
- Tysiąc złotych... - powtórzył cichutko.
- Na głowę???
- ....
- Co wy żeście prywatną salę z lokajem wynajęli??? - zdumiałam się
- Nie, no skąd. Po prostu ceny w Warszawie są duże wyższe niż w Zielonej i tak wyszło. Ale nie martw się, koledzy mi kasę oddali, a swoje wydatki to pokryję z oszczędności, nic sobie nie kupię i będę mniej jadł ... co ty robisz?? Ty się śmiejesz???

Ja się rechotałam. Śmiałam się tak głośno, że aż mnie rozbolał brzuch, a z oczu ciekły łzy. Miejscami nie mogłam złapać tchu.

- Nie jesteś zła?
- Stary, twoja mina zbitego psiaka i ogólny stan fizyczny są dla ciebie wystarczającą karą. - wyksztusiłam wreszcie - Wyrwa w budżecie jest, nie da się ukryć, ale teraz już po jabłkach.

Do tej pory wspominam z rozrzewnieniem tę wyprawę. Wujaszek Wania również gorąco mnie przepraszał, Małżon pościł, żeby zwrócić przehulaną kasę, a ja, ile razy mi się przypomniała mina Małżona, śmiałam się na głos.

A kiedy Małżon pakował się wczoraj, pomstując na pogodę w Karpaczu, wyzłośliwiałam się:
- Ej, ale w tym roku nie będziesz bił rekordów rachunkowych, co?
Małżon żachnął się tylko i machnął ręką.

No więc teraz Małżon jest w Karpaczu, a ja na wszelki wypadek co godzinę sprawdzam stan konta w Internecie.



*nieznany mi kolega z liceum Małżona i Wujaszka Wani. Również słoik.

1 komentarz:

  1. uahahaha,nieźle porządzili :P lepiej mieć oczy i uszy otwarte :P

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty