rozgniatam soczystą manadrynkę.
Sok zalewa mi spodnie dokładnie w miejscu, gdzie udo schodzi się z tyłem, oczy zalewa mi krew, dzieciaki rechoczą głośno, zaczynam się wydzierać na całe przedszkole, a potem idę w dumnie uniesionym czołem na angielski do centrum miasta.
Pech?
A gdzie tam!
Dzieńjakcodzień
* wizja pana Henryka Sienkiewicza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz