sobota, 22 lutego 2014

Masterchef

Syn wykazuje głębokie obrzydzenie do wszystkiego, co jest serwowane w zastawie. Zupka w miseczce - nigdy w życiu; ziemniaczki z wkładką na talerzyku - chyba żartujesz; tzw. słoiczek w słoiczku - sama sobie jedz. 
No i nerwy mnie puszczają.
Wczoraj, osiągnąwszy montewerest wpienienia, pozwoliłam równie wkurzonemu Krzysiowi wymiędolić kartofelki i rozrzucić je malowniczo po podłodze. Następnie zgarnęłam go mało elegancko z krzesełka i posadziłam wśród ziemniaczanego armagedonu. 
Po chwili dobiegło mnie radosne mlaskanie.
Pochłonął wszystko, co wcześniej rozrzucił.
Zasadniczo obojętne mi jak Krzyś jada - ważne, żeby był najedzony. Ale już widzę zgrozę w oczach najbliższych, którzy ujrzą maleńkie dziecię jedzące składniki obiadowe z podłogi.
Ale są też pozytywy. Jak zacznę gotować niczym Gesslerowa z Okrasą i Paskalem łącznie, będę miała podłogę wylizaną do czysta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty