czwartek, 25 grudnia 2014

Wśród nocnej ciszy...

... Małżon przemówił.
Kolacja wigilijna u rodziny. Licznej.
I tak:
1. My - 4 osoby
2. Teściowie - 2 os.
3. Ciocie - 2 os.
4. Kuzyn z Żoną i chłopcami - 4 os.
5. Kuzynka z Mężem i synem - 3 os.
6. Kuzynka z Narzeczonym - 2 os.
Razem = 17 osób.

Uroczyście ustawieni wokół stołu wigilijnego, tuż przed zmówieniem modlitwy, mogliśmy usłyszeć dostojny głos Małżona.
- No więc - odchrząknął nieśmiało - zanim zaczniemy, chciałbym coś ogłosić.
Zrobiło mi się gorąco, bo wiedziałam, co dalej nastąpi. Blask szczęścia w oczach bliskich, wzruszenie i radość z niefartu innych. Spojrzenia dziesięciu osób (minus dzieci, Małżon i ja) skierowały się ku mojemu brzuchowi. Odruchowo zassałam go jeszcze bardziej. "Na nic moje starania! - pomyślałam z rozpaczą - Tyle godzin przewalania szafy i wyboru szmat maskujących fałdziochę! I teraz wszyscy wystawili peryskopy i widzą załamania i zaokrąglenia! Zaraz się rzucą z gratulacjami!" Przełknęłam ślinę. Chciałam coś powiedzieć, coś dosadnego (ale bez użycia słów ogólnie uznanych za obelżywe), coś takiego, że... że...
- Otóż - kontynuował wesolutko Małżon - jestem przeziębiony i nie mogę się dzisiaj z nikim całować.
Powszechne westchnie zawodu.
- Oooooo, a my myśleliśmy, och, jaka szkoda...

2 komentarze:

Popularne posty