środa, 11 listopada 2015

Czesi i ich niepoważny język

Dean MacCannell napisał bardzo ciekawą książkę, w której poddał analizie turystów jako kategorię społeczną.
Wielce to pouczająca lektura, z całym zestawem trafnych uwag i spostrzeżeń.

Po pierwsze zauważył, iż współczesny świat poddany został turystyfikacji, co oznacza, że wszystko jest (może być) atrakcją turystyczną. Oprócz piramid, zamków czy walorów przyrodniczych, ludzie gromadnie zwiedzają najdziwaczniejsze rzeczy: ludzi przy pracy: tkacze w Tunezji ("pacz, Janusz, jak ona tymi łapami śmiga"); szlaki komunikacyjne: schody hiszpańskie w, hłe hłe, Rzymie (czekaj Grażyna, pierdzielniem se selfi na schodach); ale też miejsca trudne do oglądania bądź też grożące powolnym i bolesnym zgonem.
Zagadka tego zjawiska jest prosta jak drut. Wystarczy bowiem daną rzecz oznaczyć - ukryć za szybą, otoczyć sznurkiem, postawić strażnika, dopisać legendę i już turysta przebiera nogami, aby ujrzeć coś niezwykłego.

Po drugie, MacCannell stwierdził, że podróże takie są w gruncie rzeczy płytkie i schematyczne. Dajmy na to, jeżeli wybieramy się do Francji, to z pewnością zwiedzimy Paryż, w Paryżu Luwr, w Luwrze Monę Lisę, a na koniec kupimy sobie beret, bagietkę i plastikową figurkę wieży Eiffla (made in China af kors).

Inne spostrzeżenie dotyczyło samych turystów jako takich i zawierało się w konkluzji, iż turyści są w gruncie rzeczy głupi, ale bardzo się tego wstydzą i podczas zwiedzania udają mądrzejszych niż w rzeczywistości.

Zilustrujmy to na przykładzie.

Wchodzimy na ten przykład do salonu z książkami w mieście położonym za południową granicą Polski. Decydujemy się na zakup uroczego bidonika dla córeczki z napisem "Zuzka".
Idziemy raźnym krokiem do kasy, podajemy towar i wyciągamy forsę.
- Wszechno? - pyta kobieta za ladą.
- Ano - odpowiadamy pewnie - wszechno.
- Ptaszku za koronu? - dopytuje handlarka, a my dostajemy oczowytrzeszczu.
Mina nam się wydłuża i zaczynamy gwałtownie mrugać oczami. Na szyję występują nam czerwone plamy.
- Ptaszku za koronu? - powtarza kobieta głośniej, tym razem zniecierpliwionym tonem.
- No co? - szepcze Małżon - nie chcesz ptaszku za koronu?
Terez już robi się nam gorąco.
Paskudny rumieniec wypełza nam na twarz.
Kobieta za ladą macha zrezygnowanym gestem ręką.

- A skąd ja mam wiedzieć, co to za ptaszek w koronie - warczę na Małżona po wyjściu.
- Taszku za koronę - rechocze Małżon - to znaczy reklamówkę za koronę.

Taszku, ptaszku.
Sraszku.
I pierdziaszku.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty