środa, 27 stycznia 2016

Je! Je! Jelitówka!

Dzisiejsza notka przeznaczona jest dla ludzi o mocnych nerwach; uprasza się więc osoby delikatne i wrażliwe o odejście od ekranu.



Już?





Poszli?





Na pewno?






- Po ostatniej jelitówce schudłam chyba z 10 kg, spodnie mi z tyłka zjeżdżały, mówię ci - perorowała mi koleżanka.
- Mi też by się przydała taka jelitóweczka - zerknęłam na swoje wałeczki - parę kilo mogę oddać.

Ale, ale - uważaj o czym marzysz.

Marzenie zaczęło mi się ziszczać we wtorek rano. Pół dnia spędziłam w kibelku.
Wynicowana aż miło, udręczona bólem żołądka, pełzłam w stronę wyrka, kiedy natknęłam się na Małżona.
Łypnął na mnie koso.
- Trzymaj się kochanie. Jak to mówią - zesraj się a nie daj się - zachichotał.
- Yyyyyyyy - stęknęłam słabo - walnąć ci?!
- Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz - odpalił i ryknął śmiechem.

Pogroziłam mu anemicznie pięścią i dotarłam do łóżka.

Tymczasowo jest 2:0 w ripostach dla Małżona.

Ale jak schudnę jelitóweczkowo, to przełknę ten afront.

sobota, 23 stycznia 2016

Być w czymś najlepszą

Indeks Małżona - czterostopniowa skala logarytmiczna określająca stopień wkurwu Małżona:
1. Ja prosząca o przysługę, a następnie odwołująca imprezę;
2. Ja robiąca korzystne zakupy, m.in. na raty;
3. Ja sprzątająca mieszkanie, szczególnie biurko Małżona;
4. pozostałe czynniki: pogoda, kurs euro, polityka zagraniczna polskiego rządu, niektóre sytuacje w pracy itp.

Na weekend miałam zaplanowane spotkanie w pobliskiej miejscowości oddalonej od ZG 20 km. Spotkanie miało się rozpocząć o 8.00 rano i trwać zaledwie 45 min. Wykoncypowałam, że miast tłuc się transportem publicznym i ryzykować spóźnienie, omamię wszystkich wizją cudownej przygody i pojedziemy razem z dzieckami i rychło wrócimy.

Mimo że myśl zakiełkowała dawno, trzymałam ją w tajemnicy i wreszcie wczoraj popołudniu wyjawiłam ją tonem oznajmującym. Ryzykowana to taktyka, nie przeczę, ale ogranicza czasowo ilość kłótni i marudzenia (im później powiesz, tym mniej mają czasu na kwękanie).

No więc sobota.
pobudka 6 rano


W łazience wykonuję podstawowe czynności higieniczne, robię makijaż, kręcę barana na głowie. Prasuję profesjonalny uniform. Dyskretna biżuteria, parę kropli perfum. Voila!

godzina 6.30
Delikatnie budzę dzieci i Małżona

Jemy razem śniadanko, pomagam się ubrać dzieciom. Roztaczam cudowne wizje wolnego czasu, który spędzą kreatywnie podczas mojego spotkania. Kiwają apatycznie głowami. Biorę to za dobrą monetę.

godzina 7.15
Czas jechać.
Zuzia ubiera buty i wiąże szalik. Pomagam Krzysiowi, więc pierwszy stoi w pełnym rynsztunku: buty, czapka, szalik, kurtka. Milczący Małżon bierze ostatni łyk herbaty i chwyta kluczyki do auta.
Ja wciągam buta i dokonuję ostatnich operacji logicznych: "oki, to pierwsze z takich spotkań, następne mam w poniedziałek 25.01, a to, na które jadę, ma odbyć się 24.01. Więc jeżeli 25.01 to poniedziałek, to 24.01 powinien być niedzielą, a dziś jest sobota, więc dokąd ja się, do kury nędzy, szykuję?"

Robi mi się słabo. Na paluszkach, w jednym bucie, wyciągam kalendarz i sprawdzam daty.

Nienienienienieniekurnienieniewanieniemać!!!!!!!

godzina 7.20
- Słuchajcie, akcja odwołana. Mamie się pomyliło i mam to spotkanie jutro. No cóż, ale przygoda.
Robię wrażenie. Nie ma co.


godzina 7.20 i 41 sekund
Barykaduję się w sypialni. Przez drzwi docierają do mnie urywki zdań:
- Stuknięta ... ciekawe, kiedy ja się wreszcie wyśpię ... nie umie czytać ... stoi jak wół w tym twoim kajecie.. następnym razem cię podwiozę, czekaj tylko...
- Rozbieramy się Krzysiu. Mama nas zrobiła w balona.

godzina 7.21
Siedzę cichutko na łóżku i układam plan B.
Czeka mnie dziś cały dzień przymilania się, łaszenia i podlizywania. Gotowania i przynoszenia kapciuszków w zębach. Wypełniania najbardziej kosmicznych rozkazów podkurzonego Małżona i dzieci.

A najgorsze jest to, że za 24 godziny mam spotkanie i nie ma mnie kto podwieźć.

A może by tak...???

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Test Roscharscha ...

... zwany testem plam atramentowych, wymyślony w 1921 przez szwajcarskiego psychoanalityka, Hermanna Rorschacha. Składa się z 10 tablic z plamami atramentowymi (5 szaroczarnych, 2 szaroczerwone i 3 kolorowe), które to pokazuje się badanemu, żeby opowiedział, co na nich widzi.
Podczas testu badacz bierze pod uwagę takie elementy jak:
- interpretowany obszar (całość, części);
- determinantę odpowiedzi (kształt, barwa, pozorny ruch);
- poziom formy (zgodność obrazu z bodźcem);
- treść (ludzie, zwierzęta etc.)
oraz
- czas reakcji na poszczególne tablice.
Na podstawie testu Roscharcha wnioskuje się o "nieświadomych treściach psychicznych, cechach osobowości i zaburzeniach psychicznych".

Proszę, oto amatorski test Roscharcha dla Czytaczy:




- Eeeeeeee, a co się Fifi stało?! Od kiedy ona tak wisi?
- A, rano ją powiesiłam.
- .... A po co????
- Chciałam żeby polatała. Przecież to wróżka jest, skrzydła ma. A co?
- A nie, nic, nic, tak tylko ...

(Fifi lata, przecież to jasne. Każdy głupi to widzi.)

środa, 13 stycznia 2016

Knockout

- Zostanę malarką - stwierdziła Zuzia przy obiedzie.
Załamałam ręce.
- Dziecko, z tego nie ma pieniędzy! Będziesz dziadować, głodem przymierać, a banda jakiś starych ramoli będzie cię ciągle krytykować! Chwała to cię czeka po śmierci, ale wtedy jest już po ptokach!
Zuzia zamyśliła się.
- No to zostanę dentystką.
- O! i to jest myśl - ucieszyłam się - będziesz mi na starość sztuczną szczękę robić za darmo.
- Ej, zrobię ci ze zniżką, tak do pięćdziesięciu złotych.


Zaniemówiłam.

- Mówisz? - mlasnęłam wreszcie pierogiem - to może jednak zostań tą malarką. Będziesz wpadać do mnie na obiadki w niedzielę, a ja ci je będę robić ze zniżką. Tak do pięćdziesięciu złotych.

sobota, 9 stycznia 2016

Kluczyk od szafki

Po co mamy mają dzieci? Żeby być dla nich wredne!
Po co ja się narodziłam z Babi? Bo już wtedy przewidziałam, że w 2009 roku urodzę córkę, której będę robić na złość!
Ba, sensem i celem życia każdej matki jest dręczenie dzieci!

Podczas pobytu klasy Zuzi na basenie*, podeszła do mnie najlepsiejsza Psiapsióła Zuzki, wyciągnęła w moją stronę czepek i rzekła oskarżycielsko:
- Zobacz ciociu, mama zgubiła mi opakowanie na czepek!
Zmarszczyłam brwi.
- Na pewno MAMA ci zgubiła? - zapytałam.
- Tak - fuknęła gniewnie i zaczęła się przebierać.

No cóż tu rzec, kiedy rodzona matka sabotuje twój pobyt na basenie.

A myślicie, że ja jestem lepsza?
Bogać tam!
Teraz się jeszcze okazuje, że jestem nieodpowiedzialna.
Tak.
Skandalicznie i skrajnie nieodpowiedzialna.

Otóż.

Po raz bazylionowy Zuzi zgubił się (sam, dostał nóżek i poszedł w siną dal) kluczyk od szkolnej szafki. Przetrząsnęliśmy chałupę i szatnię szkolną i nic. Rozpytaliśmy woźnych, portiera, sekretarkę, wychowawczynię, ba, nawet dyrektora szkoły himself i nic. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.
A możliwości zagubienia było sporo, bowiem w ZG napadał wątły śnieżek, po którym woziłam dziecka sankami i w którą to zaspę klucz mógł wpaść.

- Pięknie! Obszukamy jeszcze raz mieszkanie i jak się nie znajdzie, trzeba będzie dorobić.
- Buuuuuu, dobrze.
- Na twój koszt oczywiście.
- Buuuuuuu, co? Za moje pieniądze?!
- A ty co taka zdziwiona?
- To nie moja wina, że kluczyk zniknął!
- A czyja????
- Twoja!!!!
...... (przerwa na złapanie oddechu) Co takiego?!!!!
- Twoja! Jak mnie pilnowałaś?! Trzeba było patrzeć, czy chowam kluczyk do tornistra!
(Dalej hiperwentyluję)
- Twoja wina!!! - ciągnęła Zuzia - Nie patrzyłaś na mnie, to teraz masz! Ty zapłacisz za dorobienie klucza!
- Ty! Chyba! Na! Głowę! Upadłaś! - pisnęłam, kiedy już odzyskałam równowagę - Ja miałam jeszcze twojego kluczyka pilnować? Poleciałaś sobie z Psiapsiółą jak motylek, zostawiłyście mi swoje tornistry, Krzyś poleciał za wami, a ja z waszymi klamotami za wami, w tym gorącu, kurtce i szaliku i ty myślisz, że jeszcze miałam pilnować twojego dziadowskiego kluczyka?!
- Ale to nie fair, żebym z własnego kieszonkowego płaciła za nowy kluczyk!
- No ja na pewno nie zabulę.
- Dobra - rzekła po namyśle pojednawczo - zapłacimy po połowie. W końcu ty też nie dopilnowałaś.
- A w życiu! To nie moja szafka! Ty jesteś za nią odpowiedzialna!

Nadęłyśmy się obie.

- A ile trzeba zapłacić?
- 7 złotych
- A to dużo?
- Twoja tygodniówka i jeszcze dwa złote.
- Łe, to nie tak dużo - poweselała - mogę zapłacić.


*Po co ja na ten basen z dziećmi jeżdżę i co tam widzę, kiedyś w jakiejś notce opiszę.

wtorek, 5 stycznia 2016

Co słonko widziało ...

... wiersz Marii Konopnickiej.

"Cały dzionek słonko
Po niebie chodziło;
Czego nie widziało!
Na co nie patrzyło!"

Słońca dziś na mojej szerokości geograficznej ani dudu, więc siedziałam tak przy moim panoramicznym oknie z widokiem na biedrę i patrzyłam zniesmaczona na sytuację pogodową.


Umówmy się: nie dla mnie te klimaty. Nie rajcuje mnie ani to:


ani to:


ani nawet to:



Ja jestem człowiek ciepłolubny, miłośnik słońca przez wielkie "S" oraz lekkiego zefirka chłodzącego wieczorną porą.

No więc tak patrzę i patrzę, śnieg beznadziejnie sypie
... i wtem ...

(Słonko) Widziało, jak Zosia 
Z kluczykami chodzi, 
Jak liźnie śmietany, 
Choć się to nie godzi…

Nie wiem, czy ta pani miała na imię Zosia, ale sytuacja wypisz-wymaluj.

Przy jednym z samochodów zaparkowanych pod biedrą uwijała się energicznie babeczka odśnieżając autko. Ruchy miała zdecydowane i pod jej dłońmi, uzbrojonymi w szczotkę, śniegowa czapa spadała aż furczało. Autko było zaparkowane tuż przy niewielkiej skarpie, przodem do do zejścia, bardzo blisko krawężnika i pani Zosia musiała wejść na skarpę, żeby doczyścić maskę. Wkroczyła dziarsko i
ZIUUUUUUUUUUUUUUUUUUU
pooooooooooojechała na plecach, prościusieńko w krzaki.

Zaległa tam bez ruchu, w szoku chyba. Po kilku sekundach podjęła próbę dźwignięcia się - niestety bezskuteczną. Ponownie więc zamachała rękoma i nogami, niczym żuczek, który wywinął orła, zrobiła zdecydowany przewrót na brzuch i powstała.
I znieruchomiała. Dopiero po jakiejś minucie pogmerała w kieszeniach, wyjęła telefon, zrobiła zdjęcie samochodu, skarpy i śladu bobsleja, schowała telefon i postawiła stopę na skarpie.
Momentalnie zjechała w dół.
Znów znieruchomiała na kilka sekund.
Musiała opracować konkretny plan, bo w końcu padła na czworaki i na kolanach, podpierając się łokciami, wczołgała się na górę, niezwłocznie odpaliła autko i odjechała.

Widocznie widoczna trasa zjazdu i wejścia na skarpę. Pani Zosia w autku odpala silnik.

Pokiwałam smętnie głową.
Na pohybel zimie.


piątek, 1 stycznia 2016

Wróżba na 2016 rok

Paręnaście minut po północy Krzyś wpadł do sypialni, stuknął się o łóżko, zatoczył i upadł. Uśmiech miał szeroki, od ucha do ucha, buzia wysmarowana czymś ciemnym.
- Chuchnij mi no tutej - rzekłam groźnie.
Krzyś chuchnął.
- Co ty jesz?
- Czekoladkę.
- Skąd masz?
- Na ziemi leżała.
- Małżon, jak Boga kocham, Krzysiek zjadł czekoladkę z adwokatem!
- O smaku adwokata chyba - sprostował Małżon - nie panikuj.
- Nie panikuję. Staram się być czujna. Pamiętasz, co powiedział, jak nalewałeś nam szampana pikolo, hmmm?

Małżon: "Dzieci, zaraz północ. Napijemy się uroczyście szampana. Zuzia daj kieliszek.
Krzyś: "Ej, a mi do szklanki nalej!"

Popularne posty