Mina mi się wydłużyła.
To ja sobie organizuję hedonistyczny przelot na Baleary, a tymczasem Małżon ma zamiar zasiąść przy biesiadnym stole i z kumplami omawiać kwestie bieżące.
Nie spodobał mi się pomysł i postanowiłam działać.
Okazja nadarzyła się szybko, ale trzeba było działać energicznie i bynajmniej nie w pojedynkę. Zadzwoniłam więc do Wujka Przemka - mistrza świata w knuciu, sabotażu i dywersji - i wyłuszczyłam mu swój plan oraz jego rolę.
Idea była prosta: wykupujemy Małżonowi seansik w Panic Roomie, zwabiamy go pod jakimś pretekstem w pułapkę i, voila, prezent jak ta lala. Do kompletu dorzucamy kumpli od piwka, bo zasady dotyczą maksymalnie czterech osób.
Pierwsza część planu była dziecinnie prosta; problematyczne było ściągnięcie Małżona w konkretne miejsce pod jakimś nie budzącym zdziwienia pozorem. Ale i tu uśmiechnęło się do mnie szczęście.
- Słuchaj Małżon, zaraz przyjdą wymieniać dekodery (święta prawda, Małżon sam umawiał speca), a ja zamówiłam prezent dla kolegi Zuzki, co to idziemy do niego na urodziny (święta prawda, Zuza tydzień wcześniej dostała zaproszenie). Będziesz musiał podjechać po ten prezent.
- A co to jest?
- Klocki.
- Klocki?? (dla siedmiolatka? budzi wątpliwość)
- No tak, to są jakieś spersonalizowane klocki - zmyślam - z imieniem i bajerami. Rękodzieło. Robi je jakiś kolega Wujka Przemka i on cię do niego zaprowadzi.
- No dooobra. Gdzie i kiedy mam je odebrać?
- Odebrać je musisz około 16.20 (16.30 początek seansu w Panic Roomie), bo ten facet jest ciągle w ruchu. Mówił, że będzie koło 16.20, a potem znowu gdzieś leci, więc musisz być na czas, kapujesz. Wujek Przemek będzie tam na ciebie czekał.
- A gdzie to jest?
- Krośnieńska 12. Aha, i trzeba będzie zapłacić 39,99 (nieprawda, ale wiarygodnie brzmiąca kwota).
- Ok.
I właśnie w tym momencie, podając adres, niechcący strollowałam Małżona.
Nie wiedziałam bowiem, że Krośnieńska 12 to kompleks budynków, w których zlokalizowane są wielobranżowe firmy: jest Panic Room, jest restauracja, ale, co najistotniejsze, jest firma produkująca obrazy, foto-obrazy, antyramy, a takoż wycięte z trwałej płyty MDF o grubości 2,5 cm litery 3D.
Dalej poszło z górki.
Małżon zajechał pod wskazany adres, przygładził grzywkę i wszedł na pewniaka do sklepu. Przedstawił się kulturalnie i poprosił o klocki.
Podobno pan się uprzejmie zdziwił. Zapytał o szczegóły zamówienia, nazwisko osoby zamawiającej, poprosił o powtórzenie nazwiska kolegi kolegi (Wujka Przemka znaczy), który to miał załatwić sprawę oraz kształt i wygląd wyimaginowanych klocków (wie pan, zasadniczo to my tu klocków nie robimy). Małżon posłusznie, aczkolwiek nieustępliwie, recytował swoją rolę, aż pan jął wyciągać segregatory, notatniki oraz karteluszki, na których mogłyby być ślady zamówienia. Nadaremno.
Wreszcie w przypływie desperacji zadzwonił do kierownika, a ten mu oznajmił, że pierwsze słyszy.
- A na pewno pan dobrze trafił? - zapytał ostrożnie mężczyzna za ladą.
Potem Małżon mi powiedział, że wtedy autentycznie coś go trafiło, bo zdał sobie sprawę, że został wsadzony na lewe sanie. Przeprosił pana i cichcem wycofał się ze sklepu.
Przed sklepem zastanowił się przez chwilę kogo rozszarpać na początek, ale wtedy zobaczył Wujka Przemka podjeżdżającego z kolegą i zrozumiał, że afera dotyczyła czego innego.
Ihaaaaa |
Ostatecznie Małżon potraktował mnie łaskawie i obiecał mi, że wykupi mi pobyt w Panic Roomie w nadziei, że nie znajdę klucza i nie wyjdę.
W każdym razie: wszystkiego najlepszego Kochanie!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz