Dwie czynne, do każdej kolejka po regały.
Stanęliśmy grzeczniutko na końcu i czekamy.
Po niejakiej chwili z głośnika popłynął melodyjny kobiecy głos:
- Szanowni klienci, dla państwa wygody uruchomimy kasę numer dwa.
Szanowni klienci unieśli głowy celem zlokalizowania kasy nr 2 i wystartowali. Nieźle nam szło, bo byliśmy drudzy po jakiejś zażywnej seniorce, ale tłum nie odpuszczał. Małżon, w którym obudziła się wola walki i pragnienie wygranej, wyciągnął coś z wózka i pierworzędnym rzutem zza głowy cisnął tym czymś na taśmę, potwierdzając nasze miejsce w szeregu.
- Małżon!!! Mój baranek!!!! - pisnęłam płaczliwie rzucając się przez wózek, aby dokonać obdukcji baranka na świąteczny stół.
Ale gdzie tam!
Małżon zatarasował wózek całym sobą i w pośpiechu wyciagał towar. Doszedł do połowy zawartości, kiedy usłyszeliśmy:
- Pan tego nie wyciąga. Czynna będzie kasa nr 3.
- Ale powiedzieli, że dwa - fuknęłam
- Koleżanka się pomyliła - zakończyła dyskusję pani kasjerka
Małżon zgarnął towar na powrót do kosza, a jako ostatniego cisnął zdecydowanym ruchem baranka.
Podniosłam czekoladowe cudo i obejrzałam. Nic. Nawet dzwoneczek mu się nie przekrzywił.
Krzyś pozwolił łaskawie sobie przymierzyć garniturek po półgodzinie próśb gróźb, szatażu i przekupstw.
- Czekaj synuś, zrobimy zdjęcie. Uśmiechnij się.
Krzyś ustawił się wedle własnego uznania i powiedział:
- Czuję, że moja dupka chce się uśmiechnąć.
Wykapany ojciec.
Też musi wyjść na jego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz