wtorek, 20 czerwca 2017

Spinning around

Nie rozumiem szału na spinery. W ogóle nie wiem, na czym polega frajda wyciągana z kręcącego się cosia o dziwacznym kształcie.

Do rzeczy.

Miauczeli, miauczeli aż wymiauczeli.
Bo, oczywiście, wszyscy w klasie mają (niektórzy po dwa), tak samo jak mieszkańcy Polski oraz Australii.

Akurat w markecie rzucili spinery w promocyjnej cenie, więc pobiegliśmy truchtem, żeby, Boże uchowaj, nie wykupili.
Tatuś obiecał, tatuś kupi, mama zostanie w holu sklepu pilnować rower Zuzi.

Poszli.
Wracają.
Dzieci wyją.

- Nie ma mamo! Nie ma! - zawodzą łzawo.
- A pytałeś się kogoś na sklepie? - pytam Małżona
- A jak się miałem pytać jak nie wiem nawet co to jest i jak wygląda?! - burczy
Wziął z regału ulotkę, obczaił i zawrócili do sklepu.

Wracają.
Dzieci przeszczęśliwe.
Z daleka machają pudełeczkami ze spinerami.
Niecierpliwe paluszki rozrywają kartoniki nad śmietnikiem, żeby posiąść mroczny przedmiot pożądania.

I nagle - trach!
Krzysiowy spiner wpadł do śmietnika.


Po kilku minutach przetrząsania śmieci, głośnym płaczu Krzysia, nerwowym potrząsaniu workiem i rechocie Małżona - spiner się znalazł.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty