piątek, 27 lipca 2018

Przedziwne miasto

Smutna piosenka wykonywana przez Belga rwandyjskiego pochodzenia. Ale po francusku.


1. Zuzia dans le metro

Wszedł mi w krew i w nogi ten Paryż.
Pomiędzy 21 a 25 lipca zrobiłam 51 km oraz 73 775 kroków.
W paryskim metrze spędziliśmy niemal sześć godzin.
Znalazłam 10 keszy.
Zjeździliśmy 33 bilety.
Mieszkaliśmy w świetnym Aparthotel Adagio Access Paris Porte De Charenton, siedmiopiętrowym hotelu-studio, położonym na krańcu Paryża. Wydawał się moloch, ale okazał się być bardzo kameralny -  mimo że gości było sporo, w hotelu panowała spokój i cisza. Do stacji metra było niedaleko, a stamtąd rozpoczynały się nieograniczone możliwości podróżowania.
Paryż nie bierze jeńców - jest wręcz nieznośnie drogi. Zniżki dla dzieci czy bilety na metro to solidna wyrwa w podróżniczym budżecie.
Z tej przyczyny obiady konsumowaliśmy w restauracjach imć McDonalda, gdyż cztery zestawy kosztowały tyle co jedno danie w dowolnej restauracji na mieście.


2. Najlepsze kasztany są na Placu Pigalle. Zuzanna lubi je tylko jesienią.

Ale niestety, na Plac Pigalle nie dotarliśmy. To tylko świadczy o bogactwie Paryża, którego nie sposób zgłębić w 5 dni. Czego nie widziałam mogłabym alfabetycznie opisać. Nie byłam w Katedrze Notre Dame (kolejka jak stąd dotąd, a stanie w pełnym słońcu wydało mi się nierozsądne), nie dojechaliśmy do Bazyliki Sacre Coeur i tym samym Montmartre (znowu kościół?!), nie weszłam do Pantenonu (brak czasu), nie ujrzałam Wersalu (za daleko), Lasek Buloński nas nie widział (nie damy rady), ominęliśmy Centrum Pompidou (nie tym razem), na paryskie Katakumby dzieci były za małe, musieliśmy zrezygnować z EuroDisneylandu (1200zł/4 osoby/jeden park - zabrakło nam drobnych w portfelu).

Ale to, co widzialam, skradło mi serducho: katedry, kościoły, Pere Lachaise, ogrody, wieża Fajfla (jak mawia Krzyś), strzeliste kamienice, wszechobecne ogrody na nawet najmniejszych balkonach, knajpki i kawiarnie niczym z pocztówek, rzeźby, place, piramidy, egipski obelisk, muzea....
W Paryżu można się zakochać i to niestety na zabój.




























3. Zawsze będziemy mieli Paryż.

Wyznam szczerze - do samolotu lazłam z głęboką niechęcią. Kiedy zleciało te 5 dni, to sama nie wiem. A przecież jechałam z pewnego rodzaju nieufnością. Paryż - miasto imigrantów, zamieszek, zamachów, żuli i potworów o dwóch głowach.

Czy widziałam żebraków? Tak.
Czy widziałam namioty z imigrantami? Tak.
Czy miasto usiane jest psimi kupami na chodnikach? Tak.
Czy nagle na reprezentacyjnej Champs Elyzee kończą się płyty chodnikowe, a zaczyna biały pył? Tak.
Czy wieża Eiffla jest otoczona murem i specjalną szybą? Tak.

Ustępowanie miejsca w metrze mi albo dzieciom? Częściej niż w zielonogórskiej linii 8.
Słowa: "przepraszam", "proszę", "dziękuję", "dzień dobry", "do widzenia"? Częściej niż przez ostatni rok gdziekolwiek byłam.
Uprzejmość? Pani w kasie nie rozumie po angielsku, a ja nie umiem jej wytłumaczyć, że nie mogę przejść przez bramkę w metrze, chociaż mam dobry bilet. Starsza pani mówi do mnie francuską angielszczyzną: "proszę mi powiedzieć o co chodzi, ja przetłumaczę". Po chwili dziewczyna kiwa głową i otwiera nam bramki. Chcę podziękować starszej pani, ale już jej nie ma. W hotelu wgapiam się w mapę, liczę, tyle jeszcze miejsc do obejrzenia, a tak mało czasu! Młody chłopak pyta z uśmiechem: "może coś doradzić?" "Nie trzeba, dziś wracam, ale dziękuję."  Jegomość w średnim wieku śpiewający w wagoniku metra "Imagine" - z podkładem. W metrze brodaty młodzian czyta książkę. Palcem zasłania autora, ale dostrzegam, że nazwisko zaczyna się na "S", a kończy na "ski". Przechylam głowę, widzę tytuł "La Dame du Lac". Gęba mi się cieszy narodową dumą. "Niezła książka", mówię. "Tak", rozpromienia się chłopak, "Czytała pani?"
Drzwi, które przytrzymują ci inni.
Drzwi, które przytrzymujesz innym, a oni uśmiechają się do ciebie szeroko.
Kobieta w sklepie, która mówi "podobają mi się pani buty".
Popłoch w kawiarni, kiedy Małżon zamawia FRANCUSKIE piwo. Obserwujemy rozbawieni konsternację kelnera. Po chwili w dyskusji biorą udział barmanka, kelner i klient. Mówią coś bardzo szybko, kręcą głowami, wreszcie kelner podchodzi i mówi z uśmiechem "No niestety, nie ma francuskiego piwa. Chyba w ogóle nie produkują".
W Paryżu nie doświadczyłam pośpiechu i nerwowości, tak bardzo charakterystycznej dla Wenecji.
Przeciwnie - nikt nie złościł się na turystów, którzy nagle stają dęba w przejściu między stacjami metra, wyciągają wielką płachtę mapy miasta i dyskutują we wszystkich możliwych językach, gdzieby tu teraz pójść.

Dobra, niech będzie, że jestem nieobiektywna. Że miałam farta, którego brakło ludziom w listopadzie 2015 roku. Że to czysty przypadek. Że znajomy znajomego też był w Paryżu i nie potwierdza moich spostrzeżeń. Że widać miałam szczęście.


poniedziałek, 23 lipca 2018

Jej Wysokość Wieża

Jeden taki, prawy i sprawiedliwy, poinformował kiedyś w mediach, iż Polacy uczyli Francuzów jeść widelcem. Widać nie był w Paryżu, bo mógłby dorzucić do tego wątek nieobecnych w centrum miasta chodników i znów wyszłoby, że nasi górą.
Bo chodników tu faktycznie ni mo.
Jak wzrokiem sięgnąć - od Jardins de Champs-Elysees zaczyna się biała, szutrowa droga, która prowadzi aż do Luwru. Podobnie rzecz ma się wokół wieży Eiffla. Tym sposobem łatwo można odróżnić turystów od nie-turystów. Ci pierwsi, z girami ubielonymi po uda, to z pewnością wędrowcy szlakiem paryskich high lights.
Ale nie pytajcie mnie, czy brak płyt chodnikowych to jawne zaniedbanie, zacofanie, dekadencki styl bycia czy coś remontują.


Bo ja nie o tym.


Marzenia powinno się spełniać, szczególnie dziecięce, toteż bladym świtem, raźno i z werwą, wyruszyliśmy w stronę wieży Eiffla. Po przedarciu się przez biel drogi, zasieki i płoty - zgłupieliśmy.
Bo tak - wejść sporo, a wszędzie o ticket wołają, a skąd tu ticket jak kasy nie widać. Strona internetowa, zanim się zawiesiła na amen, chciała nam shandlować 4 bilety na wjazd z parteru na szczyt w najbliższym wolnym terminie 24.07, godz. 13.30. Nie zdążyliśmy zapłacić, kiedy na ekranie ukazał się error i au revoir.

Zasępieni poleźliśmy na około. Zrobiliśmy jakieś 10 km bielonej trasy i ogarnął nas paryski spleen. Co tu robić? Po Wielkiej Awanturze o Wjazd na Tę Dziadowską Wieżę, wściekły Małżon wlazł na bezczelnego bez biletu przez bramę. My czekaliśmy profilaktycznie za płotem. W końcu, myślałam, ktoś będzie musiał go wykupić z aresztu jak go zamkną do chuliganstwo i nieuprawnione wtargnięcie.
Ale podkurzony Małżon to najlepszy gwarant sukcesu, bowiem tam, gdzie ja widziałam przeszkodę, ten dostrzegł wielgachny napis "for customers with no tickets".
Teraz tylko kolejka do kasy.
Jakieś 60 minut zleciało jak z bicza trzasł. Przy kasie szybka decyzja - idziemy per pedes. Ostatecznie to tylko second floor.



Poszli.
Szłam i szłam i szłam i szłam, a przede mną kroczyły moje płuca.
Jezusie słodki, kołatało mi się pod zgrzaną czupryną, i pomyśleć, że za to zapłaciłam.
- Mama, nie pękaj - dopingowała mnie Zuzia. Cwaniara kupiła sobie kijek do selfie i pstrykała miliard zdjęć.
Krzyś popruł na górę jakby miał w tyłku motorek. Małżon poleciał za nim.
Zostałam sama, gdzieś w połowie pierwszego piętra. Trochę na czworaka, trochę z godnością wyprostowana, kurczowo trzymając się poręczy, lazłam stopień po stopniu ku jasności pierwszego piętra.



- A teraz na drugie - zarządził Małżon.
Zaszlochałam rozpaczliwie.
- Ale zjedziemy windą? - chlipnęłam.
- A skąd! To bilet pieszy.

Nagle zapragnęłam umrzeć.





- Fajna wycieczka? - zapytał Małżon ponownie na ziemi.
Dzieci zaklaskały w rączki z uciechy.
- Pokonaliśmy 669 stopni - kontynuował z dumą - to tak jakbyśmy wleźli na 37 piętro!


Świnie.
Na tickecie pisali, że na drugie.


sobota, 21 lipca 2018

Paris, Paris


Krok pierwszy: pytasz dziecka, co by chciało w prezencie komunijnym. Odpowiada - "marzę, żeby zobaczyć wieżę Eiffla". Klniesz pod nosem, ale kupujesz tanie bilety i załatwiasz nocleg.

Krok drugi: śledzisz poczynania tanich linii lotniczych. Przez tydzień samolot wylatuje dramatycznie opóźniony a raz jest nawet cancelled due przekroczenie czasu pracy pilotów. Siwiejesz i wkurzasz się na zmianę.

Krok trzeci: piszczysz (jako jedyna) na bramce na Teglu. Biorą cię na macanko. Oglądają buty i obcasy. Grzebią - dosłownie - w gaciach. Wyflaczają walizkę. Sorry madam, ale balsam do opalania ma 300 ml, więc weg z nim.

Krok czwarty: samolot z 20.35 ma opóźnienie do 21.35. Dzieci się nieustanne biją i drą. Dostajesz wkurwu, ale grunt, że linia lotnicza jest easy i cię przeprasza. Słowo "sorry" robi słuszne wrażenie.

Krok piąty: lecisz.

Krok szósty:
- Mama, a co bedzie jak się rozbijemy?
- Nie rozbijemy.
- Ale jakby?
- Ale wcale.
- A ten samolot leci? Bo mi się wydaje że stoi.
- Leci.
- Ale wolno leci.
- Szybko. To tylko złudzenie.
- A jak się rozbije?
- Nie rozbije!
- A jak się rozbije to co będzie?
- Pójdziemy do nieba.
- Czyli?
- Do góry.
- Do Bozi?
- Tak.
- Ale ja nie chcę!
- To ci tłumaczę, że się nie rozbije.
- A jak będziemy musieli tu zamieszkać???
- Jezu, Krzysiek, odwal się wreszcie. Zaraz mi ucho pęknie.

Krok siódmy:
- Mama, tata dał mi 10 euro na chipsy, ale powiedział, że mam sobie sama kupić.
- To kupuj.
Podjeżdża słynny wózek samolotowy.
Stewardessa zagaja po francusku. Nie kumam, więc pokazuję na migi, że młoda kupuje. Stewardessa przygląda się Zuzi.
Zuzia: eeeeeeeee
Stewardessa: qui?
Zuzia: eeeeeee
Stewardessa: yeeees?
Zuzia: aaaaaaaaa
Stewardessa: ....
Zuzia: ehm, ehm, eeeeee
Ja: Pringles, please

Krok ósmy: taksówka
- Do naszego hotelu powinniśmy zapłacić 35€. - oznajmia Małżon
Pan taksówkarz ma jednak inny przelicznik.
- Fifty - oznajmia, kiedy krótko pod północą gramolimy się do auta ze śpiącym Krzysiem i dogorywającą Zuzią.
- Ale - jąkam się - tam pisało, że 35.
- A to ok - odpowiada licencjonowany taksówkarz - dacie mi 35.

Krok dziewiąty:
Małżon daje taksówkarzowi napiwek!

Krok dziesiąty:
- Zobacz co widać z okna.


Wieżę Eiffla oczywiście.

Popularne posty