niedziela, 30 sierpnia 2015

Taniej cię ubierać niż żywić ...

... wyzłośliwia się Małżon i z lubością opowiada każdemu historię kanapki.

A to nie tak, proszę Państwa.

Może i jestem roztrzepana, może i nie raz kupiłam badziew, ale nigdy nie zrobiłam tego z rozmysłem.
Na wpadkę z kanapką złożyło się kilka czynników.
1. Cztery dni przed powrotem do Polski zagorączkował Krzyś (39.1°), zaś mniej niż 24 godziny przed wylotem Zuzia (40.1°). Zapoznaliśmy się więc z zagraniczną służbą zdrowia oraz lekami.
2. W walizce urwało się ucho w chwili, kiedy trzeba ją było wrzucić do odprawy.
3. Miotanie się po lotnisku miało miejsce między 4 a 6 rano.
4. Zmęczone i śpiące dzieci były kompletnie bezużyteczne w kwestii jakiejkolwiek pomocy i wsparcia.

- Musimy coś kupić do jedzenia. W domu będziemy za 6 godzin - zauważył przytomnie Małżon - wybierz coś.
- Ale co? - rozejrzałam się bezradnie po otoczeniu. Jakieś punkty z fast foodem, tu piekarnia, tam subway. Nie wiem.
- Ale jaja! - wujek Przemek zmaterializował się przed nami nie wiadomo skąd - kupiłem jakąś wodę, zapłaciłem w dolarach, a oni mi resztę w ichniej walucie wydali! Jajcarze! Teraz muszę je wydać, bo nie zabiorę ich do Polski - zaśmiał się tubalnie i zniknął w tłumie.
- Wybrałaś coś?
- Nie wiem no. Dobra, niech będzie ten subway.
- Jadłaś tam kiedyś?
- Nie, ale to sieciówka; żadna filozofia.

Akurat.

- Yeeeeees?
- Twelve - o 6 rano nie mam ochoty na wyszukane dyskusje i budowanie zdań podrzędnie złożonych. Założyłam - jak się okazało niesłusznie - że wystarczy wymienić numer kanapki i będzie ci dane.

W tym momencie kilkanaście pociągów jednocześnie wjechało na stację główną dworca centralnego mózgu mojego.

- Wnimanije wnimanije gospodin...mamo jestem zmęczona!mamo na lęce!co kupujesz?kind of bread?last call for passanger...na lęce!mamo!which cheese?pamiętaj o wodzie!buuu mamo siku?oh sorry!tomato?ile ona tego ładuje?mamoooooo!!na lęce ja chcę na lęce!!a to jest dodatkowo płatne?which sauce?wnimanije wnimanije!buuuuuu!sorry madam we don't have wine!NA LĘCE!!!!wodę weź!mamooooo!nasz gejt otworzyli!warm or cold?spaaaaać!who order chicken?pośpiesz się!ladies and gentelman..pay there!

Nie ma co; po zakupieniu jednej piętnastocentymetrowej kanapki podzielonej na trzy części oraz dwóch buteleczek wody (200 ml), czułam się jakbym Everest zdobyła. Aż mi w głowie pulsowało.
Tymczasem Małżon zapłacił za jedzenie i stał uśmiechnięty od ucha do ucha z reklamówczką z logo subwaya.
- Fajnie, że masz dobry humor - wymamrotałam biorąc Krzysia na ręce i holując gorączkującą i przysypiającą Zuzkę za sobą.
- A czemu nie? A w ogóle to wiesz, ile zapłaciliśmy za tę kanapkę?
- Ile?
- 26€
- Co ty pieprzysz*?
- Proszę. Paragonik - zachichotał autentycznie rozbawiony - No dzieci, śniadanie dziś na bogato! Żebyśmy się tylko najedli!

Nie najedliśmy się, podrażniliśmy tylko żołądki i Małżon musiał faszerować Dzieci m&msami, żeby stłumić żałosne burczenie.

I teraz Małżon opowiada każdemu, że ma taką zaradną żonę, że na cztery osoby trzy kanapeczki/koreczki kupiła i zapłaciła za ten rarytas jakoś ok. 100 PLN. I wszyscy się na mnie gapią, ale w ich oczach nie ma podziwu, tylko rozbawienie. A kumple Małżona to wprost rechoczą z uciechy jakby im Małżon nie wiadomo jaki dowcip opowiedział.

A odwalcie się wreszcie ode mnie. Z tą kanapką.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Wchodzi koń w goglach do baru ...

- Ej, a znacie kawał o moczu? - zapytał Małżon w trakcie jazdy samochodem.
- Nie, dawaj! - zatarłam rączki z uciechy. Lubię się pośmiać.
- Idzie kot przez podwórko i niesie dwa wiadra. "E, co ty tam masz?" pyta go sąsiad. "Mocz do analizy niosę". Za chwilę wraca biegiem z tymi wiadrami. "I co tam z tym moczem?" pyta sąsiad. "Cukier wykryli".
- No i? - zapytałam niecierpliwie.
- Cukier wykryli. Koniec.
W aucie zapadła niezręczna cisza.
- Wcale mnie nie rozbawiło - stwierdziła zniesmaczona Zuzia.
- Hm - zwątpił Krzyś.
- Nie rozumiem - przyznałam w końcu.
- Ale czego nie rozumiesz? Cukier wykryli Szkotowi. Nie wiesz, kto to Szkot?


sobota, 22 sierpnia 2015

Zuzia ma gest

Zuzia zerknęła na mnie ze współczuciem.
- Wiesz mamusiu, jak idziemy tak na zakupy i każdy coś dostaje, a ty nie, to mi ciebie szkoda i dlatego też ci coś kupię.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło.
- Dziękuję Córeczko! Bardzo doceniam to, że chcesz mi coś kupić za swoje kieszonkowe.
- ... Albo ci coś namaluję.
- Hę?
- Tak - powiedziała stanowczo - namaluję ci coś. Lubię malować.





Centuś.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Zuzia robi kolację

- Mama pierwsza! Ja zaczekam!
- Chciałam się wykąpać.
- Oj, no jeszcze zdążysz. Nałóż mamie Zuziu. Ale więcej daj; mama jest duża, musi dużo jeść.


- Hm. Ciekawy smak. A co jest w składzie?

- Płatki kukurydziane, jogurt, proszek z owsianki, monte, łyżeczka nutelli, kilka kropli maggi, kostka cukru i cukierek mentos.
A te pomidorki to są z takim specjalnym sosem i tam jest jogurt, proszek z owsianki, monte, a obok jest jeszcze taki drugi sos z nutelli i proszku z owsianki.
A do picia jest lipton, woda, lipton i znowu woda.

Nie wiedziałam, że w domu mentosy są. Bo to były mentosy, prawda?

????

niedziela, 16 sierpnia 2015

Znawcy sztuki złodziejskiej

- Pięknie! Wiedziałem, że tak będzie!!!
Nie znoszę, kiedy Małżon w ten sposób inicjuje rozmowę, albowiem w 99% kończy się ona potężną awanturą i pretensjami.
No, ale dowiedzmy się chociaż o co chodzi.
- Czego?! Co znowu ci zrobiłam?!
Policzmy: od 26 godzin byłam na nogach, miałam za sobą męczącą podróż z dwójką gorączkujących i awanturujących się dzieci, lewe ucho bolało jak licho. Nie była to dobra pora na szarady, rebusy i jasnowidzenie.
- Ta czerwona walizka - wysyczał Małżon - której nie pozwoliłaś mi spiąć kłódką, przyleciała otwarta i okradziona.
Brwi podjechały mi do czubka głowy.
- Przecież tam były same brudne rzeczy! To co, gacie ukradli???
- Buty!! Buty mi podpierdzielili!!
- Ale przecież te nowe zapakowaliśmy do pomarańczowej walizki z kłódką! Tę też opędzlowali?!
- A o pomarańczowej to nie wiem, ale w czerwonej były moje buty Lasockiego i ich nie ma!!
Szczęka opadła mi do ziemi.
- Masz na myśli te stare człaptaki sprzed dziesięciu lat?!
- Z tego roku - sprostował z godnością Małżon - bardzo dobre buty, nie żadne człaptaki. Lasockiego.
- Ja pierdykam! To ci skok! Stare buciory Lasockiego gwiznęli!
- No i z czego się śmiejesz?! To bardzo dobre buty!
- Otwórz walizkę. Zobaczymy co jeszcze zginęło.
Małżon lekko rozpiął suwak i wsunął dłoń do środka.
- Tu - zawołał oskarżycielsko - tutaj je wkładałem i nie ma! A czekaj... moment ... jeden jest ... jest i drugi.
- Bogu chwała - powiedziałam z przekąsem - już myślałam, że to jakiś kuternoga zajumał drugiego buta. Lasockiego zresztą.

sobota, 15 sierpnia 2015

Wujek Przemek zjeżdża ze zjeżdżalni

Na wakacje wyjechaliśmy z Wujkiem moich Dzieci - Przemkiem i jego Rodziną. To tacy przyjaciele od serca, a przez zasiedzenie - rodzina.
Hotel był wypasiony, a baseny to już w ogóle, fiu fiu, nie pogadasz.
Przy hotelu zjeżdżalnie podzielone były na te dla dzieci i te dla starszej młodzieży. Ale był to podział jedynie pro forma, ponieważ obie grupy demokratycznie mieszały się i szusowały ku błękitnej toni wody.
Wujek Przemek objechał co mógł i wreszcie przyszła kolej na długi, pokręcony, pomarańczowy tunel.
Wdrapał się na górę i wpadł z entuzjazmem do rury.
Czekamy.
- A gdzie on jest? - zapytał po niejakiej chwili Małżon.
- No zjeżdża.
- Ale zjeżdża czy idzie piechotą? - dociekał Małżon.
Wzruszyłam ramionami.
Czekamy dalej.
Wreszcie jest. Wynurza się ostrożnie i chlup, dostojnie do wody, z niemal zerowym przyśpieszeniem.
- Łeeeeee - pogardliwie prychnęły dzieci, w tym rodzona Córka Wujka Przemka.
- Ty, stary co to było? - zarechotał Małżon.
- A idź ty! W połowie drogi woda zaczęła ciec, a nie płynąć i stanąłem. Musiałem się rękami odpychać, żeby zjechać! No i tak popycham, aż nagle pomyślałem, że ktoś może za mną jechać i mi na plecy skoczy, no to dawaj dupą i rękami i tak na zmianę kuźwa, aż wyjechałem.
Wujek Przemek obejrzał się i obrzucił pomarańczowy tunel pogardliwym wzrokiem.
- Też mi zjeżdżalnia!


czwartek, 13 sierpnia 2015

Sierpień miesiącem rekordów

Miałam sen.
Byłam w jakimś miejscu, które troszeczkę przypominało dworzec. Siedziałam na owalnej sofie, na której spały dwie kobiety. Było nam ciasno, więc trafniej byłoby powiedzieć, że wisiałam półdupkiem na siedzeniu. Kiedy jedna z nich zaczęła się przewracać z boku na bok, poderwałam się gwałtownie (we śnie ma się rozumieć).

Wtedy usłyszałam łomot.
Poczułam ból w kolanie.
Zimno na plecach.

Obudziłam się na podłodze.
Spadłam z łóżka i pociągnęłam za sobą Krzysia.
Leżał biedaczynka na mnie główką i ciałkiem, podczas gdy nóżki zostały na łóżku.

Ogłaszam uroczyście i z dumą, iż dzisiejsze poranne wypadnięcie z łóżka pobiło dotychczasowy rekord moich upadków z lat 2005-2014.


wtorek, 11 sierpnia 2015

Wywalić się po polsku

Zacznijmy od tego, że jestem trzeźwa.
W upały piję tylko wodę i to niegazowaną (normalnie takiej nie tykam).

Więc jak do tego doszło? No jak? Się pytam?

Przewrócić się po polsku to nie jakieś tam ruskie pieszczoty i szorowanie brzuchem po chodniku.

Przewrócić się po polsku to ułańska fantazja, huzarska mowa ciała i sarmacki wypas.

Przewrócić się po polsku to uczynić to trzy razy w ciągu trzech godzin.

Przewrócić się po polsku to mieć za świadków setkę gapiów, wzdychających z fałszywym współczuciem.

Upadek nr 1
Idę boso przez pokój. Znienacka lewa noga odjeżdża hen do przodu a prawa zostaje daleko w tyle. Przyklękam na kolano aż do zdarcia skóry i krwi pierwszej. Szpagat jak ta lala (Chodakowska wysiada). Klnę na czym świat stoi.
- Chciałbym zauważyć, że pośliznęłaś się na wodzie, którą rozlałaś i powiedziałaś, cytuję, zaraz zetrę - zauważa Małżon.

Upadek nr 2
Idę boso po basenowych kafelkach. Opisu upadku nie będzie, gdyż wszystko zdarzyło się zbyt szybko. Jeszcze w pozycji horyzontalnej dmucham na stłuczony paluszek i złamany paznokieć.

Upadek nr 3
Idę boso po basenowych kafelkach. Drobię jak gejsza. Dmucham na paluszek i opłakuję utratę paznokcia. Nagle lewa noga zjeżdża w bok, prawa podwija się pod spód i lecę na pośladki. Że się tak wyrażę: dupa zbita. Tym razem nie mam siły kląć, płakać ani wstać. Małżon zbiera mnie z ziemi (szkoda, że kamery nie miałem. Popytam, może z kamery przemysłowej jest jakieś nagranie).

Ostrożnie kładę się na leżaczku i liczę.
Do końca dnia siedem godzin.

To ile to jeszcze kości do połamania?

sobota, 8 sierpnia 2015

Bą tą

Pan kelner zbiera brudne talerze ze stołu.
- Thank you - mówię.
- Thank you very much - dodaje Zuzia.
- Kulwa mać - dorzuca rozpromieniony Krzyś.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Best komplement ever

Zdarza mi się od czasu do czasu przebywać za granicą w celach wypoczynkowych. Gdziekolwiek bym była, na dowolnej szerokości geograficznej, zawsze spotyka mnie to samo: jestem mianowicie brana za Rosjankę. Zasadniczo nic do Rosjan nie mam, ale przyjmijmy, iż moje poczucie patriotyzmu wewnętrznego cierpi na tym niezmiernie. Niezależnie czy mam makijaż czy jestem saute, czy jestem ubrana od stóp do głów w najnowszą kolekcję burbery czy też w worek od ziemniaków, zawsze cudzoziemcy zwracają się do mnie po rosyjsku.
- Zdrastwujcie priwiet! - zwraca się do mnie jakiś tubylec, podczas gdy dmucham gumowego zygzaka mcquinna do pływania.
- Ja nie gawarju pa ruski - odpowiadam wyniośle - ja gawarju anglijskij i germanskij i polskij.

No ale ad rem.

Jest takie miejsce, gdzie jedną z atrakcji są elektroniczne samochodziki dla naszych milusińskich. Jako że Zuzka niczego się nie boi, a Krzyś tym bardziej, wespół w zespół zaordynowali sobie przejażdżkę mechanicznym cackiem.
Na nic nasze tłumaczenia ani prośby.
- Tego jeszcze brakuje, żeby nam się tu zabili - warknął Małżon.
- Słuchaj, a może to o to chodzi. Zabiją się raz i popamiętają na zawsze.
Po paru dniach upierdliwego mędzenia, Małżon ugiął się i wypożyczył czerwone autko na 15 minut.

No i poszły konie po betonie.

Zuzka nacisnęła gaz i wjechała prosto w krzaki. Małżon wytargał ją stamtąd i jął wykładać prawidła jazdy samochodem: gaz, hamulec i takie tam.
Zuza dała po garach i ruszyła przed siebie. Zaprawdę osobliwy był to widok: Zuzka w czerwonym autku, prująca z maksymalną prędkością od krawężnika do krawężnika, i Małżon biegnący za córką, coraz bardziej zgrzany, czerwony na twarzy i wkurzony* do ostateczności. Do tego oburzony Krzyś: "teraz ja! a kiedy ja?"
- Ej, poczekajcie - zawołałam - lecę po aparat! Trzeba to uwiecznić!
W tym momencie Zuzka przejechała mi po lewej stopie autem.
- Nic się nie stało skarbie. Naprawdę. Nawet nie boli. Uważaj na siebie a ja przyniosę aparat dobrze?
- Dobrze.
Na wszelki jednak wypadek odsunęłam się lekko i ruszyłam biegiem pchając spacerówkę Krzysia. Pierwsze pięć metrów poszło nieźle, ale już na szóstym metrze prawa noga zdradziecko wygięła się i poczułam, że tracę przyczepność. Po nanosekundowej próbie uchwycenia balansu, stopy moje odtańczyły dość wdzięczną rumbę i pierdzielnęłam z wózkiem i hukiem na ziemię.

W takich sytuacjach tak już mam, że nie zrywam się od razu, tylko muszę się wyśmiać.

- Ojojojoj - usłyszałam za sobą słowa rzucone półgłosem w eter - dobrze że wózek pusty. Ciekawe czy żyje?
- Żyje, żyje - zarechotałam.
- O! - zdziwił się właściciel półgłosu - wy gawaricie po polski?
- No przecież jestem Polką! - niezdarne próby podźwignięcia się z chodnika utrudniał mi odbierający oddech chichot.
- A wywaliła się pani jak rasowa Ruska.



środa, 5 sierpnia 2015

Świntuchy

"Chodź na żużel Zuziu" - zaproponował Małżon. "Będzie fajnie" - obiecywał. "Będą malowanki i inne atrakcje" - kusił.
"Dobrze" - odparła moja mała, niewinna Córeczka.
A ja w dobrej wierze puściłam moją Leliję do tych świntuchów...


Popularne posty