niedziela, 31 maja 2015

Brawo ja

Czy może być coś piękniejszego od Krzysia wywalającego się w sklepie i informującego wszystkich: "przewróciłem się. Rozwaliłem sobie łeb"? Albo od wywalającej się pod blokiem Zuzi (nogi w górze, sukienka zadarta aż na plecki, zdarta skóra na dłoni)?

Tak.

Wymowne milczenie telefoniczne Małżona na wieść, że zapomniałam kluczy od domu, a siedzę pod klatką, bo wróciliśmy ze spotkania ze świnką Peppą.

No i potem Jego twarz, kiedy to jak huragan wpadł do klatki na 5 wyścigów do końca meczu żużlowego Falubaz-Unia Leszno.

Tymczasem siedzę w schowku na odkurzacz. Liczę, że do jutra Mu przejdzie.

sobota, 30 maja 2015

Zakupy? Kino?

Skromna przebieżka po sklepach z ubraniami utwierdziła mnie w przeświadczeniu, iż:
- byłabym się elegancko i modnie ubrała,
- byłabym wyglądała jak milion dolarów,
- byłabym zachwyciła gawiedź,

gdybym była dwa rozmiary mniejsza.

A tak?

- Naści - mówią anonimowi producenci babskich fatałaszków - w dziale xxxxl mamy coś interesującego. Oj tam, że sprzed kilku sezonów. Dziś nie premiuje się bobasków. O modzie na ruch i zdrową żywność nie słyszała?
Zasysam bebol próbując dopiąć orsejowy xl. Gęba czerwona, włos rozczochrany, oczy wyłupiaste z wysiłku. "Noż do kury nędzy - myślę - to chyba na chińską mikruskę jest szyte".
Zaczynam tańczyć w tyciuniej przymierzalni wymyślną choreografię, usiłując zedrzeć z siebie najnowszy krzyk mody. Z wysiłku tracę oddech, odbijam się od ścian, klnę pod nosem, gdy moje gołe plecy zderzają się z zimnym lustrem.
- I jak? - pyta Małżon - długo cię nie było. Co tam robiłaś?
- Trenowałam, bo chcę startować w jukendęs.
- Uhm. A co ze spódnicą?
- A chór z nią. Idziemy do kfc; jeść mi się chce.

Abo może do kina. W końcu dzień dziecka. Zapraszam na seans pt. "Wesołe perypetie dwulatka w kinie".






The end

środa, 27 maja 2015

Krzyś Pajacyków

Z tęsknoty za latem, zaczęłam rozglądać się za jakimś fajnym strojem kąpielowym. Jak na razie towarzyszyli mi Małżon i Dzieci. Ale z oglądania wychodziły nici, bo Zuzia leciała od razu na stoisko dziecięce, Małżon za nią, a ja zostawałam z Krzysiem, który, z wielką uciechą, zrzucał nisko powieszone fatałaszki. Umęczyłam się tylko, a na koniec usłyszałam, że jestem wybredna, bo strojów jest skolko ugodno, tylko ja marudzę.

Dziś wracaliśmy z Krzysiem od lekarza i po drodze wdepnęliśmy do sklepu z bielizną.
- Dzień dobly!!! - zawołał jowialnie Synuś od progu.
- Dzień dobry! - pani ekspedientka rozpłynęła się jak masło na grzance.
Zrobiliśmy rundę po sklepie i wpadliśmy na ekspedientkę.
Krzyś uśmiechnął się szeroko.
Ekspedientka oduśmiechnęła się.
- Przyśliśmy .... przyśliśmy ....
- Taaak???
- Przyśliśmy po cycki!


poniedziałek, 25 maja 2015

Pan niebieski i pan pomarańczowy

- To kto wygrał? - zapytała Zuzia w niedzielę o 22.30, ziewając potężnie.
- Niebieski.
- A ja na kogo głosowałam?
- Na pomarańczowego.
- No i?
- No i przegrał.
- Jak to: przegrał? Przecież dwa razy na niego głosowałam!

I tak, i nie, Córcia. Bo widzisz, na mojej karcie skreśliłaś pomarańczowego, a ja niebieskiego, co uczyniło mój głos nieważnym. Dla mnie jest jednak ważny, bo oznacza mój sprzeciw wobec obu kandydatów.
Z panem niebieskim nie łączą mnie żadne wspólne poglądy; drażni mnie jego amerykański sznyt - łopoczące flagi, przyklejony uśmiech, poza na zbawcę udręczonych obywateli, paluchy artretycznie rozcapierzone w znak victorii.
Pan pomarańczowy to z kolei tłusty, najedzony kot, któremu się nie chce nawet udawać, że coś robi. Uosabia wszystkie grzechy władzy: arogancję, pychę, butę, pogardę dla inicjatyw społecznych, kompletny odlot i przekonanie, że jak nam jest dobrze, to innym też. Praca i kredyt - to rozwiązanie problemów wszystkich niedojdów umykających tanimi liniami na wyspy.
Pan pomarańczowy i jego koledzy uznali, że to, co sprawdzało się do tej pory, nadal pasuje i zagrali starą, dobrą i nieocenioną kartą strachu, wieszcząc nadciągający armaggedon w przypadku wygrania pana niebieskiego i jego ferajny. W swoim pałacu, przy obiedzie u przyjaciół sowy, dumni, że ich kolo zlapał spoko fuchę za granicą, nie zauważyli że się elektorat zmienił. Spore grupy kopanych w imię zgody narodowej zaryzykowało i postawiło na niebieskich.
I tym sposobem Zuzieńko, znajdujemy się w impasie: niebieski i pomarańczowy będą się wzajemnie blokować i taka to będzie przyszłość, której na imię Polska. Rozumiesz? Ej, Zuzia? Co ty?! Śpisz???
No kurde, jak matka raz na ruski rok coś mądrego powie, to nikt nie słucha, a jak głupoty plecie, to każdy radary nastawia i potem opowiada anegdotki przy obiedzie.
Eeeeeeech.....



czwartek, 21 maja 2015

El condor pasa

- Małżon, ogłosili mobilizację w przedszkolu na międzyprzedszkolny turniej sportowy. Zgłosiłam Cię.
- A kiedy?
- 20 maja. I proszę mi się tu nie wykręcać! Migałeś się trzy lata. Teraz się udzielisz.
- Ale ja mydło kupowałem!
- A teraz wskoczysz w dresiki i pobiegniesz w sztafecie.
- A kiedy to dokładnie jest???

Oczywiście, dość szybko okazało się, że dokładnie tego samego dnia i tej porze, w firmie Małżona zwołano pilną naradę, której ten nie mógł opuścić pod groźbą śmierci.

Ubrałam się więc osobiście w najlepsze dżinsowe spodnie, jedyne sportowe buty, białą koszulkę z nr 8 i pojechaliśmy na turniej.

I było zarąbiaszczo.

Były biegi slalomem.
Były biegi pod płotkami.
Były biegi przez tunel.
Było rzucanie i zbieranie woreczków z grochem.
Machaliśmy transparentami i darliśmy się.

Zuzka w morderczym wyścigu z wiaderkiem

Ó-sem-ka!!! Ó-sem-ka!!!

Potem nadeszła nasza kolej.
- Dobra Małżon, to ja lecę, a ty mi zrób z jedno zdjęcie jak się ścigamy!
- No - wysapałam po biegu - zrobiłeś zdjęcia?
- Jedno.
- Jak to: jedno?
- A chciałaś więcej?


W turnieju zajęliśmy drugie miejsce.

A po powrocie okazało się, że też dostałam mój osobisty medal.


- Łoooooooooł!!!! - zakrzyknął Małżon - coś nam się na oknie rozbiło!!!
- Albo i nie - wymamrotałam ponuro.

wtorek, 19 maja 2015

Zuzia wypisuje się z karate

- Aha i jeszcze zapomniałam wam powiedzieć, żebyście mnie wypisali z karate - zagaiła swobodnie Zuzia przebierając się wieczorem w piżamkę.
- A dlaczegóż to? - zapytałam autentycznie zdumiona.
- No bo tam trzeba dużo skakać a mnie skakanie męczy - wyjaśniła spokojnie.
Zatkało mnie.
- No jeszcze czego?! - fuknęłam, kiedy doszłam do siebie - już pędzę, żeby cię z karate wypisać. Będziesz chodzić i będziesz skakać!
- Ale ja nie chcę! - pisnęła płaczliwie - ja się męczę!!
- To poczekaj aż pójdziesz do szkoły na wuef.
- Co to wuef?
- Taka lekcja. Polega na tym, że człowiek rusza się bez sensu i mu za to oceny stawiają. Będziesz skakać w dal, biegać na czas i dookoła boiska, robić fikołki i grać w różne gry.
- A to wszyscy chodzą na wuef czy tylko ci, którzy się zapiszą?
- Wszyscy. Nikt się nie pyta, czy chcesz czy nie.
- A kto takie coś wymyślił?! - wzburzyła się zadziornie.
- Jakiś mądrala. Teraz na tym karate to masz łaskotki; w szkole dopiero będziesz zmęczona i wykończona podskokami. Jakieś biegi kupera srupera, wygibasy, cuda-wianki. A na koniec i tak ci lufę wywalą.
- Powiedziała mama, która na wuef nie chodziła, bo miała zwolnienie - zarechotał Małżon zza drzwi.

A to nie szkodzi, bo jak mnie kto wkurzy, to dogonię i nogę zadrę, żeby kopa wypalić.
Celująco.

niedziela, 17 maja 2015

Czas wolny Dzieci

Poziom natężenia dźwięku w domu Oriona i ich najczęstsze przyczyny:

1. Cisza

Dzieci bawią się samodzielnie, a czynność pochłania je bez końca. Uwaga: należy natychmiast sprawdzić stan pokoju i równowagę psychiczną dzieci.

2. Płacz

Ktoś komuś coś odebrał, a poszkodowany nie ma możliwości odbioru przedmiotu. Należy podejść w miarę szybko, zanim przedmiot zostanie poważnie uszkodzony.

3. Krzyki

Leją się. Motywy bójki są zróżnicowane; wygrany i przegrany zamieniają się rolami. Nie trzeba się śpieszyć. Czekamy, aż rozwiążą problem we własnym zakresie.

4. Łomot

- Krzysiek żyjesz?
- Tak, ziję Zuziu. A co?

Skoro wszysko wiadomo, nie fatygujemy się do pokoju, tylko wyciągamy specjalny zeszyt i wpisujemy cenę zniszczonego przedmiotu, pamiętając, aby odliczyć winowajcy stosowną kwotę od posagu.

środa, 13 maja 2015

Zwierzenia Krzysia

Babi, czyli moja Mama, wyznaje zasadę, że bałagan w domu jest oznaką szczęśliwych, spełnionych i wybawionych dzieci. Aktualnie przebywa u nas, w związku z czym, mam czworo szczęśliwych dzieci.
I tak sobie siedzą we dwójkę - Babi i Krzyś - pośród rozwalonych puzzli i prowadzą dialog:
- A mama to się bardzo denerwuje jak nabałaganisz?
- Uhm
- I pewnie mocno na Ciebie krzyczy...
- Nie. Nie kśicy...

(Ukochany Synuś. Nie ma co Babi wtajemniczać w sekrety naszego Gwiazdozbioru)

- ... mama dze lyja.



(Kapuś. Śpisz dziś bez kolacji.)


czwartek, 7 maja 2015

Kochany Krzysiu!

Staroamerykański przysłowie mówi "the sky is the limit", a staropolskie przysłowie mówi "żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała". Dlatego Amerykanie posiadają innowacyjną gospodarkę, a Polacy nie.
Zgodnie z Orionową teorią dwuczasowości biegu życia, znajdujesz się w fazie pierwszej, kiedy to czas płynie wolno. W okresie dorosłym czas osiągnie prędkość w machach, żeby na starość powtórnie zwolnić.
Wkraczasz w okres smakowania, obserwacji, buntu i naporu. Nigdy już potem nie bedziesz tyle wiedział ani nie będziesz tak przekonany, jak w okresie dzieciństwa i młodości. Dziać się to będzie dynamicznie, zanim system Cię wchłonie i rozdrobni, zanim krzykniesz "veto!", a podwaliny świata wyjmą zza pleców gruby, sękaty kij, poplują w dłonie i warkną: "sprawdzam".
Niczym drobna, znana dziewczynka, zasiądzisz na rowerze i, po chybotliwej przejażdżce czterokołowcem po prostej drodze, zażądasz kategorycznie odpięcia małych kółeczek i upojnego rajdu offroadem.
Albo tak jak ta sama dziewczynka, pójdziesz na kurs pływania i po pierwszej lekcji dojdziesz do wniosku, że woda to Twój żywioł, że pływanie i nurkowanie to bułka z masłem, że inni mogą patrzeć i szlochać żałośnie, że oni tak nie umieją, że ani pływanie synchroniczne, ani na czas, to nie jest absolutnie coś trudnego.
Pewnie po lekcji pływania spitolisz Tacie i, korzystając z faktu, iż jest on w ciuchach, wskoczysz do brodzika i zaczniesz robić małpie wygibasy. Potem Tata popełni błąd i rzuci w Ciebie klapkiem, próbując nakłonić Cię do wyjścia, a Ciebie rozśmieszy swobodnie unoszący się na powierzchni wody klapek; najpierw jeden, potem drugi. Dam sobie głowę ściąć, że zignorujesz gniewne pohukiwania Taty i ubierzesz w wodzie klapki. Potem bankowo dostrzeżesz niewielką zjeżdżalnię zamontowaną w brodziku i zapragniesz zdobyć szczyt. W klapkach. Z dołu do góry.
Coś mi podpowiada, że pośliźniesz się, odpadniesz od ściany i wyrżniesz ustami w krawędź zjeżdżalni.
I rykniesz, zupełnie jak ta dziewczynka.
Legendy prawią, że od krzyku zatrzęsły się szyby, woda w basenie uniosła się falą tsunami i zalała suche miejsca i uciekających w popłochu ludzi, a gabinecie dyrektora basenu zadźwięczały kieliszki.
Biedny Małżon rozrzucił wokół siebie posiadane artefakty i usiłował wyciągnąć tryskają krwią Zuzię z wody. Zrobiło się zbiegowisko z ratownikami w roli głównej. Ktoś wyciągał apteczkę, ktoś coś krzyczał o słoniku zabójcy, ktoś wspomniał coś o wzajemnej relacji czasu i wesela, a Zuzia ryczała. Nad tym wszystkim stał zakrawawiony niczym Jason Voorhies Małżon, kiwając smętnie głową. Ale spoko. Następnego dnia Zuzia, z modnie powiększoną wargą, pojechała do teatru na przedstawienie i nawet nie zająknęła się o zderzeniu z brodzikową zjeżdżalnią.

Kochany Krzysiu, mój mały mężczyzno, uroczysty Jubilacie, żyj najpiękniej jak umiesz i nie daj się zwieść, że na wszystko jest czas. Otóż nie ma czasu czekać, niczego nie odkładaj na potem, żyj chwilą, doceniaj tu i teraz, a przyszłość zostaw przyszłości.


Jak robi lew? A jak robi kotek? A jak robi myszka? A jak robi mama?


środa, 6 maja 2015

Życie światowe Zuzi na skalę lokalną

W przedszkolnym mikroświecie Zuzi, życie toczy się trybem zarezerwowanym dla bohaterów "Mody na sukces".


Znękana faktem, iż mój dziadowski netbook nie odtwarza filmu, który miałam przedstawić na ważnej prezentacji, pokłusowałam z równie poirytowanym Krzysiem po Córkę na uczelnię. Poprzednie dwie godziny walczyłam z systemem ściągając nowe oprogramowanie, aktualizując stare, czytając fora w poszukiwaniu rozwiązań i - że się tak wyrażę - dupa zbita.


A w przedszkolu hiobowe wieści.
- Proszę pani, a Zuzia jest jeszcze w szatni i spóźnia się na zbiórkę, i wszyscy na nią czekają. Zuzia najpierw ubrała buty, potem spodnie i wtedy okazało się, że to niewłaściwa kolejność; kiedy Zuzia zorientowała się w pomyłce, zaplątała buty w spodnie i załamała się nerwowo.
- Proszę pani, a Zuzia dzisiaj na korekcie dostała woreczkiem z grochem w oko.


Sfochowaną Zuzię znalazłam w szatni. Wyplątała już buty ze spodni, ale ubrana była cokolwiek chaotycznie: kurtka narzucona na bluzeczkę na krótki rękawek i przedszkolny fartuszek. W rączce sweterek i bluza. Zobaczyła mnie i klapnęła ciężko na ławeczkę.
Usiadłam naprzeciwko.
- Coś pechowy dzień dziś masz, co? Co z tym woreczkiem?
- Aaaa - stęknęła - Koleżanka we mnie rzuciła. Ale to Inna Koleżanka jej kazała.
- A dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
- Słuchaj - spytałam konfidencjonalnym szeptem - a może Inna Koleżanka dowiedziała się, że byłaś u  jej narzeczonego w gościach, co? Wszyscy wiedzą, że Ona i On to papużki nierozłączki.
- Ja milczałam - odpowiedziała z powagą - On też milczał.


Najwyraźniej Ona i tak się dowiedziała.

Uffff, praise the Lord, it's only woreczek z grochem.



poniedziałek, 4 maja 2015

Majówka w pięknych okolicznościach przyrody (przydługie)

Tegoroczną Wielką Majówkę przepłynęliśmy stylem dowolnym, w przeciwieństwie do reszty Polaków, którzy preferują styl klasyczny (otwarta przestrzeń+grill+piwko).
Święto Pracy obeszliśmy wylegując się w domu i markując sprzątanie.
W sobotę, spracowani jak mało kiedy, wyruszyliśmy na piknik do Zatonia.
Najpierw jednak trzeba było nakarmić wiecznie głodne dzieci. W tym celu zajechaliśmy do ulubionego baru, ale był zamkniety, co zmusiło nas do poszukiwania żarcia w Focusie. Każdy wie czym jest parkowanie w tym miejscu, więc można sobie wyobrazić naszą radość, kiedy odkryliśmy wolne miejsce po niecałym okrążeniu. Wjechaliśmy w lukę z fasonem. Nagle ktoś zawalił w szybę od strony kierowcy i zaczął się drzeć. Zezwał Małżona od penisów, okraszał wszystko synonimem słowa "nierządnica", a na końcu nakazał mu oddalić się krokiem jednostajnie przyśpieszonym.
Po czym odszedł sobie - jak gdyby nigdy nic.
- Ty kumasz w ogóle co to było?
- A ja wiem? Wyskoczył jak diabeł z pudełka i zaczął się wyrażać przy naszych niebożętach.
- Ale skąd on się wziął? Widziałaś kogoś, kto tu chciał wjechać, bo ja nie.
- Ja też nie.
I tak zbesztani, w poczuciu głębokiej niesprawiedliwości w ocenie kompetencji społecznych Małżona, podążyliśmy do Focusa, gdzie standardowo zamówiliśmy kurczaka, ziemniaki i surówę. Niedzielny klasyk w sobotę.
Potem wyjechaliśmy na festyn do Zatonia, ale z powodu remontu czy budowy drogi czy tam ronda, wyjechaliśmy z ZG, objechaliśmy dalsze wioski i, po zrobieniu efektownej pętelki, zjechaliśmy do ZG - dzielnica Zatonie.
Magiczne miejsce.



Już na miejscu uderzył nas charakterystyczny zapaszek.
- Śmierdzi - stwierdziła Zuzia pociągnąwszy nosem.
- Oj, ty mały mieszczuchu! Tak pachnie natura.
- A co to za kwiatki?
- A nie wiem.


Podążyliśmy leśnym duktem na festyn zorganizowany z wielkim sercem. Było malowanie twarzy, zabawy dla dzieci, loterie, grał zespół, rycerze strzelali z łuku, a damy przechadzały się dostojnym krokiem. A wszystko w cieniu ruin pałacu Doroty Talleyrand.




Potem poszliśmy na spacer po imponującym parku. Po obu stronach ścieżki roztaczał się kobierzec białych kwiatków.
- Chodźcie dzieci. Patrzcie, tak wygląda czosnek niedźwiedzi.
- Skąd wiesz?
- A podsłuchałam jednego pana.
Zerwałam dwa kwiatki, potarłam w dłoni i podsunęłam dzieciom pod nos.
- Fuj, ale smlót - stwierdzili jednyślnie Zuzia i Krzyś.
Smarknęłam.
- No faktycznie. Czuć mocno - wręczyłam dzieciom po kwiatku czosnku niedźwiedziego i ruszyliśmy w stronę auta.


Pięknej urody niedzielę spędziliśmy w skansenie na Zielonym Targu w ZG - dzielnica Ochla.

Poniedziałkowy rozgardiasz zaczął się nieprzyjemnie. W przedpokoju brzydko pachniało. "Po robocie muszę znaleźć śmiedziela" postanowiłam. Narzuciłam na grzbiet płaszcz i pobiegłam z Zuzką do przedszkola. Niestety, w przedszkolu też śmierdziało. Rozejrzałam się z niesmakiem dookoła. Co tak wali?- niuchałam.
W oczekiwaniu, aż Zuzia się przebierze, włożyłam ręcę do kieszeni i wyjęłam z niej mały, lekko zwiędniety, biały kwiatek. Roztaczający się swądek buchnął mi rąk.
- O, znalazłaś kwiatek - ucieszyła się Zuzka - włożyłam ci go do kieszeni na pamiątkę. Ten drugi też ci wsadziłam, ale do drugiej.

Super. Tak właśnie pachnie natura. I mój płaszcz.

Popularne posty