wtorek, 29 marca 2016

Deszcze niespokojne

Około godziny 13 w Poznaniu spadł deszcz. Nie jakiś tam kapuśniaczek, ale solidne krople, duże, ciężkie i gęste.
A ja akurat musiałam wyskoczyć z auta, żeby opłacić bilet parkingowy.
Narzuciłam głęboki kaptur na głowę i sprawnie lawirując między samochodami dobiegłam do automatu, zapłaciłam 10 PLN za 65 min. i ruszyłam w drogę powrotną.
Właśnie wsiadałam, kiedy zdradziecki wiatr od północy powiał solidniej, wskutek czego drzwi zmieniły położenie, a ja z całym impetem przylutowałam w nie, dokładnie w miejsce, gdzie jeszcze nanosekundę wcześniej była przestrzeń, a nie stalowa bariera.

No aż tak to nie wyglądało, ale wyobrażam sobie, że mogło tak być.

- Auć, aua, mamuniu - jęczałam chwilę potem.
Pod grzywką wykwitło mi ładne zaczerwienienie otaczające kontrastowo jasną kreskę - odbicie rogu drzwi.
- Ej Małżon, ale, kurczę, boli. Z przodu głównie, a teraz jakby z tyłu zabolało. Takie dziwne uczucie. Słuchaj, a może ja wstrząsu mózgu dostałam? O w mordę jeża. Jeszcze tego brakowało! Może lepiej zawracajmy do szpitala, co? Tam mi pomocy udzielą...
- Nie masz żadnego wstrząsu mózgu! - huknął nagle Małżon
- Skąd wiesz?
- Bo gadasz! Ludzie ze wstrząsem mózgu nie ględzą tyle. Jezu, ile można?! Walnęłaś się tylko o drzwi, kobieto!!!!!

W sumie mogłabym się z Małżonem zgodzić, przypomnieć sobie klasyczne objawy wstrząsu mózgu, przyznać, że trajkotanie w kółko macieju o wydumanym uszczerbku na zdrowiu jest faktycznie słabe.
Zamiast tego zrobiłam to, co zwykle.




Obraziłam się.


niedziela, 27 marca 2016

Święta u Babi

czyli włącza nam się szwendacz i robimy niezapowiedziane naloty Przyjaciółkom, które miały inne plany na wieczór, ale decydują się nas przyjąć.

Wszystko to po odrobieniu pańszczyzny natürlich (sałatka, zakupy, jaja faszerowane).

No więc siedzimy i gadamy i nagadać się nie możemy. Kasjopea tradycyjne naciąga zmarszczki, Syriusz ma na kwestie starzenia się wywalone, Andromeda przygląda nam się pobłażliwie, ja zalewam się łzami na okoliczność nieustannego tycia.
Pan Domu wyciągnął dwie flaszeczki i szczodrze polewając nam do kieliszków, uprzejmie udaje zainteresowanie babskimi dylematami.
Winko jest domowej roboty, wiśniowe, cierpkie jak należy i wchodzi jak soczek.

Po dwóch kieliszkach, jajku w galarecie, dwóch sałatkach i cieście, mam dosyć, więc przesiadam się na sofę, gdzie z dziewczynami robimy sobie obciachowe selfie z dzióbkiem.

Około 22 opuszczamy wreszcie gościnne progi Andromedy i udajemy się w stronę auta Syriusza (jedyna trzeźwa; migrena to straszliwa klątwa). Może i Kasjopea szła, ja tam nie wiem, bo moje stopy obite w pantofelki na obcasie, tańczyły po chodniku wdzięczną sambę.
- Zawsze tak jest - marudzę - jak popiję w mieszkaniu, jest git, ale jak wylezę na świeże powietrze, to widać od razu, ile spożyłam.
Na szczęście udało się wleźć do samochodu, zajechać z fasonem pod dom rodzinny, w którym oczekiwali mnie Małżon z Dzieciami oraz Babi i dojść w miarę równo pod drzwi od klatki.

Pod blokiem puściusieńko, ani żywego ducha, głucho, na szczęście nie ciemno.

Naciskam domofon.
- Tak? - zakrzeczało w głośniku.
- Otwórz!
- Ziemniaków nie potrzebujemy. Dziękuję - I Małżon huknął słuchawką.
- Noszszsz ty taki owaki, by cię posra... - mamroczę wyciągając telefon - A, no i elegancko - warczę patrząc na rozładowany ekran.
Stanęłam pod klatką. Myślę. Dzieciaki pewnie śpią, Babi takoż, a ja będę domofonem napierdzielać. Trudno, wzruszyłam ramionami i nacisnęłam guzik.
I nic.
Głucho.
Domofon spsuł się.
Nie dzwoni.

Pora na panikę albo alternatywne plany działania.

- A pani co tu tak stoi? - zadudniło mi znienacka za plecami.
- Eeeee ... a stoję ... bo tego ... drzwi zamknięte i ... tego ...
- A mama co? Nie otwiera?
- Mama pewnie śpi - zmyślam na poczekaniu - a mój mąż (nie chce mnie wpuścić gadzina i jaja se robi, że niby ziemniakami handluję i jak go znam, to teraz stoi skryty za firanką i rechocze do rozpuku, a ja się tu produkuję jak jaki cudak, telefon mi padł, a wokół mnie ulatnia się aromat domowego wina wiśniowego i tak to z grubsza wygląda, panie sąsiedzie) pewnie nie umie nacisnąć guziczka - kończę uśmiechając się rozkosznie.
- To ja cię wpuszczę - mówi sąsiad - Piwnicą przejdziesz.
Zawyłam w duchu. Zabiję dziada. Przez jego durnowate dowcipasy będę kanałami do domu wracać. Z sąsiadem jako fortpocztą. Już to widzę:
"Jak tam było u dziewczyn?
A spoko mamuś. Troszku się naprułam i chciałam się wśliznąć cichcem do dom, co się będziesz w święta denerwować, widząc mnie splątaną, ale wtedy, wystaw sobie, twój zięciuniu nie wpuścił mnie do klatki; domofon się zepsuł, ale uczynny sąsiad mnie o 22.30 pod drzwi piwnicą odstawił. Będą sąsiedzi ci jeszcze o tym opowiadać; w końcu nie co dzień znajoma smarkula z trzepaka wężykiem wraca."
- E, ty - zaskrzeczało ponownie w domofonie - jesteś tam?
Błogosławiony dźwięk brzęczyka.
- O, jest! Dziękuję, mąż mi właśnie otworzył. Spokojnej nocy życzę!

Już na parterze nie miałam złudzeń, a na trzecim piętrze wszystko było jasne: w drzwiach stał komitet powitalny - Małżon, Babi i Krzyś na dokładkę.
- Coś wolno szłaś - powiedział Małżon słodkim głosikiem - martwiliśmy się.

piątek, 11 marca 2016

Do czego przydaje się starsze rodzeństwo

Piątki są nieludzkie, bo musimy zrywać się bladym świtem i iść do szkoły na ósmą.
Prawie zawsze humory mamy podłe.

No więc doczłapaliśmy się do szatni, gdzie padłam na ławkę i zaczęłam pochrapywać.
Ale gdzie tam się w szkole wyśpisz!

- A ja - krzyczy jakiś młodzian zza krat - podpalę wszystkie szkoły, żeby nikt nie musiał chodzić!!!
Odpowiedzią był ogólny entuzjazm zgromadzonej wokół wywrotowca gawiedzi.

- Proszę panią, a ile on ma lat?
Otwieram ślepia i zdaję sobie sprawę, że pytanie skierowane jest do mnie a stawia je kolega z klasy Zuzi. Wzrok młodzieńca skierowany jest na awanturującego się Krzysia.
- A twoja siostra ile ma lat? - mamroczę.
- No prawie trzy.
- Krzyś ma tyle samo.
- Moja siostra już mówi ...
- Uhm - udaję zainteresowanie.
- ... kupa, gówno, srać. Takie tam. Sam ją nauczyłem.

Reszta dzieciaków w szatni - włącznie z Zuzią - zaczyna się głośno rechotać. Nawet Krzyś uśmiecha się półgębkiem.

- Bardzo to ładnie z twojej strony, że się tak opiekujesz siostrzyczką. Mamusia ma pociechę - mówię ziewając potężnie.

Dobrze, że ten klasowy funfel Zuzi nie zwierzył mi się mi po 14.
Jeszcze bym jakąś gadkę umoralniającą palnęła.


niedziela, 6 marca 2016

Chora, chorsza, najchorsza

Piątku nie pamiętam w ogóle, sobotę jak przez mgłę, ale dzisiaj to nawet popełniłam obiad.


Żyjesz sobie człowieku kulturalnie, nikomu nie wadzisz, pląsasz przez świat niczym tygrysek przez Stumilowy* las i nagle - jeb - mordą w mikser, pardon, w grypę.

No więc weekend spędziłam zwiedzając przedsionki piekła.

Niebożęta zastrachane, bo matka umierają, Małżon pragmatyczny jak zwykle (wstawaj, do roboty się spóźnisz. Do jakiej roboty, człowieku, ja do sracza bez GPS nie trafię), Babi wstrząśnięta (jak to: chora? Przecież ty nigdy nie chorujesz); na szczęście z odsieczą przybyła Ciocia, od której nie odbierałam telefonów, więc doszła do wniosku, że ani chybi zeszłam i przyszła to sprawdzić.

Bo ja NAPRAWDĘ nie choruję. Taki mój psi los, że tylko bywam przeziębiona, zasmarkana, zakaszlana, ogólnie rozbita i nic ponad to. Obecna sytuacja jest dla mnie ekstremalna.


Są też plusy ujemne tej sytuacji; obejrzałam mianowicie z wielkim skupieniem krajowe eliminacje do Eurowizji. No i powiem bez kozery, że co się zobaczyło, to nie nieodzobaczy, a co się usłyszało, to się nieodusłyszy. A babaryba to chyba tam dla jaja wystąpiła. I nie, nie wygramy, no way hose.

                      Uuuuuuu óóóÓÓÓÓÓ (best wykon ever)



* wiem, wiem, są tacy heretycy, co to twierdzą, że chodzi o Stuwiekowy las, ale na pohybel im.

wtorek, 1 marca 2016

Co Zuzia powiedziała

Weszłam do łazienki.
Wyszłam z łazienki.

- Zuzka szykuj nogi, zaraz ci je z tyłka wyrwę.
- Za co?
- Za bajzel w łazience.

Akurat się pakowała do szkoły i podeszła do mnie z książką do angielskiego.
- Dobra, to .... (niezrozumiałe) a ja ... (niezrozumiałe).
- Jeszcze co! Ty się spakuj i ty sprzątnij zlew.
- A co ja powiedziałam?
- Że ja mam cię spakować, a ty zrobisz zlew.
- Zuzia powiedziała, że się spakuje i zrobi chlew - sprostował Małżon - Jak mówi tak robi.

Córka popatrzała na nas jak na czubków i odrzekła znużonym głosem
- Powiedziałam: "tylko się spakuję i zrobię zlew".

Popularne posty