czwartek, 26 lutego 2015

Allegro. Szajn brajt lajk e dajmond

Wdaliśmy się w publiczną pogawędkę z panią sklepową, która wysilała się bardzo sprzedając nam sukienkę na bal karnawałowy Zuzanny.
Sciślej rzecz biorąc - w pogawędkę wdało się oprócz nas jeszcze 46 innych osób.
Rozeszło się o to, że sukienkę zamówiliśmy 07.01, bal był 19.01, zaś strój doszedł 26.01. Szedł z Poznania, dodajmy dla ścisłości.
 
23.01. wystosowaliśmy do pani maila, w którym poinformowaliśmy ją, że:
proszę się nie trudzić i nie wysyłać do nas zamówionej sukienki. Nie wywiązała się Pani z umowy, nie wysłała do nas paczki w ciągu 2-3 dni (zgodnie z pkt. 6 informacji od Pani), a wyjaśnienia, których nam Pani udzieliła drogą mailową były żenujące i kompletnie nieprofesjonalne. Żądamy zwrotu wartości zamówionego towaru w wysokości 71,99 zł na konto...

Na co pani odpisała, iż:
Niech Pan wybaczy, ale żenujące jest o, iż Pan nie potrafi czytać i ma pretensje i do tego wystawia Pan komentarz bez żadnych podstaw.. Chcieliśmy sie wywiązać z zawartej umowy (po 11 dniach r)- Pan odmówił, pieniądze zwróciliśmy, a Pan wystawia komentarz negatywny - mógł Pan zamówić u konkurencji, gdzie czas wysyłki jest ładnie podany w opisie aukcji "Wysyłka z kraju producenta" - czyli czyt. z Chin, chińską pocztą bez podglądu idzie 6tygodni..
 
Wtedy - już mocno wkurzona - zapewniłam panią, że:
najbardziej żenujące jest jednak to, iż osób nie umiejących czytać ze zrozumieniem, a mających pecha skorzystać z oferty Pani sklepu, jest dużo więcej, sądząc po negatywnych opiniach na allegro oraz postach na fb.
Co więcej, wszystkie one dotyczą dziwnym trafem tej jednej, konkretnej sukienki.
A teraz najlepsze:
w ferworze negatywnych opinii, pomyliła Pani nie umiejących czytać. Informuję Panią, z całą odpowiedzialnością, że NIE dostałem od Pani ŻADNYCH pieniędzy na konto, a sukienka doszła wczoraj. Jak rozumiem, jest tak wielu niezadowolonych, że wzięła mnie Pani za kogo innego.
Mam 14 dni na zwrot towaru, nieużywanego oczywiście, no chyba, że znowu mam braki w rozumieniu teksu pisanego i mogę Panią zapewnić, iż sukienkę zwrócę, a Pani odda mi pieniądze. Proszę jeszcze raz przejrzeć swoje dokumenty i ogarnąć bałagan, który Pani wygenerowała.
Co do zakupów u konkurencji – ma Pani to jak w banku, że w ..... zamówienia nie złożę a negatywną opinię będę powtarzał każdemu, kto wpadnie na pomysł, aby dokonać u Państwa zakupów.
Bez poważania.
 
Over&out
 
Ostatecznie kieckę udało się odprzedać, więc nie musieliśmy się z panią przepychać o kasę.
Jednakże liczba negatywnych opinii na allegro osiągnęła masę krytyczną, skutkiem czego konto sklepu zablokowano. I tak to jest, jak się handluje towarem, którego się nie ma.

Ale ja nie o tym.
Otóż Małżon, tak z ciekawości, zerknął na swoje konto na allegro i stwierdził z satysfakcją, że ma same pozytywy jako kupujący. Zerknęłam ja też i poczytałam wnikliwie. Prawie wszystkie były tendencyjne: "polecamy tego Allegrowicza, bla bla bla". No ale jedna opinia wprawiła mnie w wyśmienity nastrój do końca dnia, a może nawet i  tygodnia.
 
    Uwaga....!!!
 
"kiedyś, gdy będę już za stary by handlować na Allegro , zasiądę przy kominku , zapalę fajkę i opowiem wnukom o aukcji z Tym Człowiekiem ! To Lśniący Diament wśród Allegrowiczów. Dziękuję i pozdrawiam."
 
 

 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Jak się człowiek śpieszy, to się jutjub cieszy...

Robienie zakupów z Małżonem to udręka.
Ale taka na maksa, taka, że za wyjście po sprawunki, dodatek za szkodliwe powinnam dostawać.
Całe nieszczęście bierze się stąd, że Małżon ma rentgena w oczach (dziwne, że się o niego CIA albo MI6 nie biją).
No więc zbliżamy się do sklepu, np. odzieżowego, kiedy Małżon już w przedprogu lustruje wnętrze


i stwierdza zdecydowanie "tu nic nie ma", tzn. ani butów, ani spodni, ani koszul, ani czego on tam w danym momencie potrzebuje.
Kiedy już uda się go prośbą, groźbą albo perswazją wciągnąć do sklepu, Małżon ma w zanadrzu zawsze ten sam zestaw reakcji.
Reakcja number one, na okazywany mu pierdylion szmat:


Reakcja number two, na okazywaną cenę:


Więcej reakcji nie ma, dziękuję za uwagę.

Jednym słowem, Małżon to twardy przeciwnik, który jakby nie musiał, to by do sklepu nie wchodził; ale kiedy ściśnie go potrzeba chwili, zakupy należy załatwić w tempie ekspresowym.
- Długo będziesz dłubać w tych kawach? - zagderał po swojemu w tchibo - Co tu wybierać? Dawaj te kapsułki, idziemy do kasy!
- Czekaj no - również tradycyjnie stawiam się - popatrzmy, może jakieś nowości są. O, zobacz! Herbata w kapsułkach! No proszę... Ciekawe czy...
- Dawaj tę herbatę, idę zapłacić, a ty tu oglądaj te swoje nowości.
I poszedł, zostawiając mnie przy kapsułkach. Pooglądałam, poczytałam, pomacałam, po czym tradycyjnie wybrałam ten sam zestaw: niebieskie, żółte i czarne.
Ustawiłam się przy kasie, a Małżon stał nieopodal przebierając nogami i przewracając teatralnie oczami na znak zniecierpliwienia.
Pani w kasie mnie podsumowała i dodała:
- Przy zakupie 3 kaw, herbata w kapsułkach gratis.
- Ale która herbata? Ta? - z niedowierzaniem wskazałam na nowość w sklepie
- Tak!
Dokładnie ta sama, którą Małżon sobie zakupił oszczędzając czas (no bo nie pieniądze).

I podówczas - zaprawdę wielka to chwila - Małżon urodził reakcję number three, na z nóg ścięcie:


A moja reakcja była nudna i przewidywalna:



sobota, 21 lutego 2015

Zostanę biznesmenką

Zastanawiam się nad otwarciem własnej działalności gospodarczej.
Oferta będzie skierowana do osób odchudzających się oraz na diecie i polegać będzie na wypożyczaniu moich Dzieci w porze obiadowej dla zainteresowanych.
Bo u nas wygląda to tak.
Najpierw jeść dostają dzieci. Czuwam, żeby zjadły w miarę dużo, a przynajmniej tyle, aby nie odczuwać głodu. Potem należy powtórzyć kilkukrotnie pytanie: "czy jesteś najedzona/najedzony?" Drążymy kwestię, aż usłyszymy kategoryczne: "tak mama, czemu się ciągle o to pytasz?".
Wówczas mogę nałożyć sobie swoją działkę. Gdzieś tak po dwóch machach widelcem nadchodzi Zuzia albo Krzyś (nie ma reguły).
- Co tam? - pytam.
Cisza.
- No co się stało?
- Jeść.
W tym momencie coś we mnie zaczyna cichutko łkać.
- Co chcesz jeść?
- To samo co ty.
I tu dygresja. Jako w jednej setnej wielkopolanka, nie znoszę marnotrawstwa i gotuję tyle, aby wszyscy się najedli, ale nie było co wywalać do śmieci, bo to grzech. I teraz rozglądam się nerwowo po garach; mnożę ułamki, liczę (cztery, dwa w domyśle), wyciągam średnią i wychodzi mi, że dla Małżona mam wyliczone po aptekarsku, no więc mówię szlochając wewnątrz:
- No to siadaj dziecko, dam ci trochę od siebie.
I odkładam porcję.
Nadciąga drugie Maleństwo. Patrzy żałośnie na jedzącego brata albo siostrę (nie ma reguły) i przełyka głośno ślinę.
- Chcesz też? - zapytuję zrezygnowana, a mojej wewnętrzne jestestwo płacze coraz głośniej.
Odkładam połowę z tego, co zostało mi na talerzu i zastanawiam się, co zrobić z resztą: jeść czy nawet nie podrażniać bez sensu żołądka. Wybieram opcję pierwszą i pożeram resztki.
No a potem przychodzi Małżon i nakłada sobie obiad. Bez szczególnego zaskoczenia obserwuję, jak sytuacja się powtarza; najpierw smutne spojrzenie głodomora, potem przełykanie śliny,  bolesne westchnięcia, dwa kroczki na paluszkach i Małżon zostaje ograbiony z 2/3 obiadu.
I tak sobie pomyślałam, że może dałoby się zarobić na apetycie Zuzi i Krzysia. Bo choćby nie wiem, ile taki dietetowany nałoży sobie na talerz, lwią część zjedzą moje dzieci.

Tak więc sami rozumiecie, że mój odstający bebol to nie objaw dobrobytu, tylko opuchlizna głodowa.

środa, 18 lutego 2015

Jak zostałam wdową

Niby dziś środa a czuję jakby był weekend. Pewnie dlatego, że wszyscy są w chałupie: i Krzyś (normalne), i Zuzia (chora), i Małżon (nienormalne). Sfrustrowana tym, że gdyby nie choroba Zuzki, bylibyśmy dzisiaj w ZOO we Wrocławiu, zapewniłam sobie i najbliższym rozrywkę w stylu sobotnim. Glancowałam, pucowałam, układałam, składałam, czyściłam kolejno: kuchnię, salon, łazienkę, sypialnię. Najwięcej czasu zajęło mi tradycyjnie odgruzowywanie pokoju dzieci. Z satysfakcją stwierdziłam, iż osiągnęłam zakładany poziom czystości, co wynagrodziłam sobie opadając na sofę w poczuciu dobrze przeżytego dnia.
Wtedy nadeszły dzieci i zaczęły domagać się atencji i zabawy. Przepędziłam je jednym ruchem ręki i nakazałam zmolestować Małżona, w końcu to ich ojciec, kurczę blade.
Udali się więc do dziecinnego, gdzie Małżon zainicjował opiekę nad Synem i Córką.
Ja zajęłam się czytaniem pudelka, gazety wybiórczej, połaziłam po fejsbuku, zagrałam w candy crush soda.
Gdzieś tam w międzyczasie przylazły dzieci i zasiadły grzecznie obok mnie. Posiedzielim, pogadalim, obejrzelim teleexpress. Wtedy przypomniałam sobie o Małżonie, który pozostał u dzieci. Na swoje nieszczęście poszłam go szukać.
Znalazłam i pękła mi jakaś żyłka w mózgu.


W tym momencie, kiedy to piszę, Małżon jeszcze śpi.
A ja poczekam.
A kiedy się obudzi, to będę gotowa.

O tak. Będę gotowa.

wtorek, 17 lutego 2015

Ferie i Zuzia

Województwo lubuskie właśnie rozpoczęło ferie.
W związku z tym, Zuzanna postanowiła się rozchorować.
Zostajemy w domu, albowiem okres przymusowej izolacji ma trwać co najmniej do końca tygodnia.
Przy okazji i zupełnie przypadkowo okazało się, że Zuzce rośnie stała dolna jedynka. Mleczak tymczasem tkwi na swoim miejscu w najlepsze i nie wykazuje żadnych oznak wypadania. Konieczna była wizyta u dentysty, która zakończyła się pełnym sukcesem.
Teraz czekamy na wróżkę zębuszkę.



sobota, 14 lutego 2015

Walentynki 2015

Zuzka poddana silnej presji medialnej, społecznej i kulturowej, jak również przedszkolnemu pitu pitu,

♡ Coelho klaskał jak czytał ♡

zauważyła, że walentynki są i należą się jej hołdy ze strony tatusia. Akurat kontrolka w lodówce się zajarzyła, przeto wyruszyliśmy do niemieckiego dyskontu na zakupy. A tam, tuż przed nosem, zawieszono reklamę, w której obiecywano bukiet róż za 7.77 PLN a takoż gustownie związane ze sobą tulipany za 5.55 PLN. Wjechaliśmy więc wraz z tłumem do sklepu, po czym 99% klientów ruszyło w prawo (tam stały bukiety), zaś 1% skręcił w lewo. Zlokalizowano tam wiadra z samotnymi pojedynczymi różyczkami. Małżon pogrzebał w kwiatach, wyjął dwa badyle, wrzucił do wózka kwitując:
- Załatwione!
I poszedł sobie dalej.

Abra Kadabra
Sim Sala Bim
On Się Zakochał
A Ona W Nim
Abra Kadabra
Sim Sala Bim
Hokus Pokus
Świat Jest Pełen
Miłosnych Pokus.



czwartek, 12 lutego 2015

Dzień Pączucha

Dzisiaj Tłusty Czwartek.
Na początek życzymy Wszystkim smacznego, zaś konsumentom pączków z pewnego hipermarketu dodatkowo życzymy zdrowia:
https://www.facebook.pl
Ja osobiście już dawno postanowiłam, że pączek skonsumowany w ostatni dzień karnawału nie posiada żadnych kalorii, przeto nie zamartwiam się dodatkowymi kilogramami i powiększającym się obwodem bebola. Tym natomiast, którzy się tym gryzą (zacna gra słów w kontekście dzisiejszego dnia, ha ha. Nawet nie czuję, kiedy rymuję, łohoho) z dobroci serca, zupełnie gratis, podsuwam kilka pomysłów na pączkowego kaca i sposobów spalenia kalorii.

I tak, można to uczynić:
a) pływając:


b) Uprawiając lekkoatletykę


c) biegając na bieżni albo po czymś tam



d) Grając w koszykówkę


e) jeżdżąc na rowerze


f) Robiąc coś szalonego np. uprawiając sporty młodzieżowe



g) ćwicząc z Ewą Chodakowską


A wówczas Wasze kalorie spalą się dokładnie w takim tempie


Enjoy! I nie zapomnijcie napisać, jak Wam poszło!

poniedziałek, 9 lutego 2015

Kosza dostałam :-(

Jak ja zazdroszczę rodzicom, których dzieci ucinają sobie popołudniowe drzemki! Moje dzieci porzuciły ten zwyczaj we wczesnym pacholęctwie. Najpierw fisiowała całymi dniami Zuzia, teraz Krzyś. Niestety, nie przekłada się to na wcześniejsze wieczorne pójście spać - o nie nie nie. Bycie w formie, niczym mały nakręcany samochodzik, jest normą.
Ale ponieważ twarda ze mnie bestia, po obiedzie wlokę Syna do łóżka, celem uśpienia. I tak sobie leżymy nos w nos, przytulamy się, czasami cichutko oglądamy bajeczki.
Wreszcie - jest. Oczka się przymykają, oddech zwalnia, robi się błogo. Ostrożnie przysuwam się do Krzysia, żeby zobaczyć, w której fazie zasypiania jesteśmy.
- Mama nie cem - odezwał się nagle sennym głosem.
- Czego nie chcesz? - pytam cicho.
- Nie cem sie całować - odpowiedział już przytomniej - Kufa mać.

Szczęka opadła mi do kapci, a kapcie spadły z nóg. I w tym stanie szukałam oczu, które wypadły mi z orbit.



piątek, 6 lutego 2015

Starość nie radość...

...młodość nie wieczność, trumna nie kołyska, pogrzeb nie wesele, kto się jenotem urodzi, nietoperzem nie umrze.

Zuzia śpiewa. Śpiewa od serca, radośnie i głośno.
- Podajmy sobie ręce, przez buzię i przez tęczę!!!!!
Zamyślam się. Natężam wyobraźnię. Próbuję sobie zwizualizować sytuację. Ni hu hu mi nie wychodzi.
- Podajmy sobie ręce...
Może ktoś dziurę ma w twarzy? Ale z drugiej strony, to makabryczne tak komuś w gębie łapami gmerać, nawet w imię pokoju. No ale ktoś ten tekst napisał. Może na haju był? Albo nie ten tego?
- Podajmy sobie...
- Zuziu, ale jak można podać sobie ręce przez buzię?
(Uch, nie lubię tego jej spojrzenia o-co-chodzi-mamie-bo-nie-kumam.)
- Przez buzię - mówi.
- Słyszę. Ale jakim sposobem przez buzię?
- Buzię! - powtarza głośniej Zuzieńka.
- Zuza, dobra, ale jaką buzię?!
- Burzę!!! - wyjaśnia Małżon - głucha jesteś czy do przedszkola do nie chodziłaś?

A żebyscie wiedzieli, że nie chodziłam.

środa, 4 lutego 2015

Gwiazda socjometryczna

A niechaj narodowie, wżdy postronni znają, iż....

...pojęcie intymności w stanie posiadania dzieci nie istnieje.

Ile to rzeczy trzeba rozstrzygnąć, ile spraw omówić, ile kwestii przeanalizować, na ile fundamentalnych pytań odpowiedzieć - w czasie, kiedy matka jest w toalecie (żeby nie powiedzieć: w/na kiblu)!
Niewiarygodne!
Zamknęłam się na zamek w łazience i zaległam w wannie czytając książkę. Podejrzane chrupnięcie w drzwiach i oto jest! Zuzia! W całym swoim jestestwie, ze złotówką w rączce, wchodzi do łazienki i, jak gdyby nigdy nic, zaczyna się golasić.
- Ani mi się waż! - warczę robiąc marsową minę.
Nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem. Pach - koszulka na pralkę, szur - rajtuzki i gatki na podłogę, hop! i Zuzka rozmoszcza się w wannie.
Nieodłączny cień Córki wtyka blond główkę do łazienki i woła "kumpać! Mama kumpać!" Walcząc z materią i sobą przede wszystkim, usiłuje się rozebrać i przy wydatnej pomocy Małżona desantuje się do wanny.

Z uporem godnym lepszej sprawy podejmuję niezliczone próby samotnego skorzystania z toalety. Drzwi przymknięte.
Fuch! Otwierają się na oścież, a do środka swobodnie wchodzi Krzyś.
- Ceść mama! Kupka? Siku? Masz siusiaka? To dowicenjapa!

www.matkapogodzinach.blogspot.com



P. S. klik!

wtorek, 3 lutego 2015

Luki w wiedzy

Im Zuzia jest starsza, tym ja bardziej skonfudowana.
Wczora z wieczora w tefałenie wywiadu udzieliła Anna Grodzka. No i padło pytanie:
- Mamo, a to jest chłopak czy dziewczyna?
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Nie wiem.
Małżon przejął pałeczkę i objaśnił kwestię płciowości Anny Grodzkiej.
Jeszcze parę pytań od dzieci i zacznę zastanawiać się nad swoim światopoglądem.

Popularne posty