niedziela, 21 maja 2017

Krakowski kredens

Schwester to się tak ucieszyła jak przyjechałam - bo Schwes mieszka w Krakowie, pracuje w korpo i kosi grube siano - no więc tak się ucieszyła, że pochwaliła się znajomym z openspejsa. Przy okazji napomknęła jak to nie mogłam wyjść z dworca i błąkałam się tam przez godzinę.
I wtedy te słoiki, ci (e)ko(no)miczni nomadzi, wierzący, że na Brackiej wciąż pada deszcz, zapytali:
- A to siostra pierwszy raz jest w mieście?

A jużci! Nawet radło im przywiezłam, żeby zaimponować, ale okazało się, że są o szczebel wyżej, bo maczety majo.

sobota, 20 maja 2017

Co tu się odpekapowiło???

Wracam do domu. Do Zielonej.

Połączenie mam wygodne: 16.12 start z Krakowa, 22.52 w ZG, żadnych przesiadek, żadnego ganiania po peronach z walizką.

Kultura.

Kraków jest bajeczny, sprawy służbowe poszły lepiej niż dobrze, słońce świeci.

Ale, jak wiadomo wytrawnym podróżnikom, od słońca WYPACZAJĄ się tory, więc mój pociąg ma "53 minuty opóźnienia. Przepraszamy bardzo".
(Po jednym dniu ciepełka? Tory się popsuły? Rily?)

No trudno. Grunt to wsiąść, a potem już z górki.

17.25 - jadę.

19.21 Częstochowa-Stradom:  pierwszy wagon się pali; afera na cały pociąg, zjeżdża się siedem wozów strażackich na sygnale, "mamy niestety 60 minut opóźnienia, bardzo nam przykro".

20.29 Lubliniec: "na trasie Lubliniec-Opole zerwała się trakcja i musimy jechać naobkoło, najbliższą trasą, czyli przez Pyskowicie. Oczywiście, jest nam niewymownie przykro".

22.53 - w tym momencie miałam wysiadać na zielonogórskiej ziemi, zamiast tego siedzę (a pociąg stoi) w Pyskowicach.



23.01 - ZAWRACAMY (!!!) do Lublińca.

Głodno, chłodno i do domu daleko. W warsie nie można płacić kartą. Laska przede mną je pringelsy. Moje id chce się na nią rzucić i wyrwać jej te chrupki. Moje superego siedzi powściągliwie.

23.23 Opole: Konduktor wsadza głowę do przedziału i oznajmia z niejaką dumą: "mamy 280 min opóźnienia!"

Przez telefon Babi mówi, że dzwoniła na infolinię i wg infolinii dojadę do ZG ok. 4 rano. Infolinia ubolewa, infolinia przeprasza.

Facet naprzeciwko mówi, że jeździ tym pociągiem co tydzień i nigdy nic; ta młoda obok niego potwierdza, bo ona jeździ co 3 tygodnie i zawsze jest ok.

Milczę. Ja jadę pierwszy raz i boję się, że jak się dowiedzą, to pomyślą, że to ja wiozę pecha i mnie zatłuką. Wiadomo, co robią z kozłami ofiarnymi.

2.38 wypadam z pociągu na stacji Zielona Góra

3.01 jestem w domu. Sił starcza mi ma zdjecie spodni i koszulki. Przewracam się o łóżko i zasypiam.

Morał: wypatrujcie mnie na pkp. Jak zobaczcie, że wsiadam do pociągu, lećcie przebukować bilet. Sami widzicie, co się dzieje, kiedy raz na ruski rok wiozę się  dalekobieżnym transportem publicznym. 


Normalna trasa
Trasa, kiedy ja jadę


środa, 17 maja 2017

Wyjechana jestem

Z powodów służbowych pojechałam do Krakowa.
Urocze miasto.
Nie powiem.

Ale.

Mogę opowiedzieć o podróży, bo przebiegła tak, jak się niektórzy spodziewali.

Pociąg nr 1: ZG - Wrocław 10.26-12.37
Czas trwania podróży: 2h11min

Pociąg nr 2: Wrocław - Kraków 12.47-15.59
Czas trwania podróży: 3h12min

Epopeja bez numeracji i precedensu: Kraków (dworzec główny) - Kraków (przystanek tramwajowy) 16.00- 17.09
Czas trwania epopei: 1h9min

Co robiłam na dworcu?
Oglądałam perony? Łaziłam po Galerii Krakowskiej? Jadłam obwarzanka popijając kawą ze starbucksa?

Taaaaaa .... jasssssne...

Przez ponad godzinę usiłowałam się (wy)dostać na przystanek tramwajowy i wygładało to tak:




Ostatnia rada Babi przed wyjazdem: "jak wyjdziesz z dworca zaraz zobaczysz przystanek. Na wprost".

A tymczasem, panie dziejku, wyjść sporo, a przystanku ani dudu. Przeszłam wszystkie bramy, wyjścia z i do galerii, wjeżdżałam i zjeżdżałam schodami, pierdylion razy minęłam Zarę i nic.
Co wyjdę - bezkresna ulica przede mną i ani widu chociaż pół przystanka.

Włączyłam gps w telefonie.
Oglądam te mapki z każdej strony, ale rozumu mi od tego nie przybywa.

Wreszcie dzwoni Schwester:
- Gdzie jesteś?
- W Galerii Krakowskiej
- Na zakupach?
- Nie. Nie wiem, jak stąd wyjść
(bolesne westchnienie)
- Szukaj wskazówek na "stare miasto"

Zadarłam łeb i znalazłam.

Nawigowana przez rozchichotaną Schwes znalazłam przystanek i własciwy tramwaj. Wsiadłam. Jadę.
- Wysiądź na Rzemieślniczej, rozumiesz?
- Aha.

Turkoczę tramwajem, podziwiam kamienice, Wisłę w dole, liczę przystanki. Karoca staje koło ponurego gmaszyska. Obrzucam go niedbałym spojrzeniem i w momencie, gdy tramwaj nabiera rozpędu, widzę oddalający się przystanek, a na nim, wielki jak wół, napis: RZEMIEŚLNICZA.

- Coś pięknego - myślę sobie - od niecałych dwóch godzin jestem w Krakowie, a już zdążylam się ze sto razy zgubić.

Dzwoni Schwes.
- Gdzie ty znowu jesteś?!
- W Łagiewnikach. Ale spoko. Już wracam.

Idę raźno, walizka turkocze, słoneczko powoli zniża się ku ziemi. Jutro muszę dostać się do centrum.

Sama.
Tramwajem.

niedziela, 14 maja 2017

Ona czuje we mnie piniądz

No dobra.
Nie na wszystkim trzeba się znać, nie zawsze zna się odpowiedzi na stawiane pytania. Można się mylić albo dopytywać o szczegóły.
Można.
Ale co z tego, kiedy czasami najniewinniejsze pytania powodują, iż wychodzi się na pacana pierwszej klasy. Wtedy robienie dobrej miny do złej gry i wmawianie wszystkim, że kto pyta nie błądzi, zawsze wygląda słabo.

W rolach głównych: Małżon, ja, nasz samochód i pan serwisant.

Jedziemy w dwójkę. W garści trzymam garść klepaków w w obcej walucie.
- Wysiadam.
- Na środku ulicy?!
- Oj, szybko wyskoczę.
- Nie zdążysz.

Co, ja nie dam rady? No to patrz. Muszę wypiąć pas i otworzyć drzwi, ale w rękach mam bilon; logika nakazuje się go pozbyć. Niewiele się namyślając, rzucam drobniaki na kokpit. W tym czasie zapala się pomarańczowe, a ja ze zgrozą słyszę jak monety turlają się przez kratki w kokpicie w nieznany dół wywietrznika czy innej klimatyzacji.
Wyskakuję z auta przy akompaniamencie wściekłych wrzasków Małżona.

Idę do sklepu, robię zakupy i wychodzę przed sklep. Mam fatalny humor, bo wiem, że tornado jeszcze przede mną. Wreszcie czerwony na twarzy Małżon podjeżdża, a ja, pełna obaw, wsiadam do auta.

Jezu, czego ja się o sobie nie dowiedziałam! Do dziś uważam, iż Małżonowa ocena mojej wydolności intelektualnej była zbyt surowa i zdecydowania niedoszacowana.

- A teraz - cedzi wreszcie przez zęby - pojedziemy do serwisu, pójdziesz do mechanika i opowiesz mu jak pieprznęłaś* monet do wywietrznika i zapytasz, co z tym fantem zrobić.

Zawiózł mnie na miejsce i dosłownie wykopał za drzwi.

Wchodzę więc do środka i wyłuszczam temat. Że bilon, że wywietrznik, że grzechocze na zakręcie, że mus jest te monety wyjąć.
- Yyy tam. Jak przyjedzie pani na przegląd, to wyczyścimy klimatyzację i wtedy się wyjmie te złotówki.
Zafrasowana podrapałam się po głowie.
- Ale to było euro - doprecyzowuję.

Pan łypnął na mnie koso, zamrugał szybko oczami i odparł poważnie:
- A, to nie. Jak to euro, to sprawa jest poważniejsza.
- Naprawdę? - zmartwiłam się
Tym razem pan serwisant nie odezwał się, tylko spojrzał na mnie z głębokim smutkiem.
- Czyli ... Aha. Och. Rozumiem. Tak. No to ... do widzenia....

- Co powiedzieli? - zapytał podejrzanie uprzejmie Małżon, chociaż w jego oczach szaleje furia.
- Że wyjmą przy następnym serwisie.
- A nie pytali się, jak ta kasa znalazła się w środku?
- Powiedzieli, że to się często zdarza.
- Coś takiego! Naprawdę?
- Tak. Ludziom często złotówki wpadają do wywietrznika. Albo euro.
- No jasne. Bo jakby jeny wpadły to byłby dopiero dramat!

O jeny się nie pytałam, ale zrobię to następnym razem.

środa, 3 maja 2017

W drzwiach

Zuzia wychodzi z domu.

- Pa pa głupi Krzysiu!
- Pa pa dulnowata Zuziu!

Ech, nie zna życia, kto rodzeństwa nie miał.

Popularne posty