A jednak jest.
Nastał.
Wujek-Mikołaj się szarpnął, ponieważ stał się właścicielem nadmiaru gotówki.
Od dziś furby mieszka sobie w naszym domu, ględzi w swoim języku, beka, pierdzi, okazjonalnie robi kupkę.
Ubaw po pachy.
Ustaliłam z Zuzią, że furby o imieniu Way-Doo, jest jej dzieckiem i to ona ma się nim opiekować. Świeżo upieczona mama zareagowała z entuzjazmem. Zrazu wszystko szło dobrze (parę razy nawet potrzaskali się z Krzysiem o zabawkę), ale po kilku godzinach intensywnego kontaktu nastąpiło zmęczenie materiału.
- Mamo uśpij go - poprosiła mama Zuzia robiąc smutno-cwany ryjek.
- Sama go uśpij - odparłam twardo - to twój dzieciak w końcu.
Oparłam się o ścianę i patrzę.
Zuzia pociągnęła Way-Doo za ogonek, co według instrukcji powinno futrzaka uśpić, a tu kicha: furby chichocze i podryguje. Zuzka-mama pociągnęła jeszcze raz. Wreszcie się udało: furby zachrapał obiecująco. Ale w tej samej chwili, gdy Zuzka odstawiła go na półkę, zerwał się z radosnym "łiiiiiiiiii!!!!!!!!" W oczach Zuzi odmalowała się zgroza.
Ja nic. Przed oczami stanęły mi te wszystkie noce, podczas których obijałam się od ściany do ściany nosząc na rękach malutką Zuzunię, której nie dało się odłożyć do łóżeczka, bo budziła się natychmiast z dzikim rykiem. Wspominałam sobie palący ból kręgosłupa. Piasek pod powiekami. Omdlewające ręce. Przenikliwe zimno.
Po czwartej - bezowocnej - próbie odstawienia Way-Doo na półkę, zrozpaczona Zuzia odezwała się patrząc na mnie żałośnie:
- Znowu się obudziła gadzina. Już nie daję rady.
Ojojojojoj.
Ale mi przykro.
środa, 31 grudnia 2014
wtorek, 30 grudnia 2014
O tym, jak się Kasjopea przedmuchać chciała
Rok ma swoje żelazne punkty: święta, majówki, urlopy, urodziny i inne daty istotne, które stanowią o przewidywalności niestabilności czasu.
Dla mnie takim punktem constans są zbiorcze urodziny, które obchodzę co roku w sierpniu, wraz z moimi najlepszymi przyjaciółkami - Kasjopeą i Syriuszem. Ta przyjaźń to prawdziwy dar od Boga, niespodziewany bonus uczęszczania do ogólniaka w mieście Gie.
Kasjopea jest bogata, bo jako jedyna posiada domek wolnostojący na zamiejskiej wsi, w pobliżu sporej aglomeracji na zachodzie Polski. Co roku ładujemy się więc do samochodu Syriusza i wyruszamy w drogę ku nowej przygodzie.
Zajeżdżamy z fasonem w piąteczek. Jemy sałatkę gyros robioną przez gospodynię. Pijemy napoje. Obgadujemy nieobecnych. Jemy. Rozmawiamy o życiu. Pijemy napoje. Słuchamy muzyki i dziwimy się, że ktoś słucha takiego szajsu, bo za naszych czasów, to muzyka była, że ho ho. Jemy. Rozmawiamy o życiu. Pijemy. Wspominamy stare dzieje (a pamiętasz, jak... hy hy). Skubiemy sobie brwi. Jemy. Rozpaczliwie naciągam sobie skórę na twarzy, żeby zniwelować zmarszczki. Pijemy. Kasjopea robi mi smoky eyes. "Co ty masz na twarzy?" rechocze Syriusz. Kajospea obraża się. Przeglądam się w lusterku i zaczynam płakać. Pijemy. Jemy. Zaczynamy płakać wszystkie. Syriusz wchodzi z łomotem w szklane drzwi. Pijemy.
Soboty już nie są takie fajne.
W sobotę umycie zębów urasta do rangi wyzwania.
- Co ci? - spytała Kasjopea
- Boli jak cholera - odrzekłam.
- To ja pojadę do apteki i kupię coś przeciwbólowego - powiedziała.
l P-O-J-E-C-H-A-Ł-A.
W tym czasie chciałam wziąć prysznic, ale oślepiło mnie światło dnia. Lekko zamroczona klapnęłam na sedes i zamyśliłam się. Po paru godzinach wtoczyłam się do kabiny i zalałam wodą z deszczownicy. Po wytarciu, planowałam umyć zęby, ale znów zasłabłam i musiałam usiąść na klapie sedesu. Po kolejnych kilku godzinach udało mi się umyć zęby kurczowo trzymając umywalki. Wreszcie - umyta, świeża i pachnąca - wynurzyłam się z łazienki w poszukiwaniu Syriusza. Przepadła na włościach Kasjopei i odnalazła się dopiero w kuchni.
Okazało się, że w tzw. międzyczasie Kasjopea PRZYJECHAŁA. Opowiedziała podówczas historyjkę, którą opiszę tak, jak ją zapamiętałam.
- No więc pojechałam, ale czułam się niewyraźnie, więc postanowiłam jechać na komisariat i dmuchnąć w alkomat, żeby sprawdzić, czy mogę jechać dalej. A tam okazało się, że na całą wiochę są dwa radiowozy, z czego tylko w jednym jest alkomat. Pan policjant złapał za telefon i zadzwonił "słuchaj no tam, Dzidek, gdzie wy właściwie jesteście, bo tu jedna pani przyjechała i chciałaby się przedmuchać... aha... czyli daleko... to nie dojedziecie tutaj... no ok... dobra... Proszę pani - rzekł zdecydowanie - koledzy niestety są za daleko i tak szybko nie przyjadą, ale ja tak myślę, że dobrze pani wygląda i może pani jechać dalej". No to zajechałam do apteki i kupiłam ci co tam potrzebujesz.
Przez dłuższą chwilę milczałyśmy z Syriuszem z szacunkiem.
- Łaaaaaał - cmoknęłam wreszcie z podziwem - ale wy tutaj to macie wyluzowanych policjantów! Przyjeżdża sobie na komisariat pani - na oko wczorajsza - a pan policjant mówi, że dobrze wygląda i może jechać samochodem dalej. No no.
- Jakim samochodem? - zdziwiła się Kasjopea - ja rowerem pojechałam.
Dla mnie takim punktem constans są zbiorcze urodziny, które obchodzę co roku w sierpniu, wraz z moimi najlepszymi przyjaciółkami - Kasjopeą i Syriuszem. Ta przyjaźń to prawdziwy dar od Boga, niespodziewany bonus uczęszczania do ogólniaka w mieście Gie.
Kasjopea jest bogata, bo jako jedyna posiada domek wolnostojący na zamiejskiej wsi, w pobliżu sporej aglomeracji na zachodzie Polski. Co roku ładujemy się więc do samochodu Syriusza i wyruszamy w drogę ku nowej przygodzie.
Zajeżdżamy z fasonem w piąteczek. Jemy sałatkę gyros robioną przez gospodynię. Pijemy napoje. Obgadujemy nieobecnych. Jemy. Rozmawiamy o życiu. Pijemy napoje. Słuchamy muzyki i dziwimy się, że ktoś słucha takiego szajsu, bo za naszych czasów, to muzyka była, że ho ho. Jemy. Rozmawiamy o życiu. Pijemy. Wspominamy stare dzieje (a pamiętasz, jak... hy hy). Skubiemy sobie brwi. Jemy. Rozpaczliwie naciągam sobie skórę na twarzy, żeby zniwelować zmarszczki. Pijemy. Kasjopea robi mi smoky eyes. "Co ty masz na twarzy?" rechocze Syriusz. Kajospea obraża się. Przeglądam się w lusterku i zaczynam płakać. Pijemy. Jemy. Zaczynamy płakać wszystkie. Syriusz wchodzi z łomotem w szklane drzwi. Pijemy.
Soboty już nie są takie fajne.
W sobotę umycie zębów urasta do rangi wyzwania.
- Co ci? - spytała Kasjopea
- Boli jak cholera - odrzekłam.
- To ja pojadę do apteki i kupię coś przeciwbólowego - powiedziała.
l P-O-J-E-C-H-A-Ł-A.
W tym czasie chciałam wziąć prysznic, ale oślepiło mnie światło dnia. Lekko zamroczona klapnęłam na sedes i zamyśliłam się. Po paru godzinach wtoczyłam się do kabiny i zalałam wodą z deszczownicy. Po wytarciu, planowałam umyć zęby, ale znów zasłabłam i musiałam usiąść na klapie sedesu. Po kolejnych kilku godzinach udało mi się umyć zęby kurczowo trzymając umywalki. Wreszcie - umyta, świeża i pachnąca - wynurzyłam się z łazienki w poszukiwaniu Syriusza. Przepadła na włościach Kasjopei i odnalazła się dopiero w kuchni.
Okazało się, że w tzw. międzyczasie Kasjopea PRZYJECHAŁA. Opowiedziała podówczas historyjkę, którą opiszę tak, jak ją zapamiętałam.
- No więc pojechałam, ale czułam się niewyraźnie, więc postanowiłam jechać na komisariat i dmuchnąć w alkomat, żeby sprawdzić, czy mogę jechać dalej. A tam okazało się, że na całą wiochę są dwa radiowozy, z czego tylko w jednym jest alkomat. Pan policjant złapał za telefon i zadzwonił "słuchaj no tam, Dzidek, gdzie wy właściwie jesteście, bo tu jedna pani przyjechała i chciałaby się przedmuchać... aha... czyli daleko... to nie dojedziecie tutaj... no ok... dobra... Proszę pani - rzekł zdecydowanie - koledzy niestety są za daleko i tak szybko nie przyjadą, ale ja tak myślę, że dobrze pani wygląda i może pani jechać dalej". No to zajechałam do apteki i kupiłam ci co tam potrzebujesz.
Przez dłuższą chwilę milczałyśmy z Syriuszem z szacunkiem.
- Łaaaaaał - cmoknęłam wreszcie z podziwem - ale wy tutaj to macie wyluzowanych policjantów! Przyjeżdża sobie na komisariat pani - na oko wczorajsza - a pan policjant mówi, że dobrze wygląda i może jechać samochodem dalej. No no.
- Jakim samochodem? - zdziwiła się Kasjopea - ja rowerem pojechałam.
czwartek, 25 grudnia 2014
Wśród nocnej ciszy...
... Małżon przemówił.
Kolacja wigilijna u rodziny. Licznej.
I tak:
1. My - 4 osoby
2. Teściowie - 2 os.
3. Ciocie - 2 os.
4. Kuzyn z Żoną i chłopcami - 4 os.
5. Kuzynka z Mężem i synem - 3 os.
6. Kuzynka z Narzeczonym - 2 os.
Razem = 17 osób.
Uroczyście ustawieni wokół stołu wigilijnego, tuż przed zmówieniem modlitwy, mogliśmy usłyszeć dostojny głos Małżona.
- No więc - odchrząknął nieśmiało - zanim zaczniemy, chciałbym coś ogłosić.
Zrobiło mi się gorąco, bo wiedziałam, co dalej nastąpi. Blask szczęścia w oczach bliskich, wzruszenie i radość z niefartu innych. Spojrzenia dziesięciu osób (minus dzieci, Małżon i ja) skierowały się ku mojemu brzuchowi. Odruchowo zassałam go jeszcze bardziej. "Na nic moje starania! - pomyślałam z rozpaczą - Tyle godzin przewalania szafy i wyboru szmat maskujących fałdziochę! I teraz wszyscy wystawili peryskopy i widzą załamania i zaokrąglenia! Zaraz się rzucą z gratulacjami!" Przełknęłam ślinę. Chciałam coś powiedzieć, coś dosadnego (ale bez użycia słów ogólnie uznanych za obelżywe), coś takiego, że... że...
- Otóż - kontynuował wesolutko Małżon - jestem przeziębiony i nie mogę się dzisiaj z nikim całować.
Powszechne westchnie zawodu.
- Oooooo, a my myśleliśmy, och, jaka szkoda...
Kolacja wigilijna u rodziny. Licznej.
I tak:
1. My - 4 osoby
2. Teściowie - 2 os.
3. Ciocie - 2 os.
4. Kuzyn z Żoną i chłopcami - 4 os.
5. Kuzynka z Mężem i synem - 3 os.
6. Kuzynka z Narzeczonym - 2 os.
Razem = 17 osób.
Uroczyście ustawieni wokół stołu wigilijnego, tuż przed zmówieniem modlitwy, mogliśmy usłyszeć dostojny głos Małżona.
- No więc - odchrząknął nieśmiało - zanim zaczniemy, chciałbym coś ogłosić.
Zrobiło mi się gorąco, bo wiedziałam, co dalej nastąpi. Blask szczęścia w oczach bliskich, wzruszenie i radość z niefartu innych. Spojrzenia dziesięciu osób (minus dzieci, Małżon i ja) skierowały się ku mojemu brzuchowi. Odruchowo zassałam go jeszcze bardziej. "Na nic moje starania! - pomyślałam z rozpaczą - Tyle godzin przewalania szafy i wyboru szmat maskujących fałdziochę! I teraz wszyscy wystawili peryskopy i widzą załamania i zaokrąglenia! Zaraz się rzucą z gratulacjami!" Przełknęłam ślinę. Chciałam coś powiedzieć, coś dosadnego (ale bez użycia słów ogólnie uznanych za obelżywe), coś takiego, że... że...
- Otóż - kontynuował wesolutko Małżon - jestem przeziębiony i nie mogę się dzisiaj z nikim całować.
Powszechne westchnie zawodu.
- Oooooo, a my myśleliśmy, och, jaka szkoda...
środa, 24 grudnia 2014
wtorek, 23 grudnia 2014
Anioły
- Co się dzieje z tymi wszystkimi obrazami w galerii? - zapytała Zuzia.
- Sprzedaje się je. Przychodzą ludzie zainteresowani sztuką albo jak im się jakiś obraz spodoba, to go kupują.
- Aha. To ja też sprzedam swój obraz w Galerii.
- Dobrze - uśmiechnęłam się.
Po ogromnym sukcesie, jaki osiągnęła Zuzka w zakresie tworzenia papierowych aniołów, nakazała się zawieźć na kolejne warsztaty do Galerii Pro Arte - tym razem z lepienia w glinie i toczenia naczyń na stole garncarskim. Tym razem jednak miała w zanadrzu sprytny plan.
Rano usiadła przy swoim biureczku i namalowała rysunek. Przedstawiał człowieka ślizgającego się po falach. Zapakowała go w foliową koszulkę i poniosła do Galerii celem sprzedaży. Na miejscu wyjaśniliśmy Pani Kurator Galerii o co chodzi i na czym nam zależy. Pani Kurator z pełną powagą obejrzała rysunek (Zuzia nazywała go uparcie "obrazem") i rzekła:
- Myślę, że jest wart co najmniej 25 zł.
Po wstawieniu obrazu do galerii, Zuzka z zapałem ruszyła lepić gliniane cudeńka. Porzuciła jednak rzeźbę na rzecz ciekawej prelekcji na temat garncarstwa i zasiadła przy kole. Trzeba przyznać, że formowała naczynko z zapałem, chociaż pedał koła obsługiwał jego właściciel (nogi Zuzi po prostu nie sięgały ziemi).
Udało jej się wykręcić talerzyk, który Artysta obiecał zabrać do swojej pracowni i wypalić.
Trzeba przyznać, że ruch był w Galerii spory. Dzieciarnia z warsztatów mieszała się z klientami oraz innymi ciekawskimi, którzy zaglądali do środka.
- Pani Iwono - zwróciłam się do Kurator Galerii - proszę mnie powiadomić, kiedy obraz Zuzi się sprzeda.
- Naturalnie - odpowiedziała.
- A co to za obraz? - zapytał znienacka kompletnie nieznany mi mężczyzna. Od jakiegoś czasu kręcił się pomiędzy obrazami i wiedziałam, że zastanawiał się nad kupnem jednego z nich.
- Och - zaśmiałam się - to rysunek Zuzi. Przedstawia mężczyznę surfującego po falach.
- A ile kosztuje? - zapytał pan
- 25 zł - odpowiedziała Pani Kurator.
Mężczyzna przyjrzał się rysunkowi i zwrócił się bezpośrednio do Zuzi.
- Kupię go za 20 zł. Co ty na to?
Różowy pomponik na czapce Zuzki podskakiwał w rytm ruchów jej główki.
- Gratuluję Zuziu - Pani Kurator uścisnęła Małej rączkę - rzadko się zdarza, że artysta sprzedaje swój obraz tego samego dnia, w którym go wstawił do galerii.
Nie wiem, kim Pan jest, ale dziękuję Panu.
Nie dlatego, że Zuzia biegła do domu jak na skrzydłach.
Nie dlatego, że machała wszystkim przed nosem dwoma banknotami krzycząc "zarobiłam pieniądze!"
Ale dlatego, że moja Córeczka poczuła się artystką.
- Sprzedaje się je. Przychodzą ludzie zainteresowani sztuką albo jak im się jakiś obraz spodoba, to go kupują.
- Aha. To ja też sprzedam swój obraz w Galerii.
- Dobrze - uśmiechnęłam się.
Po ogromnym sukcesie, jaki osiągnęła Zuzka w zakresie tworzenia papierowych aniołów, nakazała się zawieźć na kolejne warsztaty do Galerii Pro Arte - tym razem z lepienia w glinie i toczenia naczyń na stole garncarskim. Tym razem jednak miała w zanadrzu sprytny plan.
Rano usiadła przy swoim biureczku i namalowała rysunek. Przedstawiał człowieka ślizgającego się po falach. Zapakowała go w foliową koszulkę i poniosła do Galerii celem sprzedaży. Na miejscu wyjaśniliśmy Pani Kurator Galerii o co chodzi i na czym nam zależy. Pani Kurator z pełną powagą obejrzała rysunek (Zuzia nazywała go uparcie "obrazem") i rzekła:
- Myślę, że jest wart co najmniej 25 zł.
Po wstawieniu obrazu do galerii, Zuzka z zapałem ruszyła lepić gliniane cudeńka. Porzuciła jednak rzeźbę na rzecz ciekawej prelekcji na temat garncarstwa i zasiadła przy kole. Trzeba przyznać, że formowała naczynko z zapałem, chociaż pedał koła obsługiwał jego właściciel (nogi Zuzi po prostu nie sięgały ziemi).
Udało jej się wykręcić talerzyk, który Artysta obiecał zabrać do swojej pracowni i wypalić.
Trzeba przyznać, że ruch był w Galerii spory. Dzieciarnia z warsztatów mieszała się z klientami oraz innymi ciekawskimi, którzy zaglądali do środka.
- Pani Iwono - zwróciłam się do Kurator Galerii - proszę mnie powiadomić, kiedy obraz Zuzi się sprzeda.
- Naturalnie - odpowiedziała.
- A co to za obraz? - zapytał znienacka kompletnie nieznany mi mężczyzna. Od jakiegoś czasu kręcił się pomiędzy obrazami i wiedziałam, że zastanawiał się nad kupnem jednego z nich.
- Och - zaśmiałam się - to rysunek Zuzi. Przedstawia mężczyznę surfującego po falach.
- A ile kosztuje? - zapytał pan
- 25 zł - odpowiedziała Pani Kurator.
Mężczyzna przyjrzał się rysunkowi i zwrócił się bezpośrednio do Zuzi.
- Kupię go za 20 zł. Co ty na to?
Różowy pomponik na czapce Zuzki podskakiwał w rytm ruchów jej główki.
- Gratuluję Zuziu - Pani Kurator uścisnęła Małej rączkę - rzadko się zdarza, że artysta sprzedaje swój obraz tego samego dnia, w którym go wstawił do galerii.
Nie wiem, kim Pan jest, ale dziękuję Panu.
Nie dlatego, że Zuzia biegła do domu jak na skrzydłach.
Nie dlatego, że machała wszystkim przed nosem dwoma banknotami krzycząc "zarobiłam pieniądze!"
Ale dlatego, że moja Córeczka poczuła się artystką.
Tryptyk Anielski Dnia i Nocy. Lilianna Lazarska http://www.lilu.net.pl/ |
niedziela, 21 grudnia 2014
Święta jak z reklamy
Właśnie skończyłam ozdabiać choinkę, kiedy do domu powrócił Małżon. Odsunęłam się lekko od drzewka i uważnie przyjrzałam mojemu dziełu. Bielusieńkie bombki pyszniły się wokół białej lamety, słodkie aniołki zwisały z gałązek, a wszystko podświetlała ciepła barwa idealnie zawieszonych światełek na choince. Czubek tego cudeńka wieńczyła biała jak śnieg gwiazda. Tak. Było wytwornie. Skromnie, z klasą, ale szykownie.
Przez moment, w idealnie wypucowanych szybach, dostrzegłam swoje odbicie. Mimo że szykowałam 12 potraw, sprzątałam dom i ubierałam choinkę, wyglądałam olśniewająco, niczym - nie przymierzając - księżniczka Disneya. Biały sweterek i białe spodnie oraz idealnie ułożone włosy, odejmowały mi lat. Z uciechy aż klasnęłam w rączki. Jasne światło lampek cudnie zamigotało na moim manikiurze. Zanuciłam radośnie: "last christmas aj gejw ju maj hart lalalalalala...."
Małżon wszedł do pokoju i, w butach, nie ściągając płaszcza, podszedł do mnie i znienacka wręczył mi pudło czekoladek i diamentową kolię.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Rzuciłam okiem na ślady butów Małżona na świeżo upranym dywanie i z satysfakcją wspomniałam wyjątkowo skuteczny proszek, który w sekund 5 doczyści ślady wody i błota na białym dywanie.
Bez cienia podejrzliwości zerknęłam na dzieciaczki. Gustownie ubrana Zuzia siedziała na wyglancowanej podłodze i dzielnie składając literki zaczytywała się w "Opowieści Wigilijnej". Obok niej, elegancko ubrany Krzyś trzymał w rączce jeden samochodzik i w skupieniu przysłuchiwał się siostrze.
Wysmakowana zastawa stołowa dyskretnie przypominała o salonowych manierach. Apetycznie wyglądające potrawy aż prosiły się, żeby je zjeść. Dla poprawy i tak wyśmienitego nastroju zaparzyłam kawę. Rozkoszny zapach poniósł się, hen, aż pod niebiosa.
Wtem - pukanie.
W drzwiach stał jakiś obcy pan, który twierdził, że intensywny zapach kawy przywiódł go - niby ta gwiazda betlejemska - aż ze śródmieścia. Serdecznie zaprosiłam pana z centrum miasta na kolację.
Byłam z nas dumna. Ani jeden pieróg się nie rozgotował, karp sam wskoczył na patelnię, nie zabrakło ani jednego krzesła, a wdzięczna mączna bitwa, którą rozegraliśmy rodzinnie, radując się magicznym czasem, nie zaszkodziła firanom, meblom ani nawet dywanowi.
Z niekłamaną przyjemnością włączyliśmy telewizor, żeby obejrzeć po raz kolejny, tak bardzo uwielbiane przez nas, kolędowanie góralskie z braćmi Golcami. Gdy zagrały skrzypki, objęliśmy się ramionami i zaśpiewaliśmy od ucha, z całego serca, kołysząc się w rytm góralskich smyczków.
Tak.
Było cudnie.
Jak w reklamie.
I wtedy obudziłam się z krzykiem.
Przez moment, w idealnie wypucowanych szybach, dostrzegłam swoje odbicie. Mimo że szykowałam 12 potraw, sprzątałam dom i ubierałam choinkę, wyglądałam olśniewająco, niczym - nie przymierzając - księżniczka Disneya. Biały sweterek i białe spodnie oraz idealnie ułożone włosy, odejmowały mi lat. Z uciechy aż klasnęłam w rączki. Jasne światło lampek cudnie zamigotało na moim manikiurze. Zanuciłam radośnie: "last christmas aj gejw ju maj hart lalalalalala...."
Małżon wszedł do pokoju i, w butach, nie ściągając płaszcza, podszedł do mnie i znienacka wręczył mi pudło czekoladek i diamentową kolię.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Rzuciłam okiem na ślady butów Małżona na świeżo upranym dywanie i z satysfakcją wspomniałam wyjątkowo skuteczny proszek, który w sekund 5 doczyści ślady wody i błota na białym dywanie.
Bez cienia podejrzliwości zerknęłam na dzieciaczki. Gustownie ubrana Zuzia siedziała na wyglancowanej podłodze i dzielnie składając literki zaczytywała się w "Opowieści Wigilijnej". Obok niej, elegancko ubrany Krzyś trzymał w rączce jeden samochodzik i w skupieniu przysłuchiwał się siostrze.
Wysmakowana zastawa stołowa dyskretnie przypominała o salonowych manierach. Apetycznie wyglądające potrawy aż prosiły się, żeby je zjeść. Dla poprawy i tak wyśmienitego nastroju zaparzyłam kawę. Rozkoszny zapach poniósł się, hen, aż pod niebiosa.
Wtem - pukanie.
W drzwiach stał jakiś obcy pan, który twierdził, że intensywny zapach kawy przywiódł go - niby ta gwiazda betlejemska - aż ze śródmieścia. Serdecznie zaprosiłam pana z centrum miasta na kolację.
Byłam z nas dumna. Ani jeden pieróg się nie rozgotował, karp sam wskoczył na patelnię, nie zabrakło ani jednego krzesła, a wdzięczna mączna bitwa, którą rozegraliśmy rodzinnie, radując się magicznym czasem, nie zaszkodziła firanom, meblom ani nawet dywanowi.
Z niekłamaną przyjemnością włączyliśmy telewizor, żeby obejrzeć po raz kolejny, tak bardzo uwielbiane przez nas, kolędowanie góralskie z braćmi Golcami. Gdy zagrały skrzypki, objęliśmy się ramionami i zaśpiewaliśmy od ucha, z całego serca, kołysząc się w rytm góralskich smyczków.
Tak.
Było cudnie.
Jak w reklamie.
I wtedy obudziłam się z krzykiem.
https://semichorus.wordpress.com/2012/12/23/merry-christmas-2/ |
czwartek, 18 grudnia 2014
Córka zaprawdę prawdę ci powie
Korzystając z zaproszenia i wychodząc naprzeciw zainteresowaniom Zuzanny, wybrałyśmy się dziś do najprawdziwszej galerii - takiej z obrazami - na warsztaty tworzenia papierowych aniołów.
Pomiędzy przedszkolem a warsztatami było ok. 1,5 godziny wolnego, więc zaprosiłam Zuzię do kawiarni - takiej z kawą i ciastkiem, w której to Słoneczko moje zażyczyło sobie rurki z kremem. Zapłaciłam, dostałam, doniosłam do stolika. W kawiarni gorąco, więc trzeba było ściągnąć łachy. Taka elegancja-francja, ale wieszaka nie dostrzegłam, przeto postanowiłam zamarkować stojak na ciuchy. Najpierw rzuciłam sobie na kolana swoją kurtkę, czapkę i rękawiczki; na to Zuzinkową kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki; a wszystko przytrzasnęłam wielką filcową torbą.
- Uffff - zaśmiałam się rozkosznie - ledwo się zmieściłam przy stoliku.
- To przez twoje grubaśne brzuszysko - odparła Zuza poważnie - zrób coś z tym.
I chrupnęła rurkę.
Zatrzęsło mnie z oburzenia.
Pogadamy za 30 lat - pomyślałam mściwie.
Pomiędzy przedszkolem a warsztatami było ok. 1,5 godziny wolnego, więc zaprosiłam Zuzię do kawiarni - takiej z kawą i ciastkiem, w której to Słoneczko moje zażyczyło sobie rurki z kremem. Zapłaciłam, dostałam, doniosłam do stolika. W kawiarni gorąco, więc trzeba było ściągnąć łachy. Taka elegancja-francja, ale wieszaka nie dostrzegłam, przeto postanowiłam zamarkować stojak na ciuchy. Najpierw rzuciłam sobie na kolana swoją kurtkę, czapkę i rękawiczki; na to Zuzinkową kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki; a wszystko przytrzasnęłam wielką filcową torbą.
- Uffff - zaśmiałam się rozkosznie - ledwo się zmieściłam przy stoliku.
- To przez twoje grubaśne brzuszysko - odparła Zuza poważnie - zrób coś z tym.
I chrupnęła rurkę.
Zatrzęsło mnie z oburzenia.
Pogadamy za 30 lat - pomyślałam mściwie.
środa, 17 grudnia 2014
Obrzygany o świcie
Codziennie w nocy, tak ok. 7.10 rano, Małżon odwozi Zuzię do przedszkola. Ponieważ robotę zaczyna punkt ósma, nie patyczkuje się z treningiem samodzielności córki i sam rozbiera ją z odzieży wierzchniej.
Kiedy nadeszła pora na buty, Małżon pochylił się nad stopami Zuzi i usłyszał nad sobą gromkie:
- Uuuuuuaaaaaaaaaa!!!!!!!!!
- Co ty robisz?! - zapytał wstrząśnięty.
- Narzygałam ci na głowę. Cieszysz się?
Czy się ucieszył to nie wiem, albowiem w tym momencie przerwał swoją opowieść; lecz kwestia narzygania na głowę jest ostatecznym argumentem wieńczącym każdy spór ojca z córką (córki z ojcem).
Tym razem rzyga Małżon.
Kiedy nadeszła pora na buty, Małżon pochylił się nad stopami Zuzi i usłyszał nad sobą gromkie:
- Uuuuuuaaaaaaaaaa!!!!!!!!!
- Co ty robisz?! - zapytał wstrząśnięty.
- Narzygałam ci na głowę. Cieszysz się?
Czy się ucieszył to nie wiem, albowiem w tym momencie przerwał swoją opowieść; lecz kwestia narzygania na głowę jest ostatecznym argumentem wieńczącym każdy spór ojca z córką (córki z ojcem).
Tym razem rzyga Małżon.
niedziela, 14 grudnia 2014
Przygotowanie pierniczków w domu Oriona
Aby przygotować świąteczne pierniczki należy zaopatrzyć się w przepis, ozdobne czekoladki, lukier, kolorowe pisaki, różnorakie posypki. A także szczotkę, ew. kij od szczotki, ścierkę, bazukę oraz czujnik ruchu.
Pierniczki szykujemy w sposób tradycyjny.
Piernikowym skrytożercom mówimy stanowcze - nie!!!
Pierniczki szykujemy w sposób tradycyjny.
Już podczas ozdabiania wypieków należy zachować czujność i w razie potrzeby osłaniać się kijem lub ścierką do naczyń. W sytuacji krytycznej należy użyć bazuki. Powinno to wyeliminować zagrożenie - przynajmniej na jakiś czas.
W nocy, w sytuacji, gdy się śpi, warto mieć na podorędziu czujnik ruchu. Można użyć sprzętu profesjonalnego, lecz alarm domowej roboty również się nada.
Piernikowym skrytożercom mówimy stanowcze - nie!!!
piątek, 12 grudnia 2014
Zuzia - potentat finansowy
Zuzia dostaje kieszonkowe w wysokości 5 zł tygodniowo. Monety odkłada(my) do skarbonki-świnki, a papierki do portfelika. To czyni z Zuzi domową krezuskę, albowiem ja i Małżon posiadamy pewne zasoby finansowe, ale wiecznie zamrożone w plastikowej podłużnej karcie. Krótko mówiąc, jesteśmy golcami, bo kasa niby jest, ale jej jakby nie ma. Można więc sobie wyobrazić popłoch, jaki zapada w domu, kiedy w drzwiach staje kurier i żąda zapłaty za paczkę.
A ponieważ zbliżają się święta, drzwi się u nas nie zamykają, a jeden dostawca mija drugiego.
- Zuzia, pożyczę od ciebie pieniążki - powiedział po raz kolejny Małżon.
- A ile?
- Stówę.
- A ile mi oddasz?
(Zuch dziewczynka, myślę sobie, ma smykałkę do interesów.)
- A ile chcesz? - dopytywał się żartobliwie Małżon.
- Tysiąc!
- Ha! - zawrzasnął ojciec matematyk - 1000% odsetek! Toż to lichwa jest!!!
Po długich targach stanęło na 10 procentach.
A ponieważ zbliżają się święta, drzwi się u nas nie zamykają, a jeden dostawca mija drugiego.
- Zuzia, pożyczę od ciebie pieniążki - powiedział po raz kolejny Małżon.
- A ile?
- Stówę.
- A ile mi oddasz?
(Zuch dziewczynka, myślę sobie, ma smykałkę do interesów.)
- A ile chcesz? - dopytywał się żartobliwie Małżon.
- Tysiąc!
- Ha! - zawrzasnął ojciec matematyk - 1000% odsetek! Toż to lichwa jest!!!
Po długich targach stanęło na 10 procentach.
czwartek, 11 grudnia 2014
No to chlup
Podobno w genach moich znajdują się mikroprocenty wielkopolskich praprzodków. I pewnie z tego powodu, ekologicznie i oszczędnie, namaczam dzieci w jednej wannie. Maleństwa moje, już we własnym zakresie, wrzucają sobie do wody parę setek zabawek i impreza zaczyna się na całego. Ja w tym czasie wyciągam lekturę i, sporadycznie oceniając stopień zanurzenia Zuzi i Krzysia, czytam sobie.
Dzisiejszą lekturę przerwał jednak rozdzierający kaszel synusia. Spojrzałam z zainteresowaniem na córkę.
- Wody z wanny się nachlał - poinformowała mnie najspokojniej w świecie.
- Ale jak? - zapytałam przekrzykując rzężenie syna.
- Normalnie. Do korka od szamponu nabrał wody i wypił.
- Czy ty oszalałeś? - zapytałam bezpośrednio Krzysia, podnosząc go do góry i po znachorsku klepiąc po pleckach.
A Krzysztof tymczasem kaszlał i dusił się, i prychał, i smarkał, aż zakończył wszystko efektownym charkotem godnym najzacniejszego samuraja ulicy najbliższych dwóch kwartałów. Wreszcie złapał oddech.
- Kurćie pećione - podsumował.
wtorek, 9 grudnia 2014
niedziela, 7 grudnia 2014
Ostatnie słowo należy do matki
- I wiesz, co ci jeszcze powiem? - pisnęła Zuzia stojąc w progu. Nóżki szeroko rozstawione, piąstki wciśnięte w boczki. Niby z oczu lecą skry gniewu, ale drżąca bródka zdradza jej niemoc wobec mojej rodzicielskiej potęgi.
- No? - warknęłam.
- Jesteś dla mnie okropną mamą. O.
- Ciekawe bardzo. Bo co? Bo ci sprzątać swój pokój każę?
- To nie ja nabrudziłam - broni się Zuzia- tylko Krzysiek.
- No to co mam zrobić?! - krzyczę doprowadzona do szału - Mam sprzątać sama po waszej trójce?! Nikt mi nie pomoże?!
- Ja nie brudzę - mamrocze Małżon nie podnosząc na nas wzroku. Swobodnie rozparty na sofie, zmaga się właśnie z pierdylionowym poziomem candy crush saga.
- Się składa kotek - cytuję klasyka - że ty jesteś największym syfiarzem w tej chałupie.
- A ja jak będę miała własne dzieci, to będę dla nich lepsza niż ty dla mnie - zapewnia siebie, mnie i sąsiadów Zuzunia.
- No i luzik. W twoim domu, twoje dzieci, na twojej podłodze, będą mogły nawet kupę zrobić i deską przyklepać. Tutaj rządzę ja i dopóki mieszkasz pod moim dachem, masz robić, co ci każę - kończę klasycznym argumentem, który już niejedną córkę i syna doprowadził do białej gorączki i wzbudził pragnienie natychmiastowej wyprowadzki.
- Upokój się - zadudniło nagle spod ziemi.
Zaskoczona spojrzałam w dół poszukując źródła głosu. Zamrugałam oczami z niedowierzaniem. Szczęka opadła w dół.
W drzwiach, rączka w rączkę z Zuzią, stanął Krzyś. W pobrudzonej obiadem koszulce (miaki i mięsko), rajtuzki zawadiacko zsunięte do półdupka, do prawej stópki przyczepiony cienki pasek papieru toaletowego.
(Zajefajnie, jeszcze w kiblu go nie było.)
- Upokój się - powtarza.
Milczę. Nie wiem, co powiedzieć. Cała potęga matki rozpływa się w powietrzu.
- Ku-MASZ? - upewnia się Krzyś.
I nagle wiem, co powiedzieć.
- W takim razie pocałujta w tyłek wójta.
Krótko, zwięźle i na temat.
- No? - warknęłam.
- Jesteś dla mnie okropną mamą. O.
- Ciekawe bardzo. Bo co? Bo ci sprzątać swój pokój każę?
- To nie ja nabrudziłam - broni się Zuzia- tylko Krzysiek.
- No to co mam zrobić?! - krzyczę doprowadzona do szału - Mam sprzątać sama po waszej trójce?! Nikt mi nie pomoże?!
- Ja nie brudzę - mamrocze Małżon nie podnosząc na nas wzroku. Swobodnie rozparty na sofie, zmaga się właśnie z pierdylionowym poziomem candy crush saga.
- Się składa kotek - cytuję klasyka - że ty jesteś największym syfiarzem w tej chałupie.
- A ja jak będę miała własne dzieci, to będę dla nich lepsza niż ty dla mnie - zapewnia siebie, mnie i sąsiadów Zuzunia.
- No i luzik. W twoim domu, twoje dzieci, na twojej podłodze, będą mogły nawet kupę zrobić i deską przyklepać. Tutaj rządzę ja i dopóki mieszkasz pod moim dachem, masz robić, co ci każę - kończę klasycznym argumentem, który już niejedną córkę i syna doprowadził do białej gorączki i wzbudził pragnienie natychmiastowej wyprowadzki.
- Upokój się - zadudniło nagle spod ziemi.
Zaskoczona spojrzałam w dół poszukując źródła głosu. Zamrugałam oczami z niedowierzaniem. Szczęka opadła w dół.
W drzwiach, rączka w rączkę z Zuzią, stanął Krzyś. W pobrudzonej obiadem koszulce (miaki i mięsko), rajtuzki zawadiacko zsunięte do półdupka, do prawej stópki przyczepiony cienki pasek papieru toaletowego.
(Zajefajnie, jeszcze w kiblu go nie było.)
- Upokój się - powtarza.
Milczę. Nie wiem, co powiedzieć. Cała potęga matki rozpływa się w powietrzu.
- Ku-MASZ? - upewnia się Krzyś.
I nagle wiem, co powiedzieć.
- W takim razie pocałujta w tyłek wójta.
Krótko, zwięźle i na temat.
sobota, 6 grudnia 2014
Nie wiem
U Zuzi w tym roku skromnie.
Tylko dwa listy i dwa wymarzone prezenty.
A ja nie wiem.
- Posłuchaj Zuziu, może się zdarzyć, że Mikołaj nie będzie miał na składzie tych rzeczy.
- Coś ty! - odpowiedziała niefrasobliwie - Mikołaj zawsze przynosi to, co się chce!
Przyzwyczailiśmy Zuzię do tego, że pod choinkę zawsze dostawała zamówione zabawki. Były to jednak inne zabawki, lżejsze gabaryty i skromniejszy przedział cenowy.
W tym wypadku nie chodzi nawet o idiotyczną cenę tych rzeczy - chociaż uważam, że 300 zł za stworka niewiadomego przeznaczenia jest przesadą. Sedno wątpliwości tkwi mianowicie w tym, że dla Zuzki będą to zabawki jednorazowego użytku: się pomaluje zelfa i sru go do bezdennego kosza z rupieciami. Pobawimy się furbim, aż się rozczochra i postawi się go na półce - niech się kurzy.
(Jak się bawi furbim? Do czego służy? Wot, zagwozdka)
Oficjalnie Mikołaj odebrał dziś listy.
No i teraz nie wiem, jak to załatwić, żeby wilk był syty i Manczester Siti.
Tylko dwa listy i dwa wymarzone prezenty.
A ja nie wiem.
- Posłuchaj Zuziu, może się zdarzyć, że Mikołaj nie będzie miał na składzie tych rzeczy.
- Coś ty! - odpowiedziała niefrasobliwie - Mikołaj zawsze przynosi to, co się chce!
Przyzwyczailiśmy Zuzię do tego, że pod choinkę zawsze dostawała zamówione zabawki. Były to jednak inne zabawki, lżejsze gabaryty i skromniejszy przedział cenowy.
W tym wypadku nie chodzi nawet o idiotyczną cenę tych rzeczy - chociaż uważam, że 300 zł za stworka niewiadomego przeznaczenia jest przesadą. Sedno wątpliwości tkwi mianowicie w tym, że dla Zuzki będą to zabawki jednorazowego użytku: się pomaluje zelfa i sru go do bezdennego kosza z rupieciami. Pobawimy się furbim, aż się rozczochra i postawi się go na półce - niech się kurzy.
(Jak się bawi furbim? Do czego służy? Wot, zagwozdka)
Oficjalnie Mikołaj odebrał dziś listy.
No i teraz nie wiem, jak to załatwić, żeby wilk był syty i Manczester Siti.
wtorek, 2 grudnia 2014
Przesłuchanie
Rytualna pogawędka z Zuzią - odbywana dzień w dzień po przedszkolu.
(Zaczynamy spokojnie, lekką rozgrzewką.)
- Jak w przedszkolu?
- Dobrze.
(Ok. Teraz coś trudniejszego)
- A co robiliście?
- Bawiliśmy się.
(Dobrze. Zawęźmy problem)
- A w co?
- Eeeee..... w jeża...
(Drążmy nieustraszenie)
- A co było na obiad?
Zawiesiła się. Wzrok katatonika sfokusowany na telewizorze. Nie dziwota: w końcu na dziecięcym kanale leci ten palant, co ma jakieś zadanie do wykonania - "rycerzem będąc chcę postarać się" - wrzeszczy zapalczywie.
(Rycerzem-będąc-chcę-postarać-się. Co to za składnia? Kto tak mówi? Kto jest autorem tego bon motu?)
- Nnnnnooooo więęęęc.....
- Taaaak?
- Nnnnnoooo ....
(Ha! gdyby Mary Shelley usłyszała niezborną wypowiedź Zuzki, to by gromko zakrzyknęła: "it's alive!")
- ... jak wyginęły dinozaury.
A teraz to mnie zatkało.
Musiała wyczuć skubana, że atmosfera zgęstniała, bo oderwała wzrok od telewizora. Fotografia dokumentująca jej jasne oblicze, stanowić może ilustrację hasła encyklopedycznego "wiek niewinności".
- Naprawdę mamusiu. Nie ściemniam - mówi patrząc na mnie spokojnie, a powieka nawet jej nie drgnie. Z błękitnych oczu wyziera się li i jedynie szczerość.
- Na obiad???!!!
- Buahahahahah - zarechotała - a to barszcz był.
(Zaczynamy spokojnie, lekką rozgrzewką.)
- Jak w przedszkolu?
- Dobrze.
(Ok. Teraz coś trudniejszego)
- A co robiliście?
- Bawiliśmy się.
(Dobrze. Zawęźmy problem)
- A w co?
- Eeeee..... w jeża...
(Drążmy nieustraszenie)
- A co było na obiad?
Zawiesiła się. Wzrok katatonika sfokusowany na telewizorze. Nie dziwota: w końcu na dziecięcym kanale leci ten palant, co ma jakieś zadanie do wykonania - "rycerzem będąc chcę postarać się" - wrzeszczy zapalczywie.
(Rycerzem-będąc-chcę-postarać-się. Co to za składnia? Kto tak mówi? Kto jest autorem tego bon motu?)
- Nnnnnooooo więęęęc.....
- Taaaak?
- Nnnnnoooo ....
(Ha! gdyby Mary Shelley usłyszała niezborną wypowiedź Zuzki, to by gromko zakrzyknęła: "it's alive!")
- ... jak wyginęły dinozaury.
A teraz to mnie zatkało.
Musiała wyczuć skubana, że atmosfera zgęstniała, bo oderwała wzrok od telewizora. Fotografia dokumentująca jej jasne oblicze, stanowić może ilustrację hasła encyklopedycznego "wiek niewinności".
- Naprawdę mamusiu. Nie ściemniam - mówi patrząc na mnie spokojnie, a powieka nawet jej nie drgnie. Z błękitnych oczu wyziera się li i jedynie szczerość.
- Na obiad???!!!
- Buahahahahah - zarechotała - a to barszcz był.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Smutnam
Codziennie między 17 a 18 zaczyna mnie nosić po domu. Jakieś tajemne moce poruszają moimi nogami, zaburzają proces logicznego myślenia, przekształcając moje skromne jestestwo w zlepek atawistycznych pragnień i pożądań.
Krążę po kuchni rozglądając się bezradnie dookoła. Kompulsywnie otwieram szafkę za szafką, ale im bardziej otwieram, tym bardziej nic tam nie znajduję.
- Zjadłabym coś. Najchętniej te pyszne serniczki, które ostatnio upiekłyśmy - smarknęłam żałośnie - ale nie ma w domu ani sera, ani ciasta francuskiego.
- No to dupa zbita - podsumowała Zuzia.
Ototototo córcia. Trafiłaś w sedno.
Krążę po kuchni rozglądając się bezradnie dookoła. Kompulsywnie otwieram szafkę za szafką, ale im bardziej otwieram, tym bardziej nic tam nie znajduję.
- Zjadłabym coś. Najchętniej te pyszne serniczki, które ostatnio upiekłyśmy - smarknęłam żałośnie - ale nie ma w domu ani sera, ani ciasta francuskiego.
- No to dupa zbita - podsumowała Zuzia.
Ototototo córcia. Trafiłaś w sedno.
Zuzka jako brakujący posąg wrót Argonath
czwartek, 27 listopada 2014
Wariacje w przedszkolu
Jak pozbyć się żony? Sposób prosty i niezawodny.
Pobieramy dziecko z przedszkola nie informując wcześniej żony.
Nie odbieramy telefonów od spanikowanej matki dziecka.
Po odebraniu obrażamy się i uznajemy się za niewinnego.
Wracamy do domu z pobranym dzieckiem, nowymi białymi baletkami oraz bębenkiem dla synka.
Jesteśmy nadal ciężko obrażeni i zarzucamy matce dziecka histerię i wydurnianie się w przedszkolu.
Po odbrażeniu się zaczynamy urządzać sobie z żony podśmiechujki.
Obrażamy się ponownie po dostaniu w łeb z baletki.
Pobieramy dziecko z przedszkola nie informując wcześniej żony.
Nie odbieramy telefonów od spanikowanej matki dziecka.
Po odebraniu obrażamy się i uznajemy się za niewinnego.
Wracamy do domu z pobranym dzieckiem, nowymi białymi baletkami oraz bębenkiem dla synka.
Jesteśmy nadal ciężko obrażeni i zarzucamy matce dziecka histerię i wydurnianie się w przedszkolu.
Po odbrażeniu się zaczynamy urządzać sobie z żony podśmiechujki.
Obrażamy się ponownie po dostaniu w łeb z baletki.
sobota, 22 listopada 2014
Szósty dzień tygodnia
Obiektywnie rzecz ujmując, rodzina moja nie cierpi sobót.
Łamie mi to serce, gdyż jest to jeden z niewielu dni kiedy możemy być razem i radować się swoją obecnością.
Od samiusieńkiego rana dbam o nastrój w domu. W powietrzu rozchodzi się rozkoszny zapach chusteczek do ścierania kurzu, domestosu i cifu. Wokół fruwają uprane, ale nie poskładane rzeczy. Co tydzień głowę sobie łamię, jakby tu zagospodarować przyjemnie czas.
- Hej zetrzyjmy wreszcie kurze, nie jesteście ciekawi jaki kolor mają meble?
- Chodźcie wszyscy, poszukamy dywanu w pokoju dzieci!
- A co powiecie na umycie podłogi?
- No chodźmy prędko wyszorować wannę i kibelek, to będzie prawdziwy fun!
- A teraz mruczymy razem z odkurzaczem!
A oni - ci moi Ukochani - na początku podchodzą do moich pomysłów z niechęcią, a potem z coraz większą rezygnacją. Każdy mój pomysł muszą oprotestować, obiadolić, poddać powierzchownej analizie stan mojej głowy. Udają, że nie słyszą, co mówię. A przecież te zabawy rekreacyjno-ruchowe są dobrowolne (jak nie posprzątacie tutaj w tej chwili to was pozabijam).
Co tydzień jest mi przykro.
Bo ja lubię ten dzień.
Uwielbiam zapach napalmu o poranku.
Łamie mi to serce, gdyż jest to jeden z niewielu dni kiedy możemy być razem i radować się swoją obecnością.
Od samiusieńkiego rana dbam o nastrój w domu. W powietrzu rozchodzi się rozkoszny zapach chusteczek do ścierania kurzu, domestosu i cifu. Wokół fruwają uprane, ale nie poskładane rzeczy. Co tydzień głowę sobie łamię, jakby tu zagospodarować przyjemnie czas.
- Hej zetrzyjmy wreszcie kurze, nie jesteście ciekawi jaki kolor mają meble?
- Chodźcie wszyscy, poszukamy dywanu w pokoju dzieci!
- A co powiecie na umycie podłogi?
- No chodźmy prędko wyszorować wannę i kibelek, to będzie prawdziwy fun!
- A teraz mruczymy razem z odkurzaczem!
A oni - ci moi Ukochani - na początku podchodzą do moich pomysłów z niechęcią, a potem z coraz większą rezygnacją. Każdy mój pomysł muszą oprotestować, obiadolić, poddać powierzchownej analizie stan mojej głowy. Udają, że nie słyszą, co mówię. A przecież te zabawy rekreacyjno-ruchowe są dobrowolne (jak nie posprzątacie tutaj w tej chwili to was pozabijam).
Co tydzień jest mi przykro.
Bo ja lubię ten dzień.
Uwielbiam zapach napalmu o poranku.
czwartek, 20 listopada 2014
Bohater w swoim domu
Żeby zostać bohaterem w swoim domu należy zaopatrzyć się w:
- taśmę montażową, dzięki której sąsiedzi nas pokochają,
- półki na książki,
-zatyczki do uszu.
Dalej postępujemy wg instrukcji.
Po spektakularnym zerwaniu się półki pod naporem 2 książek (słownie: dwóch), w pośpiechu wkładamy zatyczki do uszu i kiwamy głową w rytm wrzasków Małżona.
- taśmę montażową, dzięki której sąsiedzi nas pokochają,
- półki na książki,
-zatyczki do uszu.
Dalej postępujemy wg instrukcji.
Po spektakularnym zerwaniu się półki pod naporem 2 książek (słownie: dwóch), w pośpiechu wkładamy zatyczki do uszu i kiwamy głową w rytm wrzasków Małżona.
wtorek, 18 listopada 2014
Reinkarnacje Krzysia
Bo z Krzysiem to jest tak.
Od momentu, kiedy zaczął się sprawnie poruszać i komunikować, zdumieniu mojemu nie ma końca. Mając 1,5 roku posiada umiejętności dwuletniej Zuzi.
Po kolei.
Jakieś dwa miesiące temu teściowa zwróciła mi uwagę, że Krzyś wskazując na swoje genitalia, woła "jaja jaja". Ot, zbieg okoliczności, myślałam, proste dwie sylaby, każdy niemowlak sobie poradzi.
Trochę zwątpiłam, kiedy miesiąc potem Krzyś, ujrzawszy mnie w stroju piżamowym, odtańczył dziki taniec plemienny w takt okrzyków "cipcia cipcia".
Wielkie halo - powie ktoś. Tyle tylko, że domowy słownik tych konkretnych słów nie obejmuje.
Typowe u Krzysia jest przystawanie obok ładnych dziewcząt i mizdrzenie się do nich. Wachluje rzęsiskami (a ma czym), uśmiecha się na przemian szeroko i półgębkiem, a odchodząc ogląda się za nimi uwodzicielsko. Panie, które niespecjalnie mu się podobają, obrzuca obojętnym, chłodnym spojrzeniem i na nic ich trud we wdzięczeniu się. Rzuca im kamienne spojrzenie błękitnych oczu aż im w pięty idzie.
Ale dzisiaj to już apogeum, szczyt szczytów, szok i niedowierzanie.
Bawiliśmy się we trójkę w mizianie. Tzn. miziam ja, bo mnie to nie ma kto. Łaskotki, giglanie, turlanie się po łóżku. Standard.
I wtedy Krzyś pochylił się w moją stronę. Na buzi miał minę odkrywcy "hej, ale zarąbiasty pomysł wpadł mi do głowy!" W tym mikro-ułamku-sekundy umysł mój rozświetliła myśl "Co...???"
a w tym momencie synek - celowo i z premedytacją - pocisnął mi z główki!
Niczym w slapstikowej komedii z początków kinematografii, padłam do tyłu. Po raz pierwszy zrozumiałam znaczenie zwrotu frazeologicznego "nakryć się nogami". Pod powiekami ujrzałam wszechświat oraz nieodkryte galaktyki i planety. Górna i dolna szczęka zderzyły się z głośnym pyk!.
- Mama? - gdzieś z oddali usłyszałam głos Zuzi.
- Eeee - stęknęłam - co to było, rany boskie?!
- Krzysztof - zaryczałam - w tyłek chcesz?!
No i proszę. Znowu ta mina. O ja biedny, fajnie się bawiliśmy, a tu, proszę, mama popsuła zabawę.
Podrywanie kobiet to raz.
Używanie mało eleganckich słów na określenie genitaliów to dwa.
Wyrżnięcie matki z główki to trzy.
W poprzednim wcieleniu Krzyś był wdającym się w bójki maczo, namiętnie podrywającym laseczki jednym błękitnym spojrzeniem.
Od momentu, kiedy zaczął się sprawnie poruszać i komunikować, zdumieniu mojemu nie ma końca. Mając 1,5 roku posiada umiejętności dwuletniej Zuzi.
Po kolei.
Jakieś dwa miesiące temu teściowa zwróciła mi uwagę, że Krzyś wskazując na swoje genitalia, woła "jaja jaja". Ot, zbieg okoliczności, myślałam, proste dwie sylaby, każdy niemowlak sobie poradzi.
Trochę zwątpiłam, kiedy miesiąc potem Krzyś, ujrzawszy mnie w stroju piżamowym, odtańczył dziki taniec plemienny w takt okrzyków "cipcia cipcia".
Wielkie halo - powie ktoś. Tyle tylko, że domowy słownik tych konkretnych słów nie obejmuje.
Typowe u Krzysia jest przystawanie obok ładnych dziewcząt i mizdrzenie się do nich. Wachluje rzęsiskami (a ma czym), uśmiecha się na przemian szeroko i półgębkiem, a odchodząc ogląda się za nimi uwodzicielsko. Panie, które niespecjalnie mu się podobają, obrzuca obojętnym, chłodnym spojrzeniem i na nic ich trud we wdzięczeniu się. Rzuca im kamienne spojrzenie błękitnych oczu aż im w pięty idzie.
Ale dzisiaj to już apogeum, szczyt szczytów, szok i niedowierzanie.
Bawiliśmy się we trójkę w mizianie. Tzn. miziam ja, bo mnie to nie ma kto. Łaskotki, giglanie, turlanie się po łóżku. Standard.
I wtedy Krzyś pochylił się w moją stronę. Na buzi miał minę odkrywcy "hej, ale zarąbiasty pomysł wpadł mi do głowy!" W tym mikro-ułamku-sekundy umysł mój rozświetliła myśl "Co...???"
a w tym momencie synek - celowo i z premedytacją - pocisnął mi z główki!
Niczym w slapstikowej komedii z początków kinematografii, padłam do tyłu. Po raz pierwszy zrozumiałam znaczenie zwrotu frazeologicznego "nakryć się nogami". Pod powiekami ujrzałam wszechświat oraz nieodkryte galaktyki i planety. Górna i dolna szczęka zderzyły się z głośnym pyk!.
- Mama? - gdzieś z oddali usłyszałam głos Zuzi.
- Eeee - stęknęłam - co to było, rany boskie?!
- Krzysztof - zaryczałam - w tyłek chcesz?!
No i proszę. Znowu ta mina. O ja biedny, fajnie się bawiliśmy, a tu, proszę, mama popsuła zabawę.
Podrywanie kobiet to raz.
Używanie mało eleganckich słów na określenie genitaliów to dwa.
Wyrżnięcie matki z główki to trzy.
W poprzednim wcieleniu Krzyś był wdającym się w bójki maczo, namiętnie podrywającym laseczki jednym błękitnym spojrzeniem.
sobota, 15 listopada 2014
Gdy życie jest trudne...
...i stało się piekłem, wsadź głowę do kibla i walnij się deklem - głosiła jedna z prawd życiowych obowiązująca w czasie mojej licealnej kariery w mieście Gie.
Czyli jest źle albo może być gorzej.
Ale nie upadajmy na duchu, bo możemy sobie wybić zęby.
Zamiast klasycznej załamki podczas copiątkowej wyprawy po żarło i pićło, zagrajmy w grę logistyczno-przygodową pt. "Idziemy na zakupy".
Wymagania systemowe:
* System wysokoodpornościowy, wstrząsoodpornościowy, najlepiej Vista Vio 75 lub nowszy.
* Procesor Inter Maximum
* co najmniej 2 GB pamięci operacyjnej.
* Karta graficzna kolorowa 3d, ale z trybem czarno-białym.
* karta dźwiękowa co najmniej w 99%
* dodatkowe umiejętności: zdolność jasnowidzenia, przewidywania i wyprzedzania zdarzeń, uzdrowiającego dmuchania, widzenia przestrzennego.
Gra rozpoczyna się w momencie, gdy ktoś dostrzeże brak pokarmu w lodówce.
Level Łan
- Jak to: nie ma co jeść? - pyta udręczonym tonem Małżon, zaglądając w czeluść lodówki - a gdzie jest jedzenie?
- Zostało pożarte.
Małżon kręci z niedowiedzaniem głową.
- Wszystko? Przecież ostatnio dwie torby przytargałem.
(Wdanie w się w kłótnię -10 do dyplomacji; wyliczanie, kto ile zjadł +5 do dyplomacji; milczenie taktyczne +10 do dyplomacji).
- Trudno - zarządza mąż - jedziemy.
(Natychmiastowe odnalezienie czapki Krzysia, spodni Zuzi i komórki Małżona +10 do organizacji; odnalezienie w/w artefaktów w czasie poniżej 3 min. +5 do organizacji; odnalezienie powyżej 5 min. -10 do organizacji).
Level Tu
Wkraczamy paradnie do hipermarketu: Małżon na czele, następnie ja, dalej rześki jak poranek Krzyś "nie będę siedział w wózku sklepowym" oraz zbolała Zuzia "wsadźcie mnie natychmiast do wózka sklepowego".
Lawirujemy między regałami w poszukiwaniu pokarmu (wędrówka w linii prostej z listą zakupów +100 do inteligencji; wędrówka w linii prostej bez listy zakupów +50 do inteligencji; wędrówka i zawracanie max 5. razy +10 do inteligencji; wędrówka i zawracanie pow. 5 razy -10 do inteligencji; wędrówka i zawracanie w stanie wilczego głodu -100 do inteligencji).
- Małżon, co jutro na obiad? (wyczerpująca odpowiedź wraz z listą zakupów +100 do satysfakcji; mało precyzyjna odpowiedź +50 do satysfakcji; odpowiedź w stylu "a co proponujesz?" -50 do satysfakcji; odpowiedź w sensie "co ugotujesz to będzie" -100 do satysfakcji.)
- Gdzie jest Krzyś? (natychmiastowe dostrzeżenie spitalającego Krzysia +10 do spostrzegawczości; zorientowanie się w ucieczce 1,5rocznego chłopca i odnalezienie go 3 regały dalej +5 do spostrzegawczości; grzebanie w serach żółtych i niedostrzeżenie braku dziecka -50 do spostrzegawczości; brak świadomości zaginięcia dziecka do momentu odnalezienia go i przyprowadzenie przez ochroniarza lub innego klienta -100 do spostrzegawczości).
- Buła!
- Kapko!
(wręczenie dzieciom przedmiotów spożywczych natentychmiast +10 do zen; możliwość szybkiego dostarczenia smakołyków +5 do zen; konieczność jechania kilka regałow dalej po upragnione produkty -10 do zen; rajd przez cały sklep z ryczącymi dziećmi i robienie z siebie widowiska -100 do zen.)
Level Sri
Po przejściu wszystkich pól, gracz musi wybrać kasę. Należy oszacować wszystkie zmienne: długość kolejki, zawartość wózków, stopień gramotności kasjerki. Jest to istotnie istotne, albowiem minusowe punkty można zdobyć również w sytuacji, gdy: po wypakowaniu zawartości kosza w kasie kończy się taśma do rachunków, psuje się kasa w ogóle, płacącemu faciowi wcina kartę i terminal się blokuje, babeczka dostrzega różnicę miedzy cenami na paragonie a półce i trzeba czekać na fachowca od potwierdzenia (-1000 do zen).
Level For
Powrót do domu.
a) wypakowanie zakupów i zadowolenie z ich przebiegu: WYGRANA;
b) wejście do domu i wypakowanie zakupów, ale bez poczucia satysfakcji: REMIS;
c) wejście do domu, zorientowanie się, że się nie kupiło chleba, sera żółtego i srajtaśmy i/lub padnięcie na pysk wśród niewypakowanych zakupów: PRZEGRANA.
GAME OVER
Czyli jest źle albo może być gorzej.
Ale nie upadajmy na duchu, bo możemy sobie wybić zęby.
Zamiast klasycznej załamki podczas copiątkowej wyprawy po żarło i pićło, zagrajmy w grę logistyczno-przygodową pt. "Idziemy na zakupy".
Wymagania systemowe:
* System wysokoodpornościowy, wstrząsoodpornościowy, najlepiej Vista Vio 75 lub nowszy.
* Procesor Inter Maximum
* co najmniej 2 GB pamięci operacyjnej.
* Karta graficzna kolorowa 3d, ale z trybem czarno-białym.
* karta dźwiękowa co najmniej w 99%
* dodatkowe umiejętności: zdolność jasnowidzenia, przewidywania i wyprzedzania zdarzeń, uzdrowiającego dmuchania, widzenia przestrzennego.
Gra rozpoczyna się w momencie, gdy ktoś dostrzeże brak pokarmu w lodówce.
Level Łan
- Jak to: nie ma co jeść? - pyta udręczonym tonem Małżon, zaglądając w czeluść lodówki - a gdzie jest jedzenie?
- Zostało pożarte.
Małżon kręci z niedowiedzaniem głową.
- Wszystko? Przecież ostatnio dwie torby przytargałem.
(Wdanie w się w kłótnię -10 do dyplomacji; wyliczanie, kto ile zjadł +5 do dyplomacji; milczenie taktyczne +10 do dyplomacji).
- Trudno - zarządza mąż - jedziemy.
(Natychmiastowe odnalezienie czapki Krzysia, spodni Zuzi i komórki Małżona +10 do organizacji; odnalezienie w/w artefaktów w czasie poniżej 3 min. +5 do organizacji; odnalezienie powyżej 5 min. -10 do organizacji).
Level Tu
Wkraczamy paradnie do hipermarketu: Małżon na czele, następnie ja, dalej rześki jak poranek Krzyś "nie będę siedział w wózku sklepowym" oraz zbolała Zuzia "wsadźcie mnie natychmiast do wózka sklepowego".
Lawirujemy między regałami w poszukiwaniu pokarmu (wędrówka w linii prostej z listą zakupów +100 do inteligencji; wędrówka w linii prostej bez listy zakupów +50 do inteligencji; wędrówka i zawracanie max 5. razy +10 do inteligencji; wędrówka i zawracanie pow. 5 razy -10 do inteligencji; wędrówka i zawracanie w stanie wilczego głodu -100 do inteligencji).
- Małżon, co jutro na obiad? (wyczerpująca odpowiedź wraz z listą zakupów +100 do satysfakcji; mało precyzyjna odpowiedź +50 do satysfakcji; odpowiedź w stylu "a co proponujesz?" -50 do satysfakcji; odpowiedź w sensie "co ugotujesz to będzie" -100 do satysfakcji.)
- Gdzie jest Krzyś? (natychmiastowe dostrzeżenie spitalającego Krzysia +10 do spostrzegawczości; zorientowanie się w ucieczce 1,5rocznego chłopca i odnalezienie go 3 regały dalej +5 do spostrzegawczości; grzebanie w serach żółtych i niedostrzeżenie braku dziecka -50 do spostrzegawczości; brak świadomości zaginięcia dziecka do momentu odnalezienia go i przyprowadzenie przez ochroniarza lub innego klienta -100 do spostrzegawczości).
- Buła!
- Kapko!
(wręczenie dzieciom przedmiotów spożywczych natentychmiast +10 do zen; możliwość szybkiego dostarczenia smakołyków +5 do zen; konieczność jechania kilka regałow dalej po upragnione produkty -10 do zen; rajd przez cały sklep z ryczącymi dziećmi i robienie z siebie widowiska -100 do zen.)
Level Sri
Po przejściu wszystkich pól, gracz musi wybrać kasę. Należy oszacować wszystkie zmienne: długość kolejki, zawartość wózków, stopień gramotności kasjerki. Jest to istotnie istotne, albowiem minusowe punkty można zdobyć również w sytuacji, gdy: po wypakowaniu zawartości kosza w kasie kończy się taśma do rachunków, psuje się kasa w ogóle, płacącemu faciowi wcina kartę i terminal się blokuje, babeczka dostrzega różnicę miedzy cenami na paragonie a półce i trzeba czekać na fachowca od potwierdzenia (-1000 do zen).
Level For
Powrót do domu.
a) wypakowanie zakupów i zadowolenie z ich przebiegu: WYGRANA;
b) wejście do domu i wypakowanie zakupów, ale bez poczucia satysfakcji: REMIS;
c) wejście do domu, zorientowanie się, że się nie kupiło chleba, sera żółtego i srajtaśmy i/lub padnięcie na pysk wśród niewypakowanych zakupów: PRZEGRANA.
GAME OVER
wtorek, 11 listopada 2014
Dzień Niepodległości
- I to już zawsze będą mnie tak ciąć w tych sklepach? Co? - zapytał retorycznie Małżon wchodząc wczoraj zamaszyście do domu.
Nie "witajcie ukochana żono i dzieci". Nie "dzień dobry światła mojego życia" ani nawet "cześć wam". Tylko tak z grubej rury.
- No to się w pale nie mieści, co oni w tych sklepach wyrabiają - sarknął ściągając kurtkę.
- Ty sobie wyobraź - ciągnął rzucając jednocześnie siatkę z zakupami na stół - poszedłem do sklepu, tej sieciówki z kapeluszem, kupić wodę. A tam promocja: "kup miód a drugi dostaniesz gratis". No to myślę sobie - wezmę. Jedna sztuka 7.99; co mi szkodzi. Wziąłem wodę za 3 zeta, dwa miody - gryczany i lipowy - i do kasy. A tam pani do mnie: 19.98. Mówię jej, że ten drugi miód miał być gratis, a ona wtedy "ojej, a musi pan go w ogóle kupować, bo tam kolejka się robi". I wtedy się wściekłem. I mówię "a owszem, chcę miód kupić za 7.99, drugi gratis". Wygrzebała jakąś książeczkę i mówi, że promocja się wczoraj skończyła. A guzik, mówię, pisze na plakacie jak wół, że do 10.11. A ona biadoli "o Jezu" i "o Jezu". Zawołała koleżankę, naradziły się i doszły do wniosku, że to trzeba wziąć dwa takie same miody. Za mną kolejka po horyzont, ale tak się zawściekłem, że mówię: dobra idę wymienić lipowy na gryczany.
- Wracam, tam już przy kasie czyściutko, rzucam te miody, ona nabija na kasę i dalej swoje -19.98. I marudzi, że ona nie wie, że inaczej nie da rady, a ja taki uparty. Więc jej mówię "proszę się uspokoić, ja tu jestem klientem i chcę grzecznie kupić miód". No to teraz zawołała jeszcze dodatkowo trzy koleżanki; stoją i gdaczą i wymyśliły, że to chodzi o miód wielokwiatowy. A ja pytam "przepraszam, a gdzie to jest napisane?". Ale dobra, poszedłem, wymieniłem te pieprzone miody i daję do skasowania. A ona na to - 13 zł. "Ale wie pani co, 7.99 i 3 to jest 11 zł, a nie trzynaście". Zrobiła się czerwona, postukała w klawiaturę i magicznie się okazało, że można kupić wodę, miód wielokwiatowy i drugi gratis za 11 zł.
Przez całą opowieść toczę heroiczny bój. Zaciskam wargi, szczypię się po udzie, przygryzam rękaw. Byle nie ryknąć śmiechem.
- A najgorsze jest to - dodał ponuro Małżon patrząc smętnie na miody w siatce - że jakieś gówno kupiłem. Miód wielokwiatowy z Unii Europejskiej i spoza UE, znaczy chińskie badziewie.
Pękła tama. Śmieję się tak głośno, że łzy ciekną mi po twarzy. Zrezygnowany Małżon patrzy na mnie rozbawiony.
- Przynajmniej jestem moralnym zwycięzcą w tej historii - mówi upychając miody w szafce.
Nie "witajcie ukochana żono i dzieci". Nie "dzień dobry światła mojego życia" ani nawet "cześć wam". Tylko tak z grubej rury.
- No to się w pale nie mieści, co oni w tych sklepach wyrabiają - sarknął ściągając kurtkę.
- Ty sobie wyobraź - ciągnął rzucając jednocześnie siatkę z zakupami na stół - poszedłem do sklepu, tej sieciówki z kapeluszem, kupić wodę. A tam promocja: "kup miód a drugi dostaniesz gratis". No to myślę sobie - wezmę. Jedna sztuka 7.99; co mi szkodzi. Wziąłem wodę za 3 zeta, dwa miody - gryczany i lipowy - i do kasy. A tam pani do mnie: 19.98. Mówię jej, że ten drugi miód miał być gratis, a ona wtedy "ojej, a musi pan go w ogóle kupować, bo tam kolejka się robi". I wtedy się wściekłem. I mówię "a owszem, chcę miód kupić za 7.99, drugi gratis". Wygrzebała jakąś książeczkę i mówi, że promocja się wczoraj skończyła. A guzik, mówię, pisze na plakacie jak wół, że do 10.11. A ona biadoli "o Jezu" i "o Jezu". Zawołała koleżankę, naradziły się i doszły do wniosku, że to trzeba wziąć dwa takie same miody. Za mną kolejka po horyzont, ale tak się zawściekłem, że mówię: dobra idę wymienić lipowy na gryczany.
- Wracam, tam już przy kasie czyściutko, rzucam te miody, ona nabija na kasę i dalej swoje -19.98. I marudzi, że ona nie wie, że inaczej nie da rady, a ja taki uparty. Więc jej mówię "proszę się uspokoić, ja tu jestem klientem i chcę grzecznie kupić miód". No to teraz zawołała jeszcze dodatkowo trzy koleżanki; stoją i gdaczą i wymyśliły, że to chodzi o miód wielokwiatowy. A ja pytam "przepraszam, a gdzie to jest napisane?". Ale dobra, poszedłem, wymieniłem te pieprzone miody i daję do skasowania. A ona na to - 13 zł. "Ale wie pani co, 7.99 i 3 to jest 11 zł, a nie trzynaście". Zrobiła się czerwona, postukała w klawiaturę i magicznie się okazało, że można kupić wodę, miód wielokwiatowy i drugi gratis za 11 zł.
Przez całą opowieść toczę heroiczny bój. Zaciskam wargi, szczypię się po udzie, przygryzam rękaw. Byle nie ryknąć śmiechem.
- A najgorsze jest to - dodał ponuro Małżon patrząc smętnie na miody w siatce - że jakieś gówno kupiłem. Miód wielokwiatowy z Unii Europejskiej i spoza UE, znaczy chińskie badziewie.
Pękła tama. Śmieję się tak głośno, że łzy ciekną mi po twarzy. Zrezygnowany Małżon patrzy na mnie rozbawiony.
- Przynajmniej jestem moralnym zwycięzcą w tej historii - mówi upychając miody w szafce.
niedziela, 9 listopada 2014
Księżniczką być
Wieczorne rytuały.
Kąpiel, kolacja, czytanie bajek.
To od święta, bo zwyczajowo to mamy kąpiel, kolację, mycie się po kolacji, telewizor.
No ale dziś święto.
- Poczytasz mi dzisiaj to - Zuzia podaje mi "Piękną i Bestię".
- No dobra.
Mościmy się w łóżku. Córcia przykrywa się aż po czubek nosa.
- Dawno, dawno temu żył sobie kupiec, który miał trzy piękne córki - zaczynam - Ale chociaż dwie starsze były bardzo ładne (Głupia i Głupsza), to najmłodsza, którą zwano Piękną (Chodzący Ideał), była najurodziwsza z nich wszystkich. Poza tym miała bardzo czułe serce (a jakże), którego dobroć odbijała się w jej oczach i sprawiała, że zawsze wyglądała na szczęśliwą i radosną. Jej starsze siostry były samolubne i ciągle niezadowolone i dbały tylko o klejnoty i piękne stroje (a to zdziwienie). Nic więc dziwnego, że ojciec najbardziej kochał najmłodszą z córek (ciekawe, co na to superniania).
Opowieść wartko się toczy. Tatuś pojechał w interesach, jako gifty miał przywieźć diamenty dla Głupiej, strojne suknie dla Głupszej i białą różę dla Panny Idealnej. Po drodze postanowił zwędzić kwiatek z pobliskiego ogródka, capnęli go i kazali mu podesłać w ramach rekompensaty kogoś, kto przywita go jako pierwszy. Padło na Piękną.
Zamieszkała z Bestią, w sumie było nudno i nic się nie działo, aż potem tatko zachorował i Panna Idealna wróciła do domu.
- Wkrótce jednak tydzień dobiegł końca - czytam dalej - i wtedy Piękna poczuła, że nie zniesie opuszczenia ojca. Podjęła więc decyzję, że złamie obietnicę i zostanie w domu przez jeszcze jeden tydzień.Nie mogła jednak przestać zastanawiać się co też biedna bestia o niej pomyśli i pewnej nocy, kiedy myślała o niej bardzo dużo, przyśnił jej się dziwny, smutny sen.Wydawało jej się, że jest z powrotem w ogrodzie przy zamku bestii. We śnie podeszła do krzaku białej róży. Leżała pod nim bestia, taka chuda i blada, że wyglądała jakby umierała. Kiedy Piękna podbiegła usłyszała jej lament: Och, Piękna, złamałaś mi serce, bez ciebie umrę! Wtedy Piękna obudziła się z krzykiem i poczuła się tak nieszczęśliwa...
- Hej, ona ma syndrom sztokholmski! - aż się zachłysnęłam swoim odkryciem - Przecież nikt normalny nie tkwiłby w związku z porywaczem! Każdy by wiał z krzykiem na policję. A weźmy takiego Kopciuszka. Panna młoda z castingu. Jedyny warunek to pasujący na nogę but. A Śpiąca Królewna! Wzięła ślub z pierwszym pacanem, którego zobaczyła! No i ta zombie Śnieżka!
- Czytasz czy nie? - Zuzia patrzy na mnie karcąco - Bo jak nie to idę spać.
Kąpiel, kolacja, czytanie bajek.
To od święta, bo zwyczajowo to mamy kąpiel, kolację, mycie się po kolacji, telewizor.
No ale dziś święto.
- Poczytasz mi dzisiaj to - Zuzia podaje mi "Piękną i Bestię".
- No dobra.
Mościmy się w łóżku. Córcia przykrywa się aż po czubek nosa.
- Dawno, dawno temu żył sobie kupiec, który miał trzy piękne córki - zaczynam - Ale chociaż dwie starsze były bardzo ładne (Głupia i Głupsza), to najmłodsza, którą zwano Piękną (Chodzący Ideał), była najurodziwsza z nich wszystkich. Poza tym miała bardzo czułe serce (a jakże), którego dobroć odbijała się w jej oczach i sprawiała, że zawsze wyglądała na szczęśliwą i radosną. Jej starsze siostry były samolubne i ciągle niezadowolone i dbały tylko o klejnoty i piękne stroje (a to zdziwienie). Nic więc dziwnego, że ojciec najbardziej kochał najmłodszą z córek (ciekawe, co na to superniania).
Opowieść wartko się toczy. Tatuś pojechał w interesach, jako gifty miał przywieźć diamenty dla Głupiej, strojne suknie dla Głupszej i białą różę dla Panny Idealnej. Po drodze postanowił zwędzić kwiatek z pobliskiego ogródka, capnęli go i kazali mu podesłać w ramach rekompensaty kogoś, kto przywita go jako pierwszy. Padło na Piękną.
Zamieszkała z Bestią, w sumie było nudno i nic się nie działo, aż potem tatko zachorował i Panna Idealna wróciła do domu.
- Wkrótce jednak tydzień dobiegł końca - czytam dalej - i wtedy Piękna poczuła, że nie zniesie opuszczenia ojca. Podjęła więc decyzję, że złamie obietnicę i zostanie w domu przez jeszcze jeden tydzień.Nie mogła jednak przestać zastanawiać się co też biedna bestia o niej pomyśli i pewnej nocy, kiedy myślała o niej bardzo dużo, przyśnił jej się dziwny, smutny sen.Wydawało jej się, że jest z powrotem w ogrodzie przy zamku bestii. We śnie podeszła do krzaku białej róży. Leżała pod nim bestia, taka chuda i blada, że wyglądała jakby umierała. Kiedy Piękna podbiegła usłyszała jej lament: Och, Piękna, złamałaś mi serce, bez ciebie umrę! Wtedy Piękna obudziła się z krzykiem i poczuła się tak nieszczęśliwa...
- Hej, ona ma syndrom sztokholmski! - aż się zachłysnęłam swoim odkryciem - Przecież nikt normalny nie tkwiłby w związku z porywaczem! Każdy by wiał z krzykiem na policję. A weźmy takiego Kopciuszka. Panna młoda z castingu. Jedyny warunek to pasujący na nogę but. A Śpiąca Królewna! Wzięła ślub z pierwszym pacanem, którego zobaczyła! No i ta zombie Śnieżka!
- Czytasz czy nie? - Zuzia patrzy na mnie karcąco - Bo jak nie to idę spać.
sobota, 8 listopada 2014
Telefony
Nie mieszając Najwyższego (Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy) wolę posłużyć się pojęciem sprawiedliwości dziejowej.
Po siatkówce - w każdej ręce siatka z logiem uchachanego owada - rozkoszowałam się powolnym spacerem do domostwa. Gdzieś wokół biegały dzieci.
Wejście do klatki mam przeszklone, więc widać z obu stron idealnie. Widzę ją i ona widzi mnie, a mimo to Pani Sąsiadka naciska guzik "zamknij" i odjeżdża windą ku niebiesiom.
Westchnęłam boleśnie. Trudno, widać śpieszyło się jej do domu i te 15 sek. zrobiło istotną różnicę. Uruchamiam więc procedury.
Krok pierwszy: postaw siatki na ziemi; krok drugi: wciśnij kod domofonu; krok trzeci: podnieś siatki i zawołaj dzieci; krok czwarty: zagarnij potomstwo, które rozpełzło się po całym podwórku; krok piąty: postaw siatki na ziemi; krok szósty: wciśnij ponownie kod domofonu; krok siódmy: dziarsko podnieś siatki i popychając dzieci kolanem, zgrzana jak pies, wturlaj się do klatki.
- Zuziu - sapnęłam - ściągnij windę
- Halo! Haloooooo! Słyszy mnie pani! Winda się zacięła! Utknęłam tu!!! - usłyszałam histeryczne wycie z czeluści kabiny.
Usta rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu.
- Niech pani zadzwoni po pomoc!
- W windzie jest przycisk, niech pani go wciśnie - odpowiadam oglądając paznokcie.
- Nie działa chyba, bo dzwoniłam, nikt nie odpowiada!!! Niech pani dzwoni, słyszy mnie paniiiii?
- Nie wiem, gdzie dzwonić, nie mam numeru.
- Na tablicy jest! Widzi pani?! Halooooo!!!
Nieśpiesznie wyciągam telefon. Uważnie wybieram numer. Wycie w windzie nie ustaje. Sąsiadka doradza mi, zaklina, daje rady, informuje o numerze wiszącym na tablicy, troszczy się o mój słuch ("słyszy mnie paniiii? Słyyyyszyyy?").
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
- Proszę pani, nikt tam nie odbiera - informuję ze smutkiem.
Okrzyki i pojękiwania wzmagają się.
- Niech pani dzwoni do zarządcy. Słyszy pani???
Dzwonię.
- Tam też nikt nie odbiera.
- To niech pani pani zadzwoni pod ten numer - dyktuje mi cyfry.
- A co to za numer? - pytam nieufnie.
- Do mojego znajomego. Niech pani dzwooooniii!!!!
- I co mam powiedzieć? - dociekam oglądając sufit na korytarzu.
- Że Ania zatrzasnęła się w windzie, a na kuchence mam garnek włączony.
No ekstra, lepiej być nie może. Dzwonimy więc.
- Dzień dobry, ja tu dzwonię w takiej sprawie, że Ania zatrzasnęła się w windzie, a ma garnek na kuchence.
("Hallllooo słyszy pani?")
- No i co mam zrobić?
Złośliwy rechot rozsadza moje trzewia.
("Dzwoni paniii? Dzwoniii?")
- Bo ja wiem? Może pan tu przyjdzie?
Stęknięcie.
- Idę.
- I co? Dzwoniiii paniii? - zawodzi kobieta w windzie bez ustanku.
- Taaaaaaa. Ten pan już idzie.
Dzwoni mój telefon.
- Halo?
- Tu nr alarmowy. Słucham.
- Dzień dobry. W bloku na ulicy takiej owakiej winda się zacięła i tam utknęła jedna pani.
- Dobrze, przyjąłem. Dziękuję.
- I coooo? - wyje zatrzaśnięta - Jadą???
- Tak - odpowiadam.
- A szybko?
E, nie ma pośpiechu - myślę - w końcu sobota jest.
Po siatkówce - w każdej ręce siatka z logiem uchachanego owada - rozkoszowałam się powolnym spacerem do domostwa. Gdzieś wokół biegały dzieci.
Wejście do klatki mam przeszklone, więc widać z obu stron idealnie. Widzę ją i ona widzi mnie, a mimo to Pani Sąsiadka naciska guzik "zamknij" i odjeżdża windą ku niebiesiom.
Westchnęłam boleśnie. Trudno, widać śpieszyło się jej do domu i te 15 sek. zrobiło istotną różnicę. Uruchamiam więc procedury.
Krok pierwszy: postaw siatki na ziemi; krok drugi: wciśnij kod domofonu; krok trzeci: podnieś siatki i zawołaj dzieci; krok czwarty: zagarnij potomstwo, które rozpełzło się po całym podwórku; krok piąty: postaw siatki na ziemi; krok szósty: wciśnij ponownie kod domofonu; krok siódmy: dziarsko podnieś siatki i popychając dzieci kolanem, zgrzana jak pies, wturlaj się do klatki.
- Zuziu - sapnęłam - ściągnij windę
- Halo! Haloooooo! Słyszy mnie pani! Winda się zacięła! Utknęłam tu!!! - usłyszałam histeryczne wycie z czeluści kabiny.
Usta rozciągnęły mi się w szerokim uśmiechu.
- Niech pani zadzwoni po pomoc!
- W windzie jest przycisk, niech pani go wciśnie - odpowiadam oglądając paznokcie.
- Nie działa chyba, bo dzwoniłam, nikt nie odpowiada!!! Niech pani dzwoni, słyszy mnie paniiiii?
- Nie wiem, gdzie dzwonić, nie mam numeru.
- Na tablicy jest! Widzi pani?! Halooooo!!!
Nieśpiesznie wyciągam telefon. Uważnie wybieram numer. Wycie w windzie nie ustaje. Sąsiadka doradza mi, zaklina, daje rady, informuje o numerze wiszącym na tablicy, troszczy się o mój słuch ("słyszy mnie paniiii? Słyyyyszyyy?").
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.
- Proszę pani, nikt tam nie odbiera - informuję ze smutkiem.
Okrzyki i pojękiwania wzmagają się.
- Niech pani dzwoni do zarządcy. Słyszy pani???
Dzwonię.
- Tam też nikt nie odbiera.
- To niech pani pani zadzwoni pod ten numer - dyktuje mi cyfry.
- A co to za numer? - pytam nieufnie.
- Do mojego znajomego. Niech pani dzwooooniii!!!!
- I co mam powiedzieć? - dociekam oglądając sufit na korytarzu.
- Że Ania zatrzasnęła się w windzie, a na kuchence mam garnek włączony.
No ekstra, lepiej być nie może. Dzwonimy więc.
- Dzień dobry, ja tu dzwonię w takiej sprawie, że Ania zatrzasnęła się w windzie, a ma garnek na kuchence.
("Hallllooo słyszy pani?")
- No i co mam zrobić?
Złośliwy rechot rozsadza moje trzewia.
("Dzwoni paniii? Dzwoniii?")
- Bo ja wiem? Może pan tu przyjdzie?
Stęknięcie.
- Idę.
- I co? Dzwoniiii paniii? - zawodzi kobieta w windzie bez ustanku.
- Taaaaaaa. Ten pan już idzie.
Dzwoni mój telefon.
- Halo?
- Tu nr alarmowy. Słucham.
- Dzień dobry. W bloku na ulicy takiej owakiej winda się zacięła i tam utknęła jedna pani.
- Dobrze, przyjąłem. Dziękuję.
- I coooo? - wyje zatrzaśnięta - Jadą???
- Tak - odpowiadam.
- A szybko?
E, nie ma pośpiechu - myślę - w końcu sobota jest.
Aha
- A moje buty nie śmierdzą - zauważyła Zuzia wracajając z przedszkola.
Zuzia patrzy na mnie jak na wariata. Trudno czasem przewidzieć, co rozśmieszy dorosłych.
- Aha - czasami naprawdę nie wiadomo, jak skomentować przedszkolne historyjki.
- Bo dzisiaj wąchaliśmy swoje kapcie. Ja, Koleżanka i Kolega.
- Aha - brwi szybują mi wysoko, wysoko do linii brzegowej grzywki.
- Koleżanka to ma śmierdziela.
- Aha - rozdziawiam gębę zadziwiona.
- A Kolegi kapcie nie śmierdzą.
- Aha - zaczynam się śmiać.
Zuzia patrzy na mnie jak na wariata. Trudno czasem przewidzieć, co rozśmieszy dorosłych.
środa, 5 listopada 2014
Laryngolog
Jutro przedszkolna akademia ku czci Dnia Niepodległości.
- A koleżanka to ma problemy ze swoim tekstem. Bo sepleni i pod koniec mówi "wroga pspependziliśmy".
- "Wroga cepem biliśmy" - artykułuję wyraźnie najczystszą polszczyzną profesora Miodka, jak gdyby koleżanka od wierszyka stała przede mną.
- Co? - w jasnych, błękitnych oczach Zuzi maluje się zdumienie. Lekko widoczna, pionowa zmarszczka między brwiami zdradza zaskoczenie.
- Cepem. To takie urządzenie do mielenia zboża na mąkę - wyjaśniam fachowo.
Zuzka wzrusza ramionami.
- No nie wiem. Ma być "wroga przepędziliśmy".
Wroga. Cepem. Biliśmy.
Także tego. Cieszę się córcia, że mogłam cię czegoś nauczyć.
(Jak się nazywa ten lekarz od uszu?)
- A koleżanka to ma problemy ze swoim tekstem. Bo sepleni i pod koniec mówi "wroga pspependziliśmy".
- "Wroga cepem biliśmy" - artykułuję wyraźnie najczystszą polszczyzną profesora Miodka, jak gdyby koleżanka od wierszyka stała przede mną.
- Co? - w jasnych, błękitnych oczach Zuzi maluje się zdumienie. Lekko widoczna, pionowa zmarszczka między brwiami zdradza zaskoczenie.
- Cepem. To takie urządzenie do mielenia zboża na mąkę - wyjaśniam fachowo.
Zuzka wzrusza ramionami.
- No nie wiem. Ma być "wroga przepędziliśmy".
Wroga. Cepem. Biliśmy.
Także tego. Cieszę się córcia, że mogłam cię czegoś nauczyć.
(Jak się nazywa ten lekarz od uszu?)
poniedziałek, 3 listopada 2014
Filtry do okapu
No i kto by przypuszczał, że poszukiwanie filtrów do okapu Luftig mejd baj ikeła dostarczy mi tyle radości!
Najpierw infolinia Ikea.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu?
- 600 793 002...
- Oczywiście proszę panią. To sprzęt produkowany dla sklepu przez elektrolux. Do nich trzeba dzwonić. Prodaję numer...
Dzwonimy do Krakowa.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu?
- 600 793 002.
- Ale to nie nasz produkt. To whirlpool produkuje. Podaję nr...
Dzwonimy do Warszawy.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu?
- 600 793 002.
- A skąd pani dzwoni?
- Z Zielonej Góry.
- Hmm. A koło jakiego dużego miasta leży to miasto?
- ....
- Halo?
- Eeee... no więc.... eeee... może, tego, Poznań albo Wrocław...
- Aha. To do Kalisza trzeba.
- Do Kalisza?? A bliżej to nie ma? - robi mi się słabo. Ocieram pot z czoła.
- Kalisz wysyła na Wielkopolskę. Podaję nr...
Drżącą dłonią wybieram numer kaliski.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu? 12 cyfr
- Ale ja mam tylko 8 - dukam.
- Inaczej nie da rady. Skąd pani dzwoni?
- Z Zielonej Góry. To w lubuskim - mówię na wszelki wypadek.
- No wiem, gdzie to jest - śmieje się pani w Kaliszu - ale przecież u was też jest serwis.
- Ale tamta pani na infolinii whirlpoola w Warszawie kazała mi tu zadzwonić.
- Yyy tam - prycha pogardliwie infolinia z Kalisza - nie znają się.
Najpierw infolinia Ikea.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu?
- 600 793 002...
- Oczywiście proszę panią. To sprzęt produkowany dla sklepu przez elektrolux. Do nich trzeba dzwonić. Prodaję numer...
Dzwonimy do Krakowa.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu?
- 600 793 002.
- Ale to nie nasz produkt. To whirlpool produkuje. Podaję nr...
Dzwonimy do Warszawy.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu?
- 600 793 002.
- A skąd pani dzwoni?
- Z Zielonej Góry.
- Hmm. A koło jakiego dużego miasta leży to miasto?
- ....
- Halo?
- Eeee... no więc.... eeee... może, tego, Poznań albo Wrocław...
- Aha. To do Kalisza trzeba.
- Do Kalisza?? A bliżej to nie ma? - robi mi się słabo. Ocieram pot z czoła.
- Kalisz wysyła na Wielkopolskę. Podaję nr...
Drżącą dłonią wybieram numer kaliski.
- Filtry potrzebuję do okapu.
- Jaki kod produktu? 12 cyfr
- Ale ja mam tylko 8 - dukam.
- Inaczej nie da rady. Skąd pani dzwoni?
- Z Zielonej Góry. To w lubuskim - mówię na wszelki wypadek.
- No wiem, gdzie to jest - śmieje się pani w Kaliszu - ale przecież u was też jest serwis.
- Ale tamta pani na infolinii whirlpoola w Warszawie kazała mi tu zadzwonić.
- Yyy tam - prycha pogardliwie infolinia z Kalisza - nie znają się.
Uhuhuhu, nawet nie wiesz maleńka, na ilu rzeczach.
niedziela, 2 listopada 2014
...
Chciałam dzisiaj zapalić znicz ku pamięci osoby wyjątkowo złośliwej za życia. Dwie pierwsze świeczki mi zgasły, a trzecia mnie poparzyła.
Wierzę, że po tamtej stronie coś jest.
I was here
piątek, 31 października 2014
Negocjacje
Ciekawe, że dziatwa najbardziej superancko bawi się, kiedy ty się śpieszysz lub masz w rękach kilka ton zakupów. Zziajana jak koń po westernie, powłócząc nogami, koncentrujesz się na jednym celu - ulubionym fotelu - na którym zalegniesz, zajadle walcząc o oddech. Tymczasem dwoje uwolnionych małolatów śmiga po własnych orbitach, za nic mając twoje pohukiwania. Jak na złość, na drodze znajduje się megawypasiona kałuża - morze możliwości zabawy.
Uradowany Krzyś przykucnął na jej brzeżku i chlapie łapkami brudną wodę. Po kilku minutach bezowocnego wołania, napominania, nakazywania, przekupywania i wygrażania pięściami, zastosowałam broń ostateczną:
- Zuzia, idź przyprowadź brata.
Rzuciłam siaty o glebę i patrzę, jak Zuzia nonszalancko zmierza w stronę Krzysia, aby ćwiczyć się w trudnej sztuce negocjacji. Krzyś to albo ogłuchł albo zapamiętał się w zabawie, bo zignorował nasze wysiłki kompletnie.
I nagle patrzę, a Zuzia jak nie wycedzi Krzysiowi w tyłek z buta! Chłopak, utraciwszy przyczepność z podłożem, poleciał rękami do przodu i zaległ bez ruchu w kałuży.
- Co ty wyprawiasz?! - zapiałam pięknie rzuciwszy się synu na ratunek.
Buzia Krzysia wyrażała bezbrzeżne zdumienie, natomiast na licu Zuzki malował się figlarny uśmieszek z cyklu ojej-przyłapali-mnie-udawajmy-skruchę.
- A co? Widziałaś? - zapytała z głupia frant.
- No pewnie, że widziałam - sapię dźwigając synusia - odbiło ci?
- No bo nie chciał wstać. A teraz stoi. Widzisz?
Uradowany Krzyś przykucnął na jej brzeżku i chlapie łapkami brudną wodę. Po kilku minutach bezowocnego wołania, napominania, nakazywania, przekupywania i wygrażania pięściami, zastosowałam broń ostateczną:
- Zuzia, idź przyprowadź brata.
Rzuciłam siaty o glebę i patrzę, jak Zuzia nonszalancko zmierza w stronę Krzysia, aby ćwiczyć się w trudnej sztuce negocjacji. Krzyś to albo ogłuchł albo zapamiętał się w zabawie, bo zignorował nasze wysiłki kompletnie.
I nagle patrzę, a Zuzia jak nie wycedzi Krzysiowi w tyłek z buta! Chłopak, utraciwszy przyczepność z podłożem, poleciał rękami do przodu i zaległ bez ruchu w kałuży.
- Co ty wyprawiasz?! - zapiałam pięknie rzuciwszy się synu na ratunek.
Buzia Krzysia wyrażała bezbrzeżne zdumienie, natomiast na licu Zuzki malował się figlarny uśmieszek z cyklu ojej-przyłapali-mnie-udawajmy-skruchę.
- A co? Widziałaś? - zapytała z głupia frant.
- No pewnie, że widziałam - sapię dźwigając synusia - odbiło ci?
- No bo nie chciał wstać. A teraz stoi. Widzisz?
czwartek, 23 października 2014
sweterek
- A słuchaj - zagadnęła Zuzię jej kumpela z przedszkolnej ławki, energicznie ciumkając cukierka - a twój brat to chłopak czy dziewczyna?
- Chłopak no - odpowiedziała Zuza ściągając kapcie.
- A wygląda jak dziewczyna - stwierdziła kumpela.
-Eeee, to chłopak jest. Tylko ciuchy po mnie nosi.
- Chłopak no - odpowiedziała Zuza ściągając kapcie.
- A wygląda jak dziewczyna - stwierdziła kumpela.
-Eeee, to chłopak jest. Tylko ciuchy po mnie nosi.
O przepraszam bardzo. Czerwony sweterek kupiliśmy specjalnie dla Krzysia.
środa, 15 października 2014
Teatrzyk
Teatrzyk Absurdu Rodziny G. (TARG) przedstawia jednoaktówkę pt.:
"Zupa brokułowa - pożywna i zdrowa".
Kuchnia. Kwadratowy stół. Przy stole siedzą dzieci. Matka krząta się w kuchni."Zupa brokułowa - pożywna i zdrowa".
(M)atka - Zuzia jedz zupę!...
(Z)uzia - (gmera w naczyniu) Ale nie dam rady..
(M) - Zupa krem z brokułów. Sama chciałaś. Z groszkiem ptysiowym.
(Z) - (płaczliwie) Ale za dużo tego!
(M) - Przepraszam bardzo. Poszłam ci na rękę i nalałam zupę do tego zabawkowego kieliszka. Zjedz przynajmniej tyle.
(Z) - Nie mogę!
(M) - Bo?
(Z) - (natchniona) Jestem uczulona na brokuły!
(M) - Pffff. Jedz!!!
Zuzia zalewa się łzami.
Wchodzi (T)ato.
(T) - Dlaczego Zuzia płacze?
(M) - Bo nie chce zjeść zupy z brokułów z groszkiem ptysiowym.
(T) (stuka się w czoło) Przecież brokułowa nie nadaje się do jedzenia, fe.
(Z) (cwanym tonem) Słyszałaś? Brokułowa nie nadaje się do jedzenia. Tata tak mówi (odsuwa kieliszek) Nie jem.
(M) - (chwyta kieliszek i rzuca z impetem do zlewu) Świetnie. To może słodycze na pierwsze danie? Batonik czy czekoladkę?!
(Z) - (z nadzieją) A mogę?
(T) - (marszczy surowo brwi) Zuzia, proszę jeść zupę. Brokułowa jest pożywna i zdrowa.
Matka gniewnie mamrocząc wychodzi z kuchni. W tle słychać postukiwanie łyżki o pustoszejący talerz i mlaskanie Krzysia.
Kurtyna.
czwartek, 9 października 2014
Oluś
- No to gdzie dzisiaj byliście?
- W minizoo i u Olusia.
- Aha. I daleko jest do Olusia?
- Nie, blisko. Najpierw idziesz przez czerwoną bramę, potem do góry, potem niosło nas do biegania, potem szliśmy prosto, tędy, do furtki, jednej z trzynastu albo pięćdziesięciu i za bramą był już dom Olusia. Wiesz?
- W minizoo i u Olusia.
- Aha. I daleko jest do Olusia?
- Nie, blisko. Najpierw idziesz przez czerwoną bramę, potem do góry, potem niosło nas do biegania, potem szliśmy prosto, tędy, do furtki, jednej z trzynastu albo pięćdziesięciu i za bramą był już dom Olusia. Wiesz?
czwartek, 25 września 2014
Bajka
- Teraz opowiem wam bajkę - zagroziłam Zuzi i Krzysiowi w przypływie ułańskiej fantazji - Bajka nosi tytuł "myszki, kiszki i kieliszki".
- Nie ma takiej bajki - stwierdziła po namyśle Zuzia.
- Właśnie, że jest - upieram się - No więc. Były sobie kiedyś myszki, które wypiły wódeczkę z kieliszków i rozbolały je kiszki.
- Znaczy, że sraczki dostały, tak? - upewnia się Zuzka - A to ci bajka.
No i bez łaski. Już wam więcej nic nigdy nie opowiem.
- Nie ma takiej bajki - stwierdziła po namyśle Zuzia.
- Właśnie, że jest - upieram się - No więc. Były sobie kiedyś myszki, które wypiły wódeczkę z kieliszków i rozbolały je kiszki.
- Znaczy, że sraczki dostały, tak? - upewnia się Zuzka - A to ci bajka.
No i bez łaski. Już wam więcej nic nigdy nie opowiem.
poniedziałek, 22 września 2014
Bonusy
- Co to ma być?
Oto iście hamletowskie pytania, które
stawiał sobie przez cały dzień Małżon.
Na ostatni dzień naszego pobytu w
wyczesanym libereckim hotelu, zaplanowaliśmy wykorzystanie mnogiej liczby bonusów
wliczonych w wykupiony przez nas rodzinny pakiet z oferty hotelu. Najsampierw
wyruszyliśmy na 2godzinny darmowy relaks wellness w bliźniaczym hotelu Putloun
Travel Hotel. Na miejscu przyobiecany basen okazał się zbiornikiem, co prawda
większym od balii, ale wypluskać się tam żadną miarą nie dało. Wówczas powyższe
zapytanie padło z ust Małżona po raz pierwszy. "No pięknie - dodał - te pływaczki
i koło możemy sobie teraz w d... wsadzić".
Następnie pojechaliśmy wykorzystać
darmowy kuponik na deser w tym trzecim hotelu Pytloun. Wg Małżona jedzonko miało
być pyszne i w zacnej ilości. Po godzinach czekania dostarczono nam 2 dania
dziecięce i 2 dla dorosłych. Obiad dla dorosłych okazał się półłyżką
podziabanych bramborów i półdłonią wołowej pieczeni. Po chwili osłupienia Małżon
postawił ponownie rzeczone pytanie.
Po posiłku podaliśmy pani kuponik na
darmowy strudel z sosem waniliowym. Nawet szybko dostarczono nam porcję ciasta.
I tu słyszymy trzeci raz fundamentalne tego dnia pytanie. Mina Małżona na wieść,
iż kuponik obejmował tylko jedną porcję ciacha - bezcenna.
Zadziwienia Męża były wprost
proporcjonalne do mojego rozbawienia. Ja się pysznie wybawiłam. Zamarynowałam
się w jacuzzi, upociłam w saunie fińskiej, umyłam głowę eleganckim szamponem.
Obiadem się najadłam, chociaż zdecydowanie nie rozsmakowałam. Strudla nie jadłam,
bo byłam obżarta.
- A w cholerę mi z takim pakietem.
Oszuści - podsumował Mąż.
piątek, 19 września 2014
poniedziałek, 1 września 2014
sobota, 30 sierpnia 2014
Żyrandol
Gdyby życie miało ścieżkę
dźwiękową, aktualnie wokół mnie rozbrzmiewałaby owa piosenka.
Albowiem jestem w podróży ku Kasjopei, której celem jest realizacja założeń wymienionych w tekście.
Detali nie zdradzę, wyjawię tylko, że słowa piosenki zostały bankowo napisane dla
mnie, Syriusza i Kasjopei.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Fryzjer
- Mamo a wiesz co. Krzysia łatwo jest
opitolić.
- ....
- Naprawdę. Bułka z masłem.
- OPITOLIŁAŚ KRZYSIA???
- No kawałeczek. Z tyłu. Chciałam ci pokazać, że Krzysia łatwo opitolić.
- Gdzie go obcięłaś?!
- O tu. Widzisz? Rachu ciachu, spoko loko.
Mistrzyni nożyc dziecięcych z Ikei oraz stylistka fryzur madmłazel Suzanne oferuje swoje usługi tylko po uprzednim umówieniu pod numerem 540 13 rachu ciachu spoko loko.
- ....
- Naprawdę. Bułka z masłem.
- OPITOLIŁAŚ KRZYSIA???
- No kawałeczek. Z tyłu. Chciałam ci pokazać, że Krzysia łatwo opitolić.
- Gdzie go obcięłaś?!
- O tu. Widzisz? Rachu ciachu, spoko loko.
Mistrzyni nożyc dziecięcych z Ikei oraz stylistka fryzur madmłazel Suzanne oferuje swoje usługi tylko po uprzednim umówieniu pod numerem 540 13 rachu ciachu spoko loko.
sobota, 23 sierpnia 2014
Rola matki i żony
Dzieci uczą się słówek. Ęteligencka
rodzina, dużo się rozmawia i dyskutuje na wszelkie tematy, to i słownik
przebogaty. I tak np. "bu-ka" w języku Krzysia oznacza produkt do
konsumpcji: picie lub jedzenie. Słowo "mama" znaczenie zyskuje w zależności
od osoby, do której jest kierowane. Jeżeli Krzyś zwraca się do Małżona, znaczy
to, że chce na ręce, jeżeli do mnie, to znaczy, że pragnie skorzystać z szerokiej
oferty usług matczynych. W miarę wyraźnie odpowiada na pytanie o imię (Kcyśś).
Z Zuzią jest inaczej. W wieku 5 lat ma
bogaty zasób słów, do których przyswaja znaczenia realne i umowne. Aktualnie jest na etapie
poznawania i rozumienia reguł rządzących światem. Po raz kolejny odbyliśmy
zasadniczą rozmowę dotyczącą utrzymywania porządku w pomieszczeniach, z których
się korzysta. A że słownik - jako się rzekło - bogaty, wygłosiłam długą,
aczkolwiek nudną przemowę w stylu "bo wy zawsze, a ja nigdy". Po burzliwej
wymianie zdań podczas, której racje padały niczym liście jesienią, a argument
zbijał argument, sfochowane towarzystwo rozeszło się celem poprzekładania
rupieci z kupki na kupkę i symulowania ciężkiej harówki. Mężczyźni, jak to mężczyźni,
w milczeniu znosili swój los, ale nie Zuzunia. O nie. Na dwa przełożone klocki
przypadło 20 słów wypowiedzianych zrzędliwym tonem. W podsumowaniu stwierdziła
(przysięgam, nic nie koloruję): "nie chcę być duża, wolę być mała. Ciągle
każecie i każecie, a ja muszę sprzątać i wy sobie siedzicie, a ja jedna muszę
zapier...ć".
No i ja też doszłam do wniosków.
Primo: zrzędzi i gdera córka niczym jej matka. Secundo: Zuzia jest o wiele
bystrzejsza ode mnie - subtelności i niuanse wynikające z pełnienia roli
kobiety i matki pojęła 22 lata prędzej niż ja. Ja to ogarnęłam po ślubie.
wtorek, 12 sierpnia 2014
Idziemy dookoła jeziora
15.31 Jezu, nareszcie chatka! Myślałam,
że ta odyseja nigdy się nie skończy!
15.23 Widać już drogę! Mówiłem, że dobrze idziemy. Matka tylko szaleje i aferę kręci.
15.00 ...rrrrwa, kto zeżarł wszystkie krakersy? Z głodu w tej głuszy zdechniemy. Żuczki przyjdzie zżerać prosto z drogi!!!
14.41 Gdzie ten @#&# znak poboru wody?
14.29 Znowu mijamy tych samych harcerzy. Gapią się na nas. Pewnie myślą, że wpadliśmy do nich na obiad, he he. Szkoda, że menażek nie mamy.
14.22 Daj spokój córcia z tym śpiewaniem, to już nawet śmieszne nie jest. I wywal te liście! Ciężko mi. Może pójdziesz kawałeczek na nóżkach
14.20 No dobra, ten facet mówił, że musimy się wrócić, znaleźć znak poboru wody i od niego skręcić w lewo.
14.14 No co gps?! Las jest, zasięgu nie ma!!
14.09 Na wesołą nutę śpiewamy: "tata naaaas wpuścił w laaaaas, zgubiliśmy się!!!!"
13.59 Nie będziemy nikogo pytać o drogę. A już na pewno nie harcerzy. Odpal nawigację w telefonie.
13.42 A czemu sądzisz, że źle idziemy? Dobrze idziemy!
13.26 Hej, a może skoro tą drogę przyszliśmy to wrócimy inną? O, tutaj na przykład skręćmy. A jakie tam "zgubimy się"? Chodźcie, będzie fajnie.
13.15 Ślicznie tu. Zobacz Zuziu, jakie czyste jezioro. O, a tu żuczek idzie. Listki na drzewach jakie zielone. Szkoda, że Krzyś śpi!
12.50 Ech, pojechałby człowiek gdzieś w las kamperem! Pełno tu takich. Jadą sobie ludziska, obozują w lesie, dookoła cisza i świeże powietrze.
12.30 Gotowi? No to w drogę!
11.49 Chyba dzisiaj nici z plażowania. Może wybierzemy się na spacer dookoła jeziora? Niedaleko, kawałeczek.
15.23 Widać już drogę! Mówiłem, że dobrze idziemy. Matka tylko szaleje i aferę kręci.
15.00 ...rrrrwa, kto zeżarł wszystkie krakersy? Z głodu w tej głuszy zdechniemy. Żuczki przyjdzie zżerać prosto z drogi!!!
14.41 Gdzie ten @#&# znak poboru wody?
14.29 Znowu mijamy tych samych harcerzy. Gapią się na nas. Pewnie myślą, że wpadliśmy do nich na obiad, he he. Szkoda, że menażek nie mamy.
14.22 Daj spokój córcia z tym śpiewaniem, to już nawet śmieszne nie jest. I wywal te liście! Ciężko mi. Może pójdziesz kawałeczek na nóżkach
14.20 No dobra, ten facet mówił, że musimy się wrócić, znaleźć znak poboru wody i od niego skręcić w lewo.
14.14 No co gps?! Las jest, zasięgu nie ma!!
14.09 Na wesołą nutę śpiewamy: "tata naaaas wpuścił w laaaaas, zgubiliśmy się!!!!"
13.59 Nie będziemy nikogo pytać o drogę. A już na pewno nie harcerzy. Odpal nawigację w telefonie.
13.42 A czemu sądzisz, że źle idziemy? Dobrze idziemy!
13.26 Hej, a może skoro tą drogę przyszliśmy to wrócimy inną? O, tutaj na przykład skręćmy. A jakie tam "zgubimy się"? Chodźcie, będzie fajnie.
13.15 Ślicznie tu. Zobacz Zuziu, jakie czyste jezioro. O, a tu żuczek idzie. Listki na drzewach jakie zielone. Szkoda, że Krzyś śpi!
12.50 Ech, pojechałby człowiek gdzieś w las kamperem! Pełno tu takich. Jadą sobie ludziska, obozują w lesie, dookoła cisza i świeże powietrze.
12.30 Gotowi? No to w drogę!
11.49 Chyba dzisiaj nici z plażowania. Może wybierzemy się na spacer dookoła jeziora? Niedaleko, kawałeczek.
Etykiety:
podróże
Lokalizacja:
Nieslysz, Polska
środa, 6 sierpnia 2014
Zgoda buduje
Kontrowersja zaistniała w naszym domostwie na tle pieniędzy i rozliczeń tychże.
Zaledwie wczoraj małżon wysupłał z jednej ze swoich licznych kieszeni luźne 10 zł i postanowił je, ku uciesze familii, wydać na zdrapki. Wrzucał więc monetę za monetą do automaciku, a Zuzia cierpliwie losowała kartoniki. Następnie wszyscy demokratycznie drapaliśmy losy. Nawet Krzyś drapał - co prawda te puste - ale zawsze.
Różnie tam szło, ale ogólnie rodzina wyszła na swoje odzyskując zaledwie zainwestowany kapitał. Pozostała jednak jedna zdrapka, zbyt długa i nużąca, a czas bieżył, toteż zabraliśmy ją do domu, celem późniejszej penetracji.
Wieczorem podrapałam tu i tam i okazało się, że zdrapka za 5 zł warta jest stówkę. Zapanowała ogólna radość, okrzyki, oklaski, klepanie się po plecach. Skucha nadejszła, gdy zaczęłam na głos wydawać wygraną.
- Ale zaraz, zaraz. Momencik. Przecież to moja stówa. Za moje kupiona - argumentował małżon.
- Uhm. Jeszcze czego. Za twoje. Intercyzy nie spisywaliśmy, więc dorobek wspólny. Ale i tak nie ma o czym gadać, bo to ja drapałam, o, tymi paznokciami drapałam! Znaczy zdrapka i forsa moje.
- A ja? - krzyczy Zuzia - ja losowałam! O, tymi paluszkami losowałam! To moje pieniądze!
No i mamy kryzys w rodzinie. Wszyscy się nadęli i nikt nie chce popuścić.
Tylko Krzyś ma zlew na wszystko i na każde pytanie odpowiada "nie-e".
Zaledwie wczoraj małżon wysupłał z jednej ze swoich licznych kieszeni luźne 10 zł i postanowił je, ku uciesze familii, wydać na zdrapki. Wrzucał więc monetę za monetą do automaciku, a Zuzia cierpliwie losowała kartoniki. Następnie wszyscy demokratycznie drapaliśmy losy. Nawet Krzyś drapał - co prawda te puste - ale zawsze.
Różnie tam szło, ale ogólnie rodzina wyszła na swoje odzyskując zaledwie zainwestowany kapitał. Pozostała jednak jedna zdrapka, zbyt długa i nużąca, a czas bieżył, toteż zabraliśmy ją do domu, celem późniejszej penetracji.
Wieczorem podrapałam tu i tam i okazało się, że zdrapka za 5 zł warta jest stówkę. Zapanowała ogólna radość, okrzyki, oklaski, klepanie się po plecach. Skucha nadejszła, gdy zaczęłam na głos wydawać wygraną.
- Ale zaraz, zaraz. Momencik. Przecież to moja stówa. Za moje kupiona - argumentował małżon.
- Uhm. Jeszcze czego. Za twoje. Intercyzy nie spisywaliśmy, więc dorobek wspólny. Ale i tak nie ma o czym gadać, bo to ja drapałam, o, tymi paznokciami drapałam! Znaczy zdrapka i forsa moje.
- A ja? - krzyczy Zuzia - ja losowałam! O, tymi paluszkami losowałam! To moje pieniądze!
No i mamy kryzys w rodzinie. Wszyscy się nadęli i nikt nie chce popuścić.
Tylko Krzyś ma zlew na wszystko i na każde pytanie odpowiada "nie-e".
poniedziałek, 28 lipca 2014
Fru&Go
Podsumujmy:
Grill × 3
Kebab (hue hue)
Gokarty × 5
Gofr z bitą śmietaną i owocami × 1
Lody × 1000 gałek
Tania książka - 5 książek
Kiermasz-śmietnik - klej szewski, piłka, gąbeczki do mycia naczyń
Warkoczyki z kolorowych sznureczków 3 szt.
Tatuaż z henny × 2
Piaskowe rysunki × 2
Cymbergraj × 1000 partyjek
Czyste ubrania - brak
No to fru&go
Grill × 3
Kebab (hue hue)
Gokarty × 5
Gofr z bitą śmietaną i owocami × 1
Lody × 1000 gałek
Tania książka - 5 książek
Kiermasz-śmietnik - klej szewski, piłka, gąbeczki do mycia naczyń
Warkoczyki z kolorowych sznureczków 3 szt.
Tatuaż z henny × 2
Piaskowe rysunki × 2
Cymbergraj × 1000 partyjek
Czyste ubrania - brak
No to fru&go
piątek, 25 lipca 2014
Bellatrix
- Mamo a prawda, że ta piosenka jest o mnie?
- Prawda.
- A o czym jest?
- O dziewczynce, która dorasta, a jej mamusia jest trochę smutna, bo musi się z tym pogodzić.
- Ale mamo - rzuca lekko - wszyscy dorastają. Sama tak mówiłaś.
Rzuca kredkę na stół. Biegnie na paluszkach w stronę drzwi, nuci coś pod nosem. Słoneczne refleksy odbijają się w jej jasnych włosach, kiedy wybiega na podwórko.
No wiem, że mówiłam Gwiazdeczko. I co z tego.
I tak mi smutno.
Kocham Cię Córeczko ♡
- Prawda.
- A o czym jest?
- O dziewczynce, która dorasta, a jej mamusia jest trochę smutna, bo musi się z tym pogodzić.
- Ale mamo - rzuca lekko - wszyscy dorastają. Sama tak mówiłaś.
Rzuca kredkę na stół. Biegnie na paluszkach w stronę drzwi, nuci coś pod nosem. Słoneczne refleksy odbijają się w jej jasnych włosach, kiedy wybiega na podwórko.
No wiem, że mówiłam Gwiazdeczko. I co z tego.
I tak mi smutno.
Kocham Cię Córeczko ♡
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Popularne posty
-
Zadanie wystawiające cierpliwość i inteligencję rodziców na próbę. Zuzia siedzi i myśli. "salamandra", "naukowcy"...
-
Klasyfikacja filmów według Krzysia: a) filmy nudne ( "Dom" , "W głowie się nie mieści" ) - tzw. filmy drogi; ciągle gdz...
-
Wiadomo, że na świecie są rzeczy szkodliwe. Ziemniaki, makaron, chleb baltonowski oraz whisky z colą. Jednym słowem wszystko, co jest jadaln...