sobota, 22 listopada 2014

Szósty dzień tygodnia

Obiektywnie rzecz ujmując, rodzina moja nie cierpi sobót.
Łamie mi to serce, gdyż jest to jeden z niewielu dni kiedy możemy być razem i radować się swoją obecnością.
Od samiusieńkiego rana dbam o nastrój w domu. W powietrzu rozchodzi się rozkoszny zapach chusteczek do ścierania kurzu, domestosu i cifu. Wokół fruwają uprane, ale nie poskładane rzeczy. Co tydzień głowę sobie łamię, jakby tu zagospodarować przyjemnie czas.
- Hej zetrzyjmy wreszcie kurze, nie jesteście ciekawi jaki kolor mają meble?
- Chodźcie wszyscy, poszukamy dywanu w pokoju dzieci!
- A co powiecie na umycie podłogi?
- No chodźmy prędko wyszorować wannę i kibelek, to będzie prawdziwy fun!
- A teraz mruczymy razem z odkurzaczem!
A oni - ci moi Ukochani - na początku podchodzą do moich pomysłów z niechęcią, a potem z coraz większą rezygnacją. Każdy mój pomysł muszą oprotestować, obiadolić, poddać powierzchownej analizie stan mojej głowy. Udają, że nie słyszą, co mówię. A przecież te zabawy rekreacyjno-ruchowe są dobrowolne (jak nie posprzątacie tutaj w tej chwili to was pozabijam).
Co tydzień jest mi przykro.
Bo ja lubię ten dzień.


Uwielbiam zapach napalmu o poranku.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty