piątek, 31 sierpnia 2018

Kinowe wycieczki za wygrane bilety

Przepis na dobry film jest prosty jak konstrukcja cepa:
1. chłopak poznaje dziewczynę
2. chłopak traci dziewczynę
3. chłopak odzyskuje dziewczynę.

Do tego dodajemy wątki dedykowane właściwemu gatunkowi filmowemu - komedii, thrillerowi, sensacji, dramatowi itp.

Weźmy taki "Titanic". Romantyczna relacja Jacka i Rose ukazana jest na tle monumentalnego statku, przy czym statek ten jest ciągle na pierwszym planie, a scenariusz nie zakłada wałkowania pobocznych wątków, takich jak na przykład struktura klasowa społeczeństwa irlandzkiego na początku XX wieku.

Zaczęło się od filmu "Ant-man i Osa" - marvelowskie widowisko we właściwej sobie konwencji, na które poszliśmy w czwórkę. Jako że w kinie konkurs, po wklepaniu kodu okazało się, że wygraliśmy dwa darmowe bilety, do zrealizowania  końcem sierpnia.
Z bieżącej mizerii repertuarowej wybraliśmy "The Meg".


 Boże, pomiłuj. Nawet boski Jason nie ratuje.

Został drugi bilet.

- Małżon, chodź. Może być fajny film.
- No nie wiem.
- Oj, no weź. Samoloty, strzelanki w powietrzu, w dodatku historyczny.

Wreszcie się zgodził.

Mniej więcej w jednej trzeciej filmu zaczęłam odczuwać jego wzrok.


Ostatni raz tak patrzyła na mnie koleżanka, którą namówiłam na "Smoleńsk". Po wszystkim stwierdziła:
- Masz szczęście, że dzisiaj środa i bilety są o połowę tańsze. jakbym miała na to wywalić 25 zeta, to by mnie szlag trafił.

Co mi nie zagrało w ""Dywizjonie 303. Historii prawdziwej"?



1. Tytuł: takie czasy, że jak słyszę "historia prawdziwa", to się jeżę. Wszak wiadomo, że historię piszą zwycięzcy, a tam niekiedy cuda wychodzą, mniej więcej takie jak legenda tych, którzy przebywali w hali nr 26. Ja osobiście uważam, że prawda jest jak rzyć - każdy ma swoją. Z drugiej strony film na podstawie książki Arkadego Fidlera, a on tam wtedy był i wszystko widział na własne oczy.
2. Efekty specjalne - bynajmniej nie chodzi mi o wysokość budżetu; ja wiem, że kasa wydana na polski film wystarczyłaby na 45 sekund niespecjalnie wymagającej sceny ze "Strażników Galaktyki". Ale, na Boga kochanego, to miało być o Dywizjonie 303! Gdzie te strzelanki, gdzie pogoń za wrogiem, gdzie upadki messerschmittów i hurricanów w wodę? Najbardziej rozczarowująca scena to ta, opisana jako "15. września 1940. Najważniejszy dzień walk o Anglię".  Wyprężyłam się jak struna,


ale po 30 sekundach było po ptakach.

3. Wątek uczuciowy - ech, szkoda palców na klawiszach.
4. Dywizjon 303 (piloci) - za serce mnie ujął sposób pokazania bohaterskich awiatorów: opoje-gołodupcy, tankujący gin z tonikiem na koszt codziennie kogoś innego. Ja rozumiem, że pewnie święci nie byli, ale z filmu wynika, że do samolotów musieli ich wsadzać.
5. Natężenie patosu na milimetr taśmy filmowej - "bloody Poles", "tylko jeden pilot umie tak latać" (kwestia wypowiadana przez jakiegoś zestrzelonego Niemca), "They will all die, and you don't care", "but I want to fight" - normalnie jakbym Sienkiewicza oglądała. Razi. Drażni. Śmieszy.

No nie umieją Polacy kręcić filmu historycznego bez zadęcia.
A przecież wystarczyło nie kombinować i opowiedzieć losy całej eskadry, ewentualnie czterech muszkieterów albo jednego z nich. Skupić się na wizualnej stronie filmu. Nie mnożyć wątków od czapy. Oddać hołd tym, którzy zginęli i tym, którym Polska Ludowa tak pięknie odpłaciła (ironia to była).

Podsumowując - film taki sobie, raczej kinowy, bo w tv migawki z walk powietrznych będą marniutkie (chyba że ktoś ma plazmę na pół ściany), wymagający wiele cierpliwości, bardziej ku pokrzepieniu serc niż dokumentalny czy wzbogacający wiedzę. Nietęgo też ze scenariuszem.

Za to muzyka z trailera - miodzio!



Dlatego też - korzystając z zasobów cioci Wikipedii - wiemy, iż Dywizjon 303 był spadkobiercą III/1 Dywizjonu Myśliwskiego warszawskiego (odznaka 111 Eskadry Kościuszkowskiej). Zwyczajowo nosili szkarłatne szaliki. Święto Dywizjonu przypada 1. września. Litery kodowe to RF (przezwisko "Rafałki); od sierpnia 1945 roku - PD. dywizjon utworzony 2. sierpnia 1940 w Northolt, pierwszy rozkaz dzienny otrzymany tego samego dnia. gotowość operacyjna osiągnięta 31.08.1940 roku. ostatnie zadanie bojowe zrealizowano 25.04.1945 roku. Dywizjon rozwiązano 11.12 1946 roku. Dzielił się na dwie eskadry - A i B (eskadrę tworzyły dwa klucze po trzy samoloty). Główne operacje: bitwa o Anglię, ofensywa myśliwska nad Francją, obrona ujścia rzeki Mersey, rajd na Dieppe, osłona konwojów, alianckie naloty na Niemcy, Overlord”, Big Ben” (zwalczanie V1), udział w inwazji na Niemcy.



P.S. Na konkurencyjny "Dywizjon" się nie wybieram. Skończę jak zwykle - czytając książki.

czwartek, 23 sierpnia 2018

Życie jest czadowe, wszystko w dechę jest, jeśli...

... worek pieniędzy masz.
A także dużo czasu na stanie w kolejkach do atrakcji.
Oraz lubisz ludzi.
Masz tendencje masochistyczne.
I nie zwracasz uwagi na piszczące dzieci.
A takoż jesteś odporny na loterie i strzelnice z nagrodami wielkości młodszego dziecka.

Bo jak nie - to czeka Cię nerwówa i pospieszne popylanie pomiędzy karuzelami i zjeżdżalniami, aby wyrobić się w 10 godzin czystego funu w Legolandzie.







Od wejścia czeka Cię moc radości i sklepów z klockami, o które potykasz co kilka kroków. Oblecieliśmy ciuchcię, park legominiatur, turniej rycerski, seaworld Atlantis, kino 4d, Kids Power Tower oraz Tret-o-mobil (kolejka na wysokości do samodzielnego pedałowania).

 


















 

 



 
 













A potem dobre się skończyło.

Bo się Zuzi zachciało na cudeńko o nazwie Käpt'n Nicks Piratenschlacht. W skrócie: siadasz na łódkę przed armatką wypluwającą wodę. Twoim zadaniem jest walić z wody w inne łódki pływające wokół. I teraz najlepsze - na lądzie też są identyczne armatki, z których napierdziela w ciebie przypadkowe społeczeństwo.
Jasne?
No to start.

Wsiadłam kompletnie ubrana (jakoś to będzie, zresztą nie rozbiorę się), Zuza tylko w bieliźnie.
I chociaż dawałam z siebie wszystko, zdradziecki strzał w plecy zalał mnie od czubka głowy po sandały. O ile pozostałe pirackie statki cienko sikały, o tyle ludzie na lądzie dawali z siebie wszystko, walili hektolitrami wody niczym pan Bóg podczas potopu. Mniej więcej w połowie trasy miałam dość i chciałam wysiąść w biegu. Zza zalanych ślepi widziałam radośnie machającego na lądzie Krzysia i Małżona filmującego całą akcję.
Do brzegu nie dobiłam ja, tylko czysta furia zmoczona do gaci. Chciałam się osuszyć w specjalnej tubie, ale śpiewali 2 euro, więc wściekłam się jeszcze bardziej. Zuzia i Krzyś z uciechy przybijali sobie piątki i krew uderzyła mi do twarzy. To jednak Małżonowi przypadł zaszczyt wysadzenia mnie w powietrze.
Podszedł z telefonem, fałszywie smutnym uśmiechem i zagaił:
- I jak wrażenia? Poprosimy o wypowiedź.

Kiedy opadł kurz, byliśmy w połowie drogi do auta. Ja przodem - mokra od czubka głowy do stóp, za mną  wyjące dzieci i na końcu truchtał zdezorientowany Małżon.


Lady in gray is me


 
A na koniec powiedzieli mi, że nie mam poczucia humoru, bo przecież zabawy była pyszna.

 

Popularne posty