poniedziałek, 26 września 2016

Śmierć deski do prasowania

15 lat temu, kiedy zamieszkaliśmy z Małżonem w jednym mieszkaniu, Teściowie sprawili nam pierwszy prezent do domu - deskę do prasowania.
Nie była to byle jaka deska; jej główny walor polegał na tym, iż bezpośrednia powierzchnia prasowalnicza była deską a nie metalową siateczką, która powoduje, że na ubraniach odbija się jej wzór.
Małżon natychmiast się w niej zakochał, uważając ją za ósmy cud świata.
Deska miała szczególne miejsce w naszym życiu, niejednokrotnie zajmując poczesne miejsce w salonie, a Małżon zabraniał ją skryć w schowku, motywując to tym, że "jutro będzie prasował", a w ogóle to "wszystkie baby w pracy mnie żałują, bo jestem jedynym mężczyzną, który sam sobie prasuje".
Nie ruszały mnie nigdy te wyrzuty, bo rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki: "to zanieś im te ciuchy, niech ci wyprasują".

No więc lata płynęły, deska się starzała, traciła a to śrubki, a to wyginały się jej nóżki, a to odpadały dinksy do mocowanie dechy na stelażu.

Aż wreszcie nadszedł TEN dzień.

Przesuwałam właśnie deskę w schowku, żeby wyjąć odkurzacz, kiedy coś łomotnęło i deska oderwała się na amen od stelaża.
- O ja pierdziu - powiedziałam do siebie - teraz się zacznie.
- Coś ty narobiła?! - wrzasnął mi Małżon za plecami - rozwaliłaś mi deskę do prasowania!!
- Sama się rozpadła ze starości.
- Taaaa jasne! Wszystko widziałem!! Bawilaś się w Bruca Lee i ją kopnęłaś! Nigdy jej nie lubiłaś! Zawsze ci przeszkadzała!!!
- Małżon weź się ogarnij! To tylko deska do prasowania a nie człowiek. Kupisz se nową.
- Ale takich już nie ma!!! - huknął sfochowany.
Przewróciłam oczami. Stary rupieć jako najcenniejszy przedmiot w domu. Pffff.

To było w sobotę rano.
Po południu jechaliśmy do kina, więc się ubraliśmy wyjściowo i tylko Małżon wyskoczył w czarnej termicznej koszulce, w której na co dzień jeździ na rowerze do pracy.
- W coś ty się ubrał? - zdziwiłam się.
- Nie mam nic innego wyprasowanego -burknął obrażonym tonem - tego nie trzeba prasować.
- Jak sobie chcesz - zakończyłam temat.

Ale w niedzielę, kiedy szliśmy na proszony obiadek do Teściów, Małżon znów wystroił się w rowerową koszulkę. Tym razem się wkurzyłam.
- No jak ty wyglądasz? Tak idziesz do Rodziców na obiad???
- Wszystko inne pomiętolone!
- Jezu, człowieku, jest jeszcze mała deska w łazience!
- Nie będę na tym badziewiu prasował. Siatka się odbija; jak będę wyglądał?!
- No to co? Do końca życia będziesz chodził w tej koszulce??
- Tak, dopóki nie kupię sobie dobrej deski do prasowania. Ale szukałem w internecie i takich nie ma, bo nie produkują!!

No i mamy pat.

Deska połamana, Małżon niewyprasowany i wygląda na to, że muszę zakupić więcej koszulek termicznych, bo jak Małżon się zaprze to nie ma ciula we wsi.

3 komentarze:

Popularne posty