poniedziałek, 23 października 2017

Jak raz poszłam zobaczyć idola

Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica, mawiano w czasach słusznie minionych. Od siebie zaś mogę dodać - Zielona Góra to nie metropolia.
Ale jak się człowiek mocno postara, napnie się tak z całej siły, w dodatku jeden z nich to autochton, a drugi ludność napływowa, to nie ma bata, żeby czegoś nie spieprzyć.

Skupcie się teraz, bo historia będzie wielowątkowa i z zapadniami.

Od lat sekretnie kocham się w Wojciechu Malajkacie, którego uważam za skrzyżowanie Orsona Wellesa, Richarda Burtona i Charliego Chaplina, więc jak rzucili bilety na sztukę "Kłamstwo" w wybornej obsadzie, to pognałam aż miło.

Kłamstwo


Małżon kupił mi naprawdę kulturalną miejscówę, dzięki której mogłam, gdybym się uparła oczywiście, dotknąć swojego idola.



I kiedy ja zaśmiewałam się do łez na sztuce, Małżon z dzieciakami kibicowali Stelmetowi, który w tym samym czasie rozgrywał mecz w miejscowej hali.

Po przedstawieniu, uszczęśliwiona jak nie wiadomo co, dzwonię do Małżona, żeby po mnie zajechali.
- Będę czekać na elżbietankach - informuję Zuzię, która rozmawia zamiast Małżona, bo ten prowadzi auto.
- Tata mówi, że masz przyjść do Barcelony.
Stanęłam jak wryta.
- Przecież to w drugą stronę - mówię zdziwiona
- Tata mówi, że masz stamtąd bliżej niż na elżbietanki.
- Powiedz tacie, że nieprawda, bo stąd mam parę metrów, a na Ciesielską muszę przeciąć deptak.
- Tata mówi, że to rzut beretem z teatru.
- Od teatru tak, ale ja już jestem na Reja.
- Tata się pyta, jak trafiłaś na Reja, bo bez sensu.

(Właśnie w tym momencie MNIE trafia)

- I tata się pyta, czy ty na pewno byłaś w teatrze, a nie w jakiejś knajpie.

(Krew zalewa mi oczy)

- Dawaj mi go do telefonu - warczę do Zuzi
- Haaaalo (musi zaparkował, bo słyszę go w słuchawce)
- Czy ciebie człowieku porąbało? Po co mam iść na Ciesielską skoro mam bliżej na elżbietanki?!
- Ciekawe jak?
- Ja ci powiem jak. Nie chciało ci się podjechać remontowaną ulicą, to specjalnie zaparkowałeś, żeby tobie było wygodnie!
- Co ty gadasz? Podjechałem po ciebie najbliżej jak się dało.
- Uhm. Ale dobra. Niech ci będzie. Idę na tę całą Konkatedrę i chcę żebyś wiedział, że jest tu ciemno i jak mnie napadną, to będzie twoja wina!
- Jakie ciemno? Cała Kupiecka oświetlona!
- Ale ja nie idę Kupiecką, tylko koło Konkatedry!!!
- Ale po co ty idziesz koło Konkatedry???
- No a jak mam wracać z filharmonii?
- Z jakiej znowu filharmonii???
- Przecież byłam w teatrze!!! - drę się, na pół w słuchawkę, na pół w przestrzeń, jako że widzę Małżona stającego obok zaparkowanego samochodu. Rzuca mi spojrzenie z cyklu: ciekawe-czy-to-jest-dziedziczne.
- Gdzie ty byłaś???
- W filharmonii!!
- Mówiłaś, że w teatrze.
- Bo byłam w teatrze!
- No to w filharmonii czy teatrze?
- Byłam w teatrze na filharmonii - wyję doprowadzona do furii.
- Poszła do teatru, wyszła z filharmonii - rechocze Małżon - W dodatku oba budynki dzieli jakieś 300 metrów. Dzieci, takie cuda tylko z naszą mamą. Już nawet nie pytam, czy sztuka była fajna, bo zaraz się okaże, że operę podziwiałaś.


Na szczęście dzieci śpią ukołysane szumem silnika i nie słyszą, co mówię do Małżona i jak nisko oceniam jego stan umysłowy.

A na czym polegał problem? Z czego wyniknęło nieporozumienie?






P.S. Legenda, dla nie-zielonogórzan:
gwiazdka - elżbietanki (przystanek autobusowy)
kropka - budynek filharmonii
żaróweczka - budynek teatru
kciuk w górę - ul. Ciesielska w pobliżu pubu Barcelona

piątek, 20 października 2017

Opowieści zza światów

- Mama, a gdzie twój tata?
- Już umarł Krzysiu.
- A kiedy?
- Dawno. 15 lat temu.
- A twoja mama?
- No przecież to Babi.
- Babi to twoja mama???
- Tak.
- A żyje?
- Krzysiu co ty? Zwariowałeś? No przecież, że żyje!
- Ale na pewno żyje?
- Na pewno.
- Hm
- Synu, o co ci chodzi? Rozmawiałam z nią wczoraj i żyła.
- A dzisiaj?
- A dzisiaj to se weź telefon i zadzwoń. Sprawdź.

Wybieramy numer.

- Halo. Haaaaloooo
- Babi?
- Cześć kochanie.
- Ty żyjesz?
- Co????
- ŻYJESZ??
- No.... yyyy.... żyję. A czemu się pytasz???
- No i jak ci się żyje?

(Cisza w słuchawce)

- Dobrze mi się żyje Krzysiu. Nie narzekam. A co tam....

(Klik. Krzyś rozłącza rozmowę)

- Żyje - mówi z nutką zdumienia - miałaś lację.

Babi żyje albowiem jest czujna na drodze

czwartek, 19 października 2017

Nie będzie Niemiec i tak dalej ...

Znowu w sklepie. Znowu wydajemy kasę.
Savoire vivre na wyjście.

Zuzia: Do widzenia!
Ja: Do widzenia!
Krzyś: ....
Ja: Krzysiu, co się mówi?
Krzyś: Auf Wierdersehen! - drze się z solidnym berlińskim akcentem.
Sklepowa: eeeee... do widzenia?

Pani od niemieckiego lubi to.

czwartek, 12 października 2017

Zuzia robi zakupy

... w zaprzyjaźnionej piekarni, bo inaczej to nie wiem, co by z tego wyszło.

- Co podać?
(Zuzia milczy. Patrzy na ekspedientkę w napięciu. Usta leciutko drżą)
- Kajzerkę?
- Tak
- Pączka z toffi?
- Tak.
- Pączka z dżemem dla brata?
- Tak
- Dla mamy drożdżówkę z porzeczką?
- Uhm
- Proszę uprzejmie. 9 złotych. No widzisz, jak szybko robisz zakupy! Taki zdecydowany klient to porządny klient!

Zuzia kraśnieje z dumy na twarzy.

Kurtyna.


niedziela, 8 października 2017

Szczególny dar Zuzi

Jak wszyscy wiedzą, płeć jest wrodzona.
Zuzia to stuprocentowa kobieta.
Podczas pobytu na kolonii przepuściła wszystko co do grosza. Naturalnie nie kupiła niczego trwałego, praktycznego ani nawet ładnego. Nawiozła tradycyjnych rupieci zalegających w magazynach sklepów "wszystko po 4.99 i mniej", a co jest sprzedawane po 19.99 i więcej nad morzem.

Ale ostatni wyczyn Córki wprawił mnie w zdumienie.
Niedziela. Msza święta.
Przed kościołem dałam Zuzi złotówkę na tacę.
Zuzia schowała monetę w kieszeni.
W kościele zapragnęła zapalić świeczkę w intencji.
- Masz kasę? Bo ja miałam tylko tę złotówkę.
- Mam - wyciągnęła zwiniętą w piąstkę rączkę, w której coś zabrzęczało obiecująco.

Odliczyła - wyraźnie słyszałam - kilka monet i zapaliła lampkę.

Msza. Pora na tacę.
Zuzia ogląda się na mnie i mówi:
- Mam tylko 15 groszy.
Osłupiałam.
- Przecież dałam ci złocisza!
- No ale świeczkę zapaliłam.

Potarłam czoło.
Moje Dziecko.
Moja Córka.
Krew z krwi.
Kobieta, która potrafi przepuścić kasę nawet w kościele, tak, że nie wystarcza na zwyczajową daninę.


Dumna jestem z Ciebie Zuziu!

środa, 4 października 2017

Gossip girl

Krzyś to raczej nie zostanie wirtuozem nożyczek i kredki. Nie dość, że bazgroli i krzywo tnie, to jeszcze nie lubi tego robić. Zmuszany do tych czynności w domu, zawsze dramatyzuje zalewając się łzami i krzycząc, że ma nieudane życie.
Czujna pani od przedszkola posłała jednak mojego Synusia na terapię sensoryczną w nadziei, że nabędzie chociaż umiejętności, skoro pasji nie chce.
Odbieram więc Krzycha godzinę później w każdą środę i robię delikatny wywiad.
- Wszystko bardzo dobrze - mówi pani od terapii - dziś rysowaliśmy szlaczki po kropkach i nawlekaliśmy koraliki na nitkę. Krzyś bardzo ładnie sobie radzi. Poza tym ma duży zasób wiedzy, potrafi mnie zaskoczyć ....
(puchnę z dumy, czerwienieję kontrolowanie, spuszczam skromnie oczęta, że niby ten intelekt nie po mnie, że, ach, jakże mi miło i och, naprawdę, cieszę się, że Krzyś jest taki chwalony)
- Zna dużo trudnych słów ...
I wtedy wtrąca się Zuzia, ten mały zdrajca, konfident jakich mało, plociuga tysiąclecia, panna wtrącalska:
- Dużo to on zna przekleństw.

Czerwienieję tym razem nieudawanie.
Wyobrażam sobie jak duszę Zuzię wyrywając jej plotkarski jęzor.

Ilekroć chcesz błysnąć, ktoś wbija ci nóż w plecy.

Popularne posty