sobota, 22 października 2016

Krzyś ma zły humor

Od kilku dni Krzyś jest w permanentnym stanie focha i nie ma dnia, żeby czegoś nie wykretynił. Główne ciosy - dosłownie i w przenośni - przyjmuje na siebie Zuzka, na której Krzyś wyładowuje swoje dąsy. Wczoraj doszło do takiej nawalanki, że musiałam ich rozdzielić i pozamykać w osobnych pokojach, żeby się nie pozabijali. Zamknięty za drzwiami, ryczał wniebogłosy wzywając imienia Zuzi (sic!) nadaremno.
Dzisiaj to już jednak nastąpiło apogeum focha.
Po wizycie na sali zabaw wpadliśmy na przekąskę do lokalnej galerii handlowej. Dzieci najpierw w miarę kulturalnie zjadły przydzielone porcje, potem zaczęły się przekomarzać, aż, nie wiadomo kiedy, doszło do zapasów. Ponieważ siedzieliśmy na długich fotelach było się po czym tarzać. Akurat zagadaliśmy się z Małżonem i dopiero głośny huk i drżenie stołu zwróciło naszą uwagę. Okazało się, że Krzychu popchnął Zuzkę pod stół, a ta, spadając, walnęła głową o blat. Zapłakała krótko, po czym złapała brata za głowę i - łup - nim o kant stołu.
Wrzaski i łomot zainteresowały pozostałych ludzi w jadłodajni.
Lekko zamroczony bezpardonowym ciosem Krzyś, zaryczał niczym lew. Zanim Małżon zdążył go pochwycić za szmaty, synuś natarł na siostrę z furią. Przez krótką chwilę widać było tylko pięści i fikające nogi. Zuzia piszczała, Krzychu darł się ile sił w płucach. Ludzkość z pobliskich dziesięciu stolików straciła zainteresowanie jedzeniem i zajęła się obserwacją lejących się małolatów ("wszystko to wina tego bezstresowego chowania; kiedyś człowiek pasem przez gołą dupę przejechał i dzieciak jak w zegarku chodził" - szeptali między sobą).
Z niemałym trudem rozdzieliliśmy zapaśników i powrzaskując już we czwórkę, opuściliśmy lokal ku uldze pozostałych.
- Zachowujecie się jak małpy - syczałam półgłosem.
- Was gdzieś zabrać. Nie umiecie się zachować i tyle - strofował Małżon - Może na zgodę zjemy po lodzie, co?
W lodziarni Małżon zamówił gałkę truskawkowych dla Krzysia i gałkę snikersa dla Zuzi. Zanim zdążył zapłacić, Krzyś rozdarł się:
- Nie będę tego jadł! Ja chciałem sam wybrać moje ulubione truskawkowe, nie ty! Idę stąd! Idę sam! Puszczajcie mnieeeeee! - i zanim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować, ruszył zamaszystym krokiem w stronę drzwi wyjściowych.
- Ej, otwierajcie mi drzwi! - poprosił kulturalnie obcych ludzi siedzących w kawiarni, a kiedy nikt nie zareagował, kopnął z całej siły w szklaną taflę.
Znowu znaleźliśmy się w centrum zainteresowania. Zgrzany z emocji Małżon przyprowadził rozdarciucha, wcisnął mu loda w łapę i odczekaliśmy aż łaskawie zje.
Tuż po wyjściu z galerii Krzysiu wpadł na pomysł, że będzie szedł po murku. Wdrapał się na niego, pochwycił rączkami barierkę i idzie - centymetr na minutę.
- Zejdź - poprosił Małżon
- Nie.
- Zejdź mówię.
- Nie.
- Złaź!
- Nigdy - odwrzasnął i dalej ślimaczy się po murku.
Wkurzony* Małżon złapał Krzysia za kurtkę i postawił na ziemi.
- Zostaw mnie ty kupku, ty! I się zamknij!!! - zaryczał Krzysiek i zaczął uciekać w przeciwną stronę.
Zamurowało nas. Tym razem wzbudziliśmy zainteresowanie palaczy na zewnątrz. Przez moment widzieliśmy podeszwy bucików synka, aż wreszcie Małżon oprzytomniał i ruszył długimi susami za Krzysiem.
Dorwał go niemal pod drzwiami galerii, pochwycił go pod pachę i ruszył z wyjącym i wierzgającym Krzysiem w naszą stronę.
- Ty słyszałaś, co on powiedział?! - wysapał - Od głupków mnie powyzywał!
- Kupków!!!! - sprostował wrzaskiem synek.
- Dość tego! Nie będę znosił twojego pajacowania! Jedziemy do domu i to już!

Zasępiłam się. 500 zł to stanowczo za mało jak na takie doznania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty