czwartek, 4 czerwca 2015

Dwie stare baby vamos a bailar



Dzień trzeci

Nad ranem budzi mnie potężny łomot.
Tajemniczy Walący w Drzwi z całych sił napieprza* pięścią w sklejkowe drzwi hotelowe. Przy okazji coś tam mamrocze w tym dziwnym holenderskim języku. Ale im bardziej wali, tym bardziej nikt mu nie otwiera.
Uchylam drzwi balkonowe i konstatuję ze zdziwieniem, iż bardzo, ale to naprawdę mocno, bolą mnie przedramiona. Ból jest nieznośny i promieniuje od stawu łokciowego do nadgarstka. Kuśtykam powolutku w stronę łóżka, bo boli mnie też spalona skóra na łydkach.
Agnieszka też już nie śpi. Miaukliwie zwierzam się jej z dolegliwości, a ona podaje mi voltaren. Smaruję oba przedramiona i dekoruję swoją szafkę nocną tubką z maścią. Potem ponownie udrażniam nos i pryskam obolałą skórę panthenolem.


Sytuacja nie poprawia się po śniadaniu. Nadal obolała postanawiam zostać w pokoju i patrzę żałosnym wzrokiem, jak Agnieszka, w zwiewnej czerwonej sukience i jasnym kapeluszu z szerokim rondem, idzie sama na plażę, żeby nie tracić dnia. Ja tymczasem wmasowuję maść w przedramiona. Smaruję i myślę.

Żałosne to. Aga miała rację pisząc do mnie sms "dwie stare baby w podróży życia". Oto ja - hot mama, rycząca czterdziecha, wyprawiająca się w świat zgodnie z maksymą "łeb siwieje, dupa szaleje", a kończąca w pokoju wykładając leki z apteczki cioci Stasi. Brakuje tylko preparatu na wątrobę i geriavitu pharmatonu. Na następną wyprawę życia pojadę do Ciechocinka, do wód.
Smutne to wszystko.
Wi-fi ledwo zipie, a ja marznę w pokoju, więc ubieram sweterek na długi rękaw i siadam na krzesełku przed hotelem.
Oczywiście jestem obiektem zainteresowania. W cieniu 35 stopni a ja w sweterku. Gołe i półgołe ludzie wędrują na plażę i rozdziawiają gęby ze zdziwienia. Ale chór z nimi; jestem ponad to.
Z braku lepszej propozycji, wysłuchuję uprzejmie minirecitalu jakiegoś niemieckiego oryginała, ubranego w gustowną neonową koszulkę z napisem "Scheiss drauf" (sraj na to).
"Fette Menschen sind wie Schweine, sie fressen nur" (grubasy są jak świnie, żrą tylko) - ryczy na całą ulicę.
Żal, żal wielki, że nie mam drobnych, żeby mu zapłacić za nieśpiewanie.

Wraca Aga, jemy obiad i postanawiamy jechać do Palmy de Mallorca - stolicy wyspy.
Kolejne 30 minut spędziłyśmy na przystanku autobusowym czekając na nienadjeżdżający pojazd, klnąc i obrzucając wyzwiskami majorkański PKS. Po tym czasie okazało się, że to wcale nie był przystanek.

- Trudno, nie mamy jak dojechać do Palmy. Chodźmy na kawę - zadecydowała Agnieszka.
Idziemy i idziemy, a koleżanka wybrzydza: tu ceny nie takie; tu nie ma miejsca; tu towarzystwo szemrane; tu syfiasty widok jest. Potulnie lezę za nią i z rozkoszą delektuję się faktem, że chociaż raz nie ja kwękam.
Wreszcie decyduje się na miejsce, ale naszą uwagę przykuwa spory tłumek ludzi skupionych wokół długiej budki.
O jacie w gacie! dokonujemy odkrycia! Przystanek do Palmy!
Żegnaj kawo w S'Arenal!
Za jedyne 1.5 ojracza prujemy do stolicy wyspy.

A Palma de Mallorca jest piękna. W sam raz do zakochania się na zabój i na zawsze.
Wędrujemy wąskimi, klimatycznymi uliczkami, podziwiamy ozdobne balkony, zaglądamy do sklepów, pijemy kawę w niewielkiej kafejce, robimy sobie selfie i podziwiamy widoki.








No i potem wszystko się skupkało, proszę szanownego Czytelnika.

- Hej Aga, tu jest jakiś sklep z zabawkami! Zajrzę, co tam mają. Daj mi 5 minut!

Dalej to już walnęła hakatomba. Według Agnieszki, znalazła mnie po pół godzinie, obładowaną zabawkami za setki euro i wąchającą Misia Tulisia. Według mnie, minęło niecałe 5 minut i małam w ręku kilka drobiazgów.
- Po co ci to?
- Potrzebne. Prezenty dla Zuzi i Krzysia.
- Aż tyle???
- No ile? Lalka, czapeczka, autka. Ale zastanawiam się nad wymianą lalki. Popatrz, ta Elsa jest większa, śpiewa piosenkę z filmu i macha ręką. Jest tam parę euro droższa, ale też i fajniejsza. Co? Jak myślisz?
Nie jest dobrze. Zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy. To jej forma powiedzenia "zgłupiałaś".
Więc jeszcze raz tłumaczę jak dziecku, że to fajna lalka, ładna i dobrze zrobiona i śpiewa, i macha, i jest mi potrzebna, i będę się nią bawić na zmianę z Zuzią.
Delikatnie odgina mi palce i wyjmuje z rąk pudełko z lalką za 40 euro.
- Posłuchaj, rozumiem, że ci się ta lalka podoba, ale ta też jest niezła. I o połowę tańsza. Zaoszczędzisz pieniążki i kupisz sobie coś ładniejszego. No, już. Daj Aguni lalę, dobrze?
- Nie.
- Daj.
- Nie!
- Dawaj tę lalkę! Co ty, na łeb upadłaś? Lalkę za 150 zeta kupuje! Jak ją przewieziesz samolotem geniuszu jeden, co? Idź zapłać, co tam masz, bo nie będe tu z tobą sterczeć; nogi mnie bolą i chciałam katedrę zobaczyć, a nie ciebie latającą w amoku w sklepie z zabawkami!
Odbiera mi bezpardonowo Elsę, która śpiewa i macha ręką i popycha w stronę kasy. Czuję jak drży mi broda. Zaczynam nienawidzić moją przyjaciółkę.
Płacę rachunek i obrażam się.

Do katedry docieramy tuż po jej zamknięciu.
- Pięknie. No w każdym razie, jakby kto pytał, to byłyśmy w katedrze; była piękna, a nie mamy zdjęć, bo nie wolno fotografować w środku. Przecież nie powiem prawdy, co nie? - syczy jadowicie.






Wieczorem przy drinku gramy w bingo.
- Matko, już niżej upaść nie można. Przyjechałyśmy tu zaszaleć, a nie grać w bingo. Jak jakieś dwie ciotki. Tylko się w domu nieprzyznawajmy.
- A tam. Fajna za... Bingo! BINGO!

Agnieszka wygrała szampana w bingo i tak poznałyśmy spoko ziomali.

3 komentarze:

  1. Duch Matki Polki wszechobecny......boskaś ty!

    OdpowiedzUsuń
  2. miałaś nie wyjawiać tajemnicy o katedrze! :-D jak ja teraz ludziom w oczy spojrzę?! :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakim ludziom? Tego prawie nikt nie czyta

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty