czwartek, 12 marca 2015

Kulturowe wyznaczniki biegu życia

Proces wypchnięcia dziecka z łona to małe miki w porównaniu z jego wychowywaniem. W okresie przeddzieciowym byłam wybitną znawczynią koncepcji wychowawczych, głosząc obficie prawdy objawione w księgach uczonych. Narodziny Zuzki zweryfikowały moje poglądy, tak, że dotychczasową wiedzę o dzieciach mogłam se w buty wsadzić.
Pierwszą rzeczą, która rozwaliła mój system przekonań, było odkrycie, iż nawet niemowlak posiada własny światopogląd. Szemrana sprawa: człowiek myśli, że decyduje o małolacie, a tu małolat się stawia i co mu zrobisz.
Mimo wszystko nie poddaję się i uspołeczniam potomstwo w kierunku najbardziej pożądanym, czyli hoduję ich na małych konformistów (kopanie się z systemem załatwią sobie we własnym zakresie).

No i nie powiem, nie powiem, niejaki sukces osiągnęłam.

Oto Zuzia rośnie na cierpliwą dziewczynkę o głębokim poczuciu sprawiedliwości społecznej.
Przez całe popołudnie obserwuję, jak Krzysiek złośliwie rozwleka rzeczy Zuzi po całym dużym pokoju. Mała nic. Bawi się cichutko sama ze sobą. Natenczas Krzyś, przyczajony-tygrys-ukryty-smok, skrada się na paluszkach z balonikiem w rączce i bach! ją przez łeb. Tu następuje reakcja w postaci ostrzeżenia słownego. Ukochany Braciszek nic. Dalej macha balonikiem. Po kolejnym stuknięciu Zuzka zerwała się z podłogi i ruszyła do ataku. Uradowany Krzyś porzucił balonik i zaczął uciekać. Nie wziął pod uwagę ilości i rozmieszczenia szpargałów, które niefrasobliwie rozrzucał minuty wcześniej. Z całą mocą, ile papryka dała, wpadł na kolorowy plakat z Krainą lodu i pośliznął się. Spektakularnie wyrzuciło go w powietrze, odnotował króciutki lot i walnął płasko na podłogę. Zaległ tam w totalnym szoku, rozciągnięty jak naleśnik, ręce i nogi szeroko rozrzucone, w oczach zgroza i niezrozumienie.
Wyobrażam sobie, co musiało zadziać się w jego głowie, kiedy ujrzał nad sobą gigantyczną Zuzunię oznajmiającą:
- Dobrze ci tak! Bozia cię sprawiedliwie pokarała, że mnie bijesz!

Po czym odeszła, zarechotawszy wrednie.






Pan Profesor wyciąga plik zadrukowanych kartek i kładzie przede mną na stole. Jęczę w duchu i łapię się za głowę; z daleka widać pokreślone zdania, uwagi na marginesie i zalecenia u góry strony długie jak stąd do tamtąd. Oczywiście - ołówkiem.
Uśmiecha się życzliwie i mówi: "aż tak źle nie jest; proszę się nie załamywać!"
Pan Profesor nigdy nie mówi "to jest źle, a to niedobrze", ani nawet "no proszę, proszę, a kto to się niebytu objawił". Nigdy nie podnosi głosu. Nigdy się nie złości. Nigdy nie mówi "nie", zawsze mówi "wie pani, tak się zastanawiam, czy... " i wtedy się wie, że coś jest sknocone.

Pan Profesor
"może chodzi teraz
na długich promieniach
odzianych w szare pończochy
z ogromną siatką
i zieloną skrzynią
wesoło dyndającą z tyłu..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty